Zahred strzelił oczami ku sprzedawcy, który wyczuwając napięcie, od razu zgiął się wpół, jak składany fotel, i wysunął do sąsiedniej komnaty. Na całe szczęście człowiek nie znał ich mowy, a Mira w chwilach wzburzenia zawsze przeskakiwała na najbliższy jej język.
Podszedł do niej znów, objął za ramiona. Pocałował w kark.
– No już, już, już. Przepraszam. Nie to miałem na myśli.
– Kłamczuch – fuknęła. – Jakbyś nie miał tego na myśli, to za co byś przepraszał?
Westchnął. W takich chwilach aż do bólu rozumiał to, o czym chwilę wcześniej mówiła, i z porażającą jasnością docierało do niego, dlaczego to musiała być właśnie ona.
– Masz rację – przyznał. – I przepraszam podwójnie zatem.
Obejrzała się na niego. Usta nadal miała zaciśnięte w wąską kreskę, ale w oczach już igrało rozbawienie.
– Czy ty mnie właśnie dwa razy z rzędu przeprosiłeś? – upewniła się.
– Tak.
– To jeszcze od razu przeproś za tamto.
– Za co? – Potrząsnął głową.
– Za pierwsze, za co powinieneś był.
– Mira, daj spokój! To przecież było…
– Tak, to było dawno i w ogóle, a mimo to nadal boli. Chciałeś mnie zostawić tam, na brzegu jeziora.
– Ale nie zostawiłem.
– To przeproś za to, że chciałeś. Chcącemu podobno nie dzieje się krzywda.
Zagryzł wargę. Mira błyskawicznie, jak gąbka wciągała w siebie kulturę, obyczaje, powiedzonka, uczyła się rozumowania i sztuki rozmowy… Oraz tak blisko spokrewnionej z nią erystyki. Jakkolwiek nie zawsze używała powiedzonek we właściwym znaczeniu i momencie, to zdecydowanie potrafiła przytłoczyć oponenta samą liczbą argumentów.
Poczuł, jak jego urażona duma zwija się gdzieś głęboko w piersiach w kolczastą kulkę i zaczyna sączyć jad w kręgosłup. Nabrał tchu.
– Przepraszam po raz trzeci zatem.
– Przyjęte. – Uśmiechnęła się, cmoknęła go w policzek. – Zahred, ja wiem, że oni mnie uważają za prostaczkę. Ale sam popatrz na te prezenty, które dzięki temu dostaję!
Pokazała na stojące na stole kubki i dzbany, na leżące w kącie ozdoby i zasłony, na piętrzące się w pobliskim korytarzu ławy.
– No, nie da się zaprzeczyć. Z jakiegoś powodu każdy próbuje cię przeciągnąć na swoją stronę.
– Kupić – parsknęła. – Nie bój się tego słowa. Ciebie też kupili, i wcale nie narzekasz.
Wciągnął gwałtownie powietrze, wypuścił przez nos, mrucząc z rozdrażnieniem… Potem roześmiał się.
– Masz rację, dziewczyno! – Klepnął ją w pośladek. – Jak słońce na niebie, masz rację.
– No widzisz. Ty sprzedajesz siebie i resztę drużyny jako barbarzyńskich wojowników. Ja sprzedaję siebie jako barbarzyńską, nie wiem… towarzyszkę do umilania czasu.
– To złe porównanie, Mira.
– Byleby płacili dobrze. – Wzruszyła ramionami. – To co w końcu, zielony czy… czy trochę inny zielony?
Popatrzył na materiały.
– Oba?
– Oba – zgodziła się.
– Witajcie ponownie, przyjaciele! Jakże się cieszę, znów goszcząc was pod swym dachem.
Niketas skrzywił się w uśmiechu, objął Maslamę i podobnie jak wcześniej ucałował w policzki. Zahred tylko skinął emirowi głową, trzymając się, jak i poprzednio, bliżej drzwi.
– Dziękujemy ci, że przyjąłeś nas tak szybko. – Protospatharios usiadł na poduszkach, poczekał, aż służba zakończy swój rytuał. – Mój cesarz, basileus Leon, przesyła ci pozdrowienia i ukłony.
– Doprawdy? No cóż, zatem i ja przesyłam mojemu przyjacielowi Kononowi pozdrowienia w imię Allaha. Czy mój przyjaciel Konon był na murach podczas ostatnich harców, czy też wolał pozostawać w bezpieczeństwie swojego pałacu?
– Basileus ma dokładną wiedzę o tym, co dzieje się w Mieście i wokół niego. Przekazaliśmy mu też to, co widzieliśmy ostatnio i co nam powiedziałeś, Maslamo.
Emir rozparł się wygodniej.
– I jak? Czy mój przyjaciel Konon nadal uważa, że jest w stanie obronić swoje Miasto?
– Basileus żywi przekonanie, że obrona może nie być konieczna.
– Zatem zdecydowaliście się otworzyć bramy.
– Cesarz otwarty jest na propozycje, Maslamo.
– Zatem podsumujmy to, o czym do tej pory rozmawialiśmy. – Maslama pokiwał głową. – Obliczona poprzednio wysokość okupu za Miasto…
– Trzy tysiące funtów?
– Cztery i pół tysiąca – poprawił go Maslama. – Zaniżyliście poprzednio liczbę ludności w Mieście, a teraz przyjmiemy wartość poprawną.
– Zgoda.
– Zgoda? – zdziwił się emir. – Tak po prostu, bez dyskusji?
– Takie otrzymałem wytyczne od basileusa.
– Bez prób przekonania mnie do waszych racji, udowodnienia, że wasze słowa są warte więcej niż moje? Aż tak bardzo przeraziły was nasze ostatnie podejścia pod mur?
– To gest dobrej woli z naszej strony, Maslamo. Cesarz uważa, że i tak nie dacie rady wziąć Miasta szturmem. Nie widzi jednakże potrzeby przelewania krwi tylko po to, aby udowodnić swoją rację.
Maslama zmrużył oczy, powoli pokręcił głową.
– Konon wciąż szczeka głośno, mimo że złoty łańcuch, na którym siedzi przykuty do tronu, coraz mocniej ciśnie mu na szyję – powiedział. – Gdybym chciał, to wzięlibyśmy Miasto dziś, z marszu…
– Nie – odezwał się milczący do tej pory Zahred.
Niketas obrócił się do niego, syknął ze złością: cicho! Ale Maslama rozciągnął twarz w uśmiechu.
– Mój przyjaciel Zahred znów odzyskał głos. Zasiądź z nami, Zahredzie, zapraszam ponownie. Skoro nie Demetrios, to może ty zostaniesz głosem w negocjacjach?
– Akolouthos Zahred… – zaczął Niketas, ale Maslama uciszył go gestem.
– Nalegam. Moim stanowczym życzeniem jest, aby w imieniu Konstantynopola to właśnie mój przyjaciel Zahred prowadził rozmowy. I aby pokazać moją dobrą wolę, zgodzę się na powrót do poprzedniej wysokości okupu: trzy tysiące funtów.
Niketas spuścił głowę, przez chwilę myślał.
– Zgoda – powiedział w końcu.
– Widzisz, Zahredzie? Półtora tysiąca funtów złota, tyle jesteś wart dla Konstantynopola! – Maslama klasnął.