Zmierzch bogów. Michał Gołkowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379644513
Скачать книгу
d9-5027-b7e3-2278376e1b18">Karta tytułowa

      ZAHRED. Siedmioksiąg Grzechu

      Prolog

      JESIEŃ

      Α – alfa

      Β – beta

      Γ – gamma

      Δ – delta

      Ε – epsilon

      F – digamma

      ZIMA

      Α – alfa

      Β – beta

      Γ – gamma

      WIOSNA

      Α – alfa

      Β – beta

      Γ – gamma

      Δ – delta

      LATO

      Α – alfa

      Β – beta

      Γ – gamma

      Δ – delta

      Ε – epsilon

      Epilog

      Od autora

      Książki Michała Gołkowskiego

      Seria Polskie Fantasy

      Karta redakcyjna

      Okładka

      ZAHRED

      Siedmioksiąg Grzechu

       Spiżowy Gniew

       Bogowie Pustyni

       Bramy ze złota Tom 1. Świątynia na bagnach Tom 2. Złote miasto Tom 3. Zmierzch Bogów

      Czas płynie bez przerwy wartkim prądem,

      zagarnia i unosi ze sobą do otchłani zapomnienia

      wszystko, co się dzieje – zarówno zdarzenia błahe,

      niewarte uwagi, jak i wielkie, godne pamięci.

      Anna Komnena, Aleksjada

      Z wielkimi podziękowaniami

      dla Karoliny Podkomorzy,

      bez której uwag i pomysłów „Bramy ze złota” nie byłyby nawet w połowie tym, czym się stały.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Prolog

      Zahred!

      Waregowie dopadli do jarla, leżącego bez czucia na podłodze świątyni.

      Któryś przypadkiem kopnął zakrwawioną, odrąbaną od ciała głowę kalifa, ta potoczyła się na bok, prosto pod nogi tłoczących się wokoło ludzi, jeszcze przed chwilą pogrążonych w modlitwie. Ktoś krzyknął głośno, przenikliwie, odskoczył na bok ze strachem.

      – Żyje! – zawołał radośnie Torleif, przyłożywszy ucho do ust Zahreda. – Żyje!

      W pierwszej chwili myśleli, że padł trupem. Szli za nim przez deszcz, czując, że coś się święci, że gotów zrobić coś głupiego. Jego twarz, kiedy odszedł od łoża paskudnie rannej, może nawet umierającej Miry, bardziej przypominała skrzywioną w grymasie zawziętości maskę. Jak u człowieka, który nagle stracił jakikolwiek powód, aby żyć.

      Widzieli go, jak stanął przed świątynią, gdy ulewa nagle ustała. Wszedł do środka, trzymając w jednej ręce swoje trofeum, a w drugiej topór.

      Bali się, że zaraz zacznie na oślep mordować ludzi, więc popędzili za nim.

      I tak go właśnie znaleźli.

      Leżał na wznak, blady jak ściana, z otwartymi oczyma. Autentycznie wystraszyli się, że z przemęczenia, z nerwów, z napięcia mógł paść, rażony apopleksją… Ale chyba już dochodził do siebie, bo poruszył się, powoli przymknął, potem otworzył oczy. Obrócił głową w lewo, w prawo.

      – Co? – Torleif nachylił się nad nim, widząc, że usta Zahreda drgnęły. Zmarszczył brwi, odsunął się i huknął: – Cisza!

      Głos poniósł się echem po wnętrzu, ludzie umilkli nagle. On znowu pochylił się, przystawił ucho do warg jarla.

      Zahred przełknął ślinę, powtórzył ledwie słyszalnym głosem:

      – Zobaczył… mnie…

      Zalani krwią, udręczeni, słaniający się na nogach, mokrzy od deszczu i potu obrońcy Miasta wrzasnęli wielkim głosem, widząc, jak armia pod zielonymi sztandarami odstępuje w końcu od natarcia.

      Zwycięstwo! Ho stavros nika, krzyż zwyciężył! Uciekajcie, zabierajcie się stąd, bezbożni tchórze!

      Oddziały najeźdźców wycofywały się w bezładzie, zostawiając za sobą zabitych i rannych, porzucając drabiny i sprzęt oblężniczy. Dymy pożarów zasnuwały pole bitwy, zewsząd niósł się trzask płomieni, jęki i krzyki rannych, przeciągłe buczenie rogów i bicie w dzwony.

      Na śliskich od krwi murach zaczęli pojawiać się pachołkowie, pomagający zejść po schodach tym, którzy jeszcze trzymali się na nogach.

      Duchowni i zakonnicy pospieszyli ku ciężej rannym i konającym, aby oddać im ostatnią posługę i pozwolić odejść tak, jak obrońcom wiary i krzyża przystało.

      Tymczasem protospatharios Niketas stał niczym słup soli, sam nie wierząc w to, co właśnie się wydarzyło.

      Nie mógł również uwierzyć w to sam emir Maslama.

      Gońcy przybiegali co chwila, wpadając na siebie, tłocząc się i przekrzykując, walcząc o uwagę dowódcy.

      Flota pobita, odparta!

      Klęska u Złotej Bramy, cały regiment wraz z dowódcami wybity