Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Andrzej Ziemiański
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645176
Скачать книгу
dotknięcie brutalnego świata, do którego nigdy nie należała. Virion przypomniał sobie miłość łączącą Taidę i Nary’ego. Ciekawe, czy wszystkie wysoko urodzone panny tak mają?

      Tymczasem Natrija nie chciała zapomnieć o pewnej obietnicy.

      – Mistrz Horech powiedział, że nauczy mnie walczyć – powtarzała natarczywie.

      – Mnie też to obiecał i jakoś się nie przykłada.

      – Ty nie musisz się uczyć. Ty umiesz walczyć.

      – Niech ci Bogowie zapłacą za dobre słowo. A jakiego rodzaju walki zamierzasz się uczyć? Mieczem?

      – Najlepiej by było.

      – Raczej zapomnij o wymachiwaniu ciężarami. Jesteś zbudowana solidnie jak każde chucherko.

      – No wiesz?!

      – Jak śliczne chucherko.

      – Aha. – Skinęła łaskawie głową. – Ale pani Niki walczyła jak mężczyzna.

      – Ona to osobny rozdział w historii ludzkości.

      – Skoro ona może, to ja też!

      Virion westchnął, załamując ręce.

      – Fakt, Niki nie walczy mieczem. Ale nigdy nie będziesz tak szybka i gibka jak ona. Nie będziesz równie silna i odporna.

      – Czy w ten niegrzeczny sposób chcesz mi powiedzieć, że dama taka jak ja musi pozostać bezbronna? – chlipnęła. – Wiecznie zdana na łaskę innych? Choćby gburów na przykład.

      Najwyraźniej miała teraz na myśli właśnie jego.

      – Na szczęście Bogowie dali ci rozum! – wybrnął w łatwy sposób. – A to lepsza broń niż ciężki miecz.

      Ponieważ brzmiał szczerze, przyjęła komplement za dobrą monetę.

      – Proszę, naucz mnie walczyć, żebym zdobyła podstawy, by potem mógł mnie uczyć starzec Horech.

      – Uhu, hu… To może trochę potrwać.

      – Nie szkodzi. Będziemy razem ćwiczyć codziennie!

      Aha! O to chodziło! A on głupi myślał, że dziewczyna naprawdę zamierza opanować podstawy miecza, na co przecież nie miała żadnych szans. Należała do tych drobniutkich kobietek, które to nie porywisty wiatr zwiewał z turni, ale najlżejszy nawet przeciąg z krzesła.

      – No dobrze – westchnął, godząc się wewnętrznie na codzienne „treningi”. – A podstawy jakiej broni zamierzasz opanować?

      – A jakiej bym mogła?

      Zaskoczyła go. Niby to poważnie oceniał wzrokiem sylwetkę Natrii. Na miecz za lekka. Kuszy nie napnie sama, więc w jej przypadku byłaby to broń jednorazowego użytku. Na sztylet ma za słabe ręce. Nóż odpada, ale gdyby miała w ręku obuch, to może i kogoś by zabiła… śmiechem. Co pozostaje?

      – Wiesz co? – Postanowił nauczyć ją czegoś, co może i kiedyś dziewczynie się przyda. Nie było sensu udawać, że opanuje łuk albo lancę. – Walczyć można wszystkim. Ale ważniejszy od broni jest tok postępowania.

      – W takim razie jaki rodzaj broni jest stworzony dla mnie?

      „Dowcip” – chciał odpowiedzieć, lecz w ostatniej chwili zdołał się powstrzymać. „Litość” to było drugie skojarzenie. „Miłość” – pojawiło się w jego głowie na samym końcu i była to pierwsza prawdziwa broń, możliwa do użycia przez filigranową postać. Broń w dodatku skuteczna i groźniejsza od miecza. Niestety, nie nadawała się do błyskawicznego użycia.

      – Zaskoczenie – powiedział zatem.

      – To nie oręż! – fuknęła.

      – Czyż nie mówiłem przed chwilą, że broń jest sprawą drugorzędną? Ważniejszy od niej jest tok postępowania. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Ktoś nawet ukuł na to określenie. Brzmi: procedura.

      – Droczysz się ze mną – nie ustępowała.

      – Gdzieżbym śmiał.

      Zastanawiał się, jak przekazać Natrii podstawy tego, czym jest walka. Pamiętał i oderwane od życia wykłady w gimnazjonie, i to, co mówił Brade. I słowa Horecha. Tak naprawdę wszyscy, choć na różne sposoby, powtarzali to samo wciąż i wciąż. Sam niby wiedział, o co chodzi, a jednak przekucie definicji w czyny było dla niego sprawą trudną. Mimo że był przecież silnym, zdrowym, wytrenowanym mężczyzną. Co powiedzieć stojącemu przed nim chucherku? Hm. Dokładnie to samo! Olśnienie było dojmujące. Dokładnie to samo, tylko innymi słowami, prościej, tak, żeby zrozumiała.

      – Powiedz mi, co zobaczy przeciwnik, kiedy popatrzy na ciebie?

      Odruchowo zaczęła spoglądać na siebie, poprawiła fałdy szat, opuszkami palców dotknęła włosów, czy dobrze ułożone. Zerknęła w dół. A może sandały zakurzone?

      – No właśnie… – jęknął Virion.

      Podniosła głowę.

      – Co zobaczy przeciwnik? – zapytała.

      – Na pewno nie drugiego przeciwnika. Zobaczy ofiarę losu, w sensie walki, dziewczynę z cudownymi oczami, kogoś, kto na pewno go nie zaatakuje. A już na pewno nie zrobi tego znienacka.

      – No zaraz. Ale coś sprawiło, że jest moim przeciwnikiem – odparła inteligentnie. – Musi się spodziewać, że nie omdleję raczej w jego ramionach.

      Virion miał dwa skojarzenia. Pierwsze to że głupia ona naprawdę nie jest. A drugie: aha, „omdlenie w ramionach”, jakie go spotkało w trakcie poprzedniej rozmowy, było z góry przemyślaną operacją mającą jakiś konkretny cel. Ba, można by rzec: procedurą nawet.

      – Masz rację. Tyle tylko, że człowiek nie analizuje pierwszego wrażenia rozumem.

      – A czym?

      – Oczami.

      Przez moment zastanawiała się nad otrzymaną odpowiedzią. Co zresztą zdecydowanie dobrze o niej świadczyło. Po chwili powiedziała:

      – Masz rację. Obraz jest ważniejszy od wszelkich słów.

      – Właśnie. Ale jest jeszcze doświadczenie. Wiedza, którą każdy człowiek przyjmuje przez całe swoje życie. A to wiedza mówi agresorowi: ty nie jesteś dla niego przeciwnikiem.

      Zamyślona przekrzywiła głowę na bok.

      – Hm. W jakimś sensie mogłabym ci przyznać rację – powiedziała ostrożnie. – Dobrze, przyjmijmy zresztą: wielki mężczyzna, który chce mnie skrzywdzić, nie będzie się spodziewał ataku z mojej strony.

      Virion zaprzeczył ruchem głowy.

      – Nie.

      – Zmieniasz zdanie?

      Znowu zaprzeczył.

      – Ataku to on się może i będzie spodziewał. W rodzaju drapania paznokciami po twarzy, próby gryzienia go w dłoń, próby kopnięcia na oślep w cokolwiek lub rzutu tym, co pod ręką. Na przykład maleńką łyżeczką do jajek na miękko.

      – Aha?

      Najwyraźniej była skłonna przyjąć tok rozumowania Viriona.

      – On się nie spodziewa nagłego, skoncentrowanego ataku mającego go natychmiast wyeliminować. On nie jest w stanie wyobrazić sobie, że będziesz skuteczna.

      – Dobrze. Jaka więc broń byłaby najlepsza?

      – Najlepsza byłaby ciężka balista lub taran forteczny, ale ponieważ nie masz ich przy sobie, weź to, co pod ręką.

      Zmrużyła oczy rozzłoszczona.

      – Niczego przy sobie