Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Andrzej Ziemiański
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645176
Скачать книгу
był wirydarzem. Dachu ta budowla nie miała od dawna. Ale ceglane sklepienia nad komnatami w większości się zachowały.

      Virion zeskoczył z siodła. Pod osłonę wirydarza dało się nawet wprowadzić konie. Jak na ruinę, warunki okazały się luksusowe, a w deszczu nie było czuć żadnego smrodu.

      – Tu rozpalimy ognisko. – Virion wskazał ogromny wykusz w rogu dziedzińca. – A tu obok trzeba by złożyć zapas drewna na całą noc.

      – Wszystko mokre – mruknął Anai, chroniąc się pod sklepieniem. – Nie rozpalimy ognia łatwo.

      – W razie czego mam w worku dużo siarki. Używam w podłych zajazdach do trzebienia owadów z pościeli.

      – Ja rozpalę nawet bez siarki – powiedział Kila. – Ale trochę trzeba będzie tego ponosić.

      – Niezupełnie. – Virion zajrzał do wnętrza dwupoziomowej świątyni. – Tam leży cała więźba dachowa.

      – No! – Kila podbiegł zerknąć. – I to potrzaskana. Nic nie trzeba będzie rąbać.

      – A ja bym sobie porąbał. Dla rozgrzewki chociaż.

      – Oż ty drwalu. – Kila pomagał właśnie zsiadać pijanemu Horechowi. – Rozgrzewa się, przebierając w suche ubranie. A mokre suszy przy ogniu.

      – Ciekawe, kto w tej ulewie zachował cokolwiek suchego na zmianę?

      – Ja coś mam – zaskoczyła ich matriarchini. Skrzynia na wozie przykryta była skórą, więc zawartość rzeczywiście mogła uniknąć zmoczenia.

      – Ja też mam trochę w miarę – powiedziała Niki, sprawdzając swój bagaż.

      – No to trochę? Czy w miarę?

      – W miarę suche, trochę wilgotne – wyjaśniła upiorzyca.

      – Lepiej włożyć nawet wilgotne – poradził Anai. – W mokrym choroba murowana!

      – No dobra. – Virion zdecydował za wszystkich. – Rozpalajmy ogień i spróbujmy się przebrać. Ta komnata dla kobiet – wskazał – a ta dla mężczyzn.

      – O nie! – sprzeciwiła się Natrija. – Ja chcę, żeby tuż przy przebieralni stał strażnik z mieczem i zawiązanymi oczami.

      – A po co?

      – Tu jest strasznie! I słyszałam, jak pan Anai mówił, że tu są duchy.

      – O Bogowie! Ale po co ci strażnik z zawiązanymi oczami?

      – Żeby nas bronił, ale nie podglądał.

      Kila tylko zakrył twarz dłońmi. Anai skłonił głowę, niby w szacunku wobec Natrii, ale naprawdę po to, żeby ukryć uśmiech. Jedynie Horech, który właśnie ocknął się znowu, okazał się człowiekiem światowym i na poziomie.

      – Ja cię ochronię, młoda damo – powiedział z godnością. – I nie muszę stać przy przebieralni.

      – Jak to?

      – Jeśli przyjdzie duch, wskaż mu mnie! – Mistrz uniósł dumnie głowę. – I możesz zapomnieć o sprawie.

      Natrija jęknęła.

      – No to chcę, żeby Niki weszła tam ze mną! – zażądała.

      – Dobra. – Upiorzyca zgodziła się bez problemu.

      – Zatem chodźmy. Masz coś do wytarcia?

      – Mam.

      Kiedy obie zniknęły, Komo, milczący mąż Winne, zapytał nagle:

      – Czy jesteśmy już w Keddelwach?

      Nikt nie umiał udzielić mu odpowiedzi. Anai wydobył z juków swoją mapę, a właściwie szkic wyjęty z książki „Opis krain świata”, i usiłował się zorientować w sytuacji na podstawie przeszkód terenowych, które ostatnio mijali.

      – Chyba tak – oznajmił po dłuższej chwili.

      – Tak! – Horech zadziwił ich znowu swoim zdecydowanym oświadczeniem. – Najbardziej zabite dechami królestwo świata! Czuję smród małej dziury!

      Viriona zalały wspomnienia, podszedł do Kili.

      – Zabawne – powiedział półgłosem. – W osadzie drwali, gdzie się ukrywałem, był taki niewolnik. Za skarby nie mogę przypomnieć sobie jego imienia.

      – I co z nim?

      – Pamiętam, że kiedy zaczęła się obława, jego największym marzeniem było dotrzeć właśnie tu. Do Keddelwach.

      – Stąd pochodził?

      – Nie. Uważał po prostu tę krainę za gwarancję, że cesarscy go już nie dosięgną. Taki synonim wolności.

      – A, rozumiem. – Kila skinął głową. – I co? Nie wiesz, czy tu dotarł?

      – Pojęcia nie mam. Wątpliwe.

      – E, różnie plączą się losy ludzi.

      Chciał dodać coś jeszcze, gdy przerwał mu krzyk przerażonej kobiety. Virion pierwszy chwycił za miecz i runął w stronę, skąd dochodził dźwięk. Zapomniał, że podłoga jest pozaciekana od deszczu. O mało się nie przewrócił i sam nie podciął sobie gardła. A chwilę potem o mało nie nadział się na ostrze Natrii, stojącej w wejściu komnaty, którą sam określił jako przebieralnię dla kobiet, i z całych sił przyciskającej dłonie do twarzy.

      – Co się stało?

      Zajrzał do środka, ale nie dostrzegł żadnego niebezpieczeństwa. W środku Niki wycierała się dokładnie i sama wyglądała na szczerze zdziwioną.

      – Co zobaczyłaś? Gdzie bandyci?

      Natrija rozsunęła palce, ale tylko trochę, ledwo, ledwo. Przez szparki zerknęła na Viriona.

      – Ja… przyszłam tu, żeby się przebrać…

      – I co się stało?!

      – No i w środku… stała panna Niki.

      Virion, nic nie rozumiejąc, przeniósł wzrok ponad jej ramieniem.

      – Ona dalej tam stoi – powiedział. – I chyba nic jej nie jest.

      – Czy dalej jest goła?

      Anai za plecami Viriona prychnął śmiechem.

      – A. O to chodzi.

      Virion, jak każde dziecko kultury zrodzonej nad ciepłymi morzami, nie wyznawał większości przesądów, które kluły się w krajach strefy umiarkowanej. A już „gorsząca nagość” była dla niego trudna do wyobrażenia, obojętnie, w czyim wykonaniu. Choć słyszał oczywiście o krajach, gdzie nawet mąż z żoną, kochając się, nie zapalają nigdy światła i nie zdejmują nocnych koszul. Podobno nawet rozmowy na temat nagości są zakazane. Tak. Każdy sam sobie wkłada do głowy własną ciemnotę.

      – Niki, ubierz się, proszę – powiedział.

      – Jasne. Już się wysuszyłam.

      – Ja to potrafię się przebrać w taki sposób, że zawsze tunika okrywa mnie całą – oświadczyła Natrija, ale w jej głosie nie dało się już usłyszeć świętego oburzenia. Normalna reakcja otoczenia zadziałała uspokajająco.

      – Widocznie Niki nie jest aż tak wygimnastykowana – zakpił Virion delikatnie i wycofał się na „z góry upatrzone pozycje”.

      Na widok rozbawionych min kolegów zmienił temat.

      – Trzeba wystawić warty – powiedział.

      – W tym deszczu, nawet jeśli podejdzie nas setka ciężkiej piechoty, to my niczego nie usłyszymy, – skrzywił się Kila. – Wystawmy jednego do pilnowania ognia.

      – Ale