– To moje łóżko.
W sumie racja.
Dobra, no to inaczej.
– Przeniosę się na podłogę – oznajmiłam.
– Nie.
Zawahałam się na chwilę i spróbowałam planu c.
– To będę spała w nogach.
– Nic z tego.
O co mu, kurde, chodzi?
– Czemu?
– Bo już tak spałaś, dostałem dwa razy w pierś i trzy razy w piszczel.
O, kurczę. Brzmi znajomo.
– Sorry, śpię dość aktywnie – wyjaśniłam.
– Co ty powiesz?
Zastanowiłam się, jaki mam wybór.
Była podłoga, ale ta opcja chyba znalazła się poza dyskusją. Jeszcze centrum dowodzenia, ale przecież się nie włamię, poza tym na pewno nie ma tam sofy ani łóżka, wyobraźnia podsuwała mi wizje superkomputerów z bezpośrednią łącznością z Pentagonem.
Mój rozespany mózg zabuksował, rejestrując, że gdzieś tam w środku jest mi ciepło, dobrze i przytulnie.
Rosie był szczupły i niewysoki, chyba o pół głowy niższy ode mnie. Był również aseksualny, nigdy nie miał dziewczyny, treść jego życia stanowiły trzy rzeczy: kawa, zioło i rock’n’roll.
Za to Lee nie był aseksualny. Ani trochę. Mógł mnie postrzegać jako młodszą siostrę i spać sobie spokojnie obok, i jego sutki (ani nic innego) nie twardniały, ale ja tak nie potrafiłam.
Kanapa w salonie, duża i miękka, wydawała się idealna, żeby bardzo wygodnie oglądać Monday Night Football.
Może Rosie i ja byśmy się zmieścili?
– To pójdę położyć się obok Rosiego.
Odpowiedź padła natychmiast:
– Już poszłaś.
Oho, senna chropawość zniknęła z jego głosu. Teraz dźwięczała w nim stanowczość, zero miejsca na kłótnie.
No to dupa.
Nie chciałam denerwować Lee Hardcora Nightingale’a i byłam zbyt zmęczona, żeby drałować do Rosiego. Poza tym było mi zbyt wygodnie, żeby w ogóle się ruszyć.
Więc spróbowałam zasnąć.
Co okazało się wcale nie takie trudne, jak myślałam.
***
Obudziłam się kilka godzin później, w innej pozycji. Lee leżał na plecach, a ja rozwaliłam się szeroko, trochę na nim, trochę obok.
Rany boskie.
Zerknęłam na zegarek. Siedem po szóstej.
Lubię imprezować, ale nigdy nie potrafiłam długo spać. Nawet jeśli zwalałam się na łóżko o czwartej rano, budziłam się przed siódmą.
Z tego powodu przez cała lata doskonaliłam sztukę łapania drzemki w ciągu dnia, przed kolejną dziką jazdą.
A coś czułam, że dziś będzie się działo.
Nie było szansy, żebym jeszcze zasnęła ani żebym mogła sobie leżeć na Lee.
Chciałam wstać, ale obejmująca mnie ręka zesztywniała, palce mocniej przycisnęły moje biodro.
– Ej, co z tobą? – wymruczał.
– Już rano.
Otworzył jedno oko, spojrzał na zegarek i zamknął powiekę.
– Jeszcze nie – wychrypiał.
– Zrobię kawę – oznajmiłam.
Ten powód, żebym wstała, chyba zyskał aprobatę.
– Masz zapasową szczoteczkę do zębów? – zainteresowałam się.
– Może.
Głupie pytanie. Nawet jeśli Lee nie był już podrywaczem z liceum, nie znaczyło to jeszcze, że żyje w celibacie. Pewnie ma całe pudło zapasowych szczoteczek.
– A dwie?
Znów otworzył oko i spojrzał na mnie.
O rany, o rany.
Wyskoczyłam z łóżka, zgarnęłam swoje ubrania i pobiegłam do łazienki. Znalazłam zapasową szczoteczkę w opakowaniu, zaczęłam starannie myć zęby. Obiecałam sobie, że umrę z oryginalnym kompletem, i zamierzałam dotrzymać słowa.
Uchyliłam drzwi od łazienki.
– Masz nitkę dentystyczną? – zawołałam.
– Na litość boską…
Najwyraźniej aż tak nie przejmował się swoimi zębami.
Ale to nic, wyglądało na to, że poświęcał dużo czasu innym partiom swojego ciała.
Wciągnęłam dżinsy i włożyłam stanik pod jego podkoszulek (postanowiłam go zakosić na pamiątkę, jeśli się uda), potem poszłam do kuchni, bardzo cicho, żeby nie obudzić Rosiego. To jego wielki dzień i musi być wypoczęty.
Salon, jadalnia i kuchnia łączyły się, tworząc literę L. Mieszkanie było narożne, otaczał je długi balkon. Dwuskrzydłowe drzwi jadalni znajdowały się naprzeciwko kuchni; dwuskrzydłowe drzwi salonu, będącego przedłużeniem jadalni, dwuskrzydłowe drzwi w obu sypialniach. Te okazałe, przestronne pomieszczenia, lokalizacja i widok na góry musiały sporo kosztować.
Kuchnię, prawdziwe dzieło sztuki, od salonu oddzielała ściana (łazienki i drugiej sypialni), ale tak czy inaczej wolałam nie hałasować.
U siebie zwykle przygotowuję kawę, zanim pójdę spać, więc kiedy rano wygrzebię się z łóżka i zlezę na dół po schodach, pozostaje już tylko wcisnąć guzik.
Zwykle w mojej kawiarce stoi kubek, więc mogę po prostu go szybko napełnić, potem podstawić dzbanek i spokojnie pić kawę, czekając, aż się zrobi reszta.
Zwykle nie zaczynam dnia przed drugim kubkiem.
Kofeina to mój narkotyk.
Tutaj zajęło mi chwilę, zanim znalazłam wszystkie akcesoria do parzenia. Miałam szczęście, Lee najwyraźniej cenił dobrą kawę, miał duże opakowanie javy.
Chciałam sobie zrobić mocne espresso. Było jasne, że Lee nie wstanie tak szybko, z kanapy również nie dobiegały żadne odgłosy, więc mogłam mieć chwilę tylko dla siebie.
Skupiona na strużce życiodajnej radości, która napełniała kubek, wzdrygnęłam się zaskoczona, gdy ktoś podszedł do mnie od tyłu, położył dłonie na blacie po obu moich stronach i poczułam za sobą ciepło ciała.
To nie były dłonie Rosiego.
Zerknęłam przez ramię.
Tuż za mną stał Lee.
Ciemne włosy seksownie zmierzwione, oczy łagodne. Musiał mieć goły tors, bo dostrzegłam nagie ramiona.
Nie odważyłam się spojrzeć niżej.
Po dziesięciu latach treningu byłam w stanie (prawie) wyrzucić z głowy jego stylową fryzurę i zignorować (z trudem) widok nagiej piersi. Ale już nie zwracać uwagi na jego bliskość było piekielnie ciężko.
– Co robisz? – spytałam.
Zajrzał mi przez ramię.
–