– No dobra, sprawa wygląda tak. Mój przyjaciel i ja musieliśmy gdzieś spędzić noc, jutro się wyniesiemy.
– Dlaczego?
– Nie mów mu! – krzyknął spanikowany Rosie.
– Albo mówisz, albo stąd spadasz – odparł Lee.
Spojrzałam najpierw na Lee, potem na Rosiego.
Znałam swojego baristę od pięciu lat. Przychodził do mnie na imprezy. Byliśmy razem na paru koncertach. Ogólnie spoko gość, trochę humorzasty i tajemniczy, ale wcale nie tak wyczilowany, jak można by się spodziewać po kimś, kto jara tyle trawy.
Nie miałam pojęcia, że coś kręci na boku. Wiedziałam, że parzy wspaniałą kawę, że uważa Jima Morrisona za boga, który zstąpił na ziemię, i że pali trawkę.
Wbiłam wzrok w Lee.
– Musisz przyrzec, że zachowasz to dla siebie.
– Nie! – Rosie zerwał się na równe nogi.
– Nic nie muszę przyrzekać – odparł Lee.
Zerknęłam jeszcze raz na obydwu.
Lee robił trudności i nic dziwnego, skoro władowaliśmy się mu na chatę bez pozwolenia.
Rosie też się stawiał, ale u niego to norma.
A ja najbardziej na świecie chciałam się ubrać.
– Można mu ufać – powiedziałam do Rosiego.
Ten łypał teraz na Lee wzrokiem oddalonym całe lata świetlne od łagodności. Najpierw został ostrzelany, potem spętany jak gęś na Boże Narodzenie, co ja spokojnie przespałam.
Ale miał kłopoty. I musiał zdecydować, komu zaufać.
W końcu podjął decyzję; miałam nadzieję, że choć odrobinę zbliży mnie ona do dżinsów.
– Musi obiecać, że nikomu nie powie. Jutro będzie po wszystkim – oznajmił.
Lee nadal stał z ramionami skrzyżowanymi na piersi. I wciąż wyglądał na niezadowolonego. Bardzo niezadowolonego.
– Możemy pogadać? – Skinęłam na niego ręką. Wyszedł za mną do przedpokoju.
Dobra, po kolei. Skoro sytuacja nadal nie jest stabilna i pójście po ubranie, czyli zostawienie Lee i Rosiego samych to zła opcja, postanowiłam spróbować innej taktyki, może ona pozwoli mi zasłonić pośladki.
– Masz jakiś szlafrok, żeby mi pożyczyć?
– Nie.
– Nie masz szlafroka czy masz, tylko nie pożyczysz?
Patrzył na mnie przez chwilę, w końcu wycedził:
– Indy, gadaj wreszcie, w czym rzecz.
Tracił cierpliwość. Czyli na razie nie ma co marzyć o ubraniu. Tłumaczyłam sobie, że to w końcu Lee, który widział mnie w bikini u siebie na podwórku (i u mnie, i na rodzinnym wyjeździe do Meksyku, i na tym do San Diego). Można powiedzieć, że w tej chwili byłam znacznie bardziej ubrana niż w bikini.
Przełamałam się.
– Dobra. Chodzi o to, że Rosie kręci małe lody na boku. Ktoś mu za coś zapłacił i to coś jest dość cenne, rozumiesz, nawet bardzo. To coś zostało skradzione komuś innemu i ten ktoś chce to z powrotem. Rosie dał to Duke’owi na przechowanie, a Duke wyjechał na kilka dni, wróci jutro rano. Więc zanim Rosie zabierze to coś od Duke’a, musimy się ukryć.
– A skąd to „my” w tej sytuacji?
– No wiesz, tak jakby… byłam z Rosiem, gdy po to przyszli.
– I?
– No, mówiłam ci, on tego nie ma. Na razie.
– I?
– Wygarnęłam im trochę. W jego obronie.
W zwężonych oczach Lee pojawił się gniew.
– I?
– I wtedy zaczęli do nas strzelać, uciekliśmy. Potem zadzwoniłam do Ally.
Nie padło ani jedno słowo, ale na jego policzku zagrały mięśnie.
Zły znak.
Pewnie mu się nie podobało, że wciągnęłam jego siostrę w to gówno.
Pewnie równie mocno nie podobało mu się, że teraz wciągam jego.
– I co to jest? – spytał w końcu.
– Tego nie mogę powiedzieć.
– No to wystawię kolesia za drzwi.
Pokręciłam głową.
– Bardzo mu zależy, żeby nikt nie wiedział.
– Osobiście odeskortuję go przed budynek.
Zerknęłam do salonu, Rosie wyglądał zza rogu, podsłuchując.
Westchnęłam ciężko.
– Wobec tego chyba wyjdziemy, wynajmiemy pokój w hotelu.
Mój barista pewnie ucieszył się z takiego obrotu sprawy.
W końcu musieliśmy przeczekać już tylko kilka godzin, a Denver to duże miasto, znalezienie nas powinno trwać trochę dłużej.
– Nie powiedziałem, że wyrzucę ciebie. Mówiłem o nim.
Teraz ja się wkurzyłam.
– Słucham?
Zero reakcji.
– Nie rozumiem?
Cisza.
– I co zamierzasz ze mną zrobić? – nie ustępowałam.
– Jeśli powiesz mi, co to jest… nic.
– A jeśli nie?
– Jeszcze nie wiem.
– Lee!
Ale on już stracił cierpliwość. Złapał mnie za rękę, dźgnął palcem w stronę Rosiego i rzucił mu:
– Jeśli się ruszysz, pożałujesz. – Powiedział to takim tonem, że było jasne: Rosie pozostanie w tej pozie aż do chwili, gdy Lee tutaj wróci. Potem wepchnął mnie do sypialni, zapalił światło i zamknął drzwi.
– Au, to bolało! – Wyszarpnęłam rękę z uścisku.
– Powinienem przełożyć cię przez kolano – warknął.
Szczęka mi opadła.
– Co takiego?
– Ten gość ma torbę diamentów. Nie wierzę, że dałaś się wciągnąć w tę aferę.
Krzyknęłam cicho.
– Skąd wiesz?
Nie odpowiedział.
– Skąd o tym wiesz? – podniosłam głos.
– Idź do łóżka, a ja pójdę pogadać z twoim koleżką. Jutro zajmę się diamentami.
– Nie mów mi, co mam robić! – Teraz darłam się już naprawdę głośno.
No serio, za kogo on się uważa?
Podszedł do mnie, staliśmy twarzą w twarz.
– Ignorujesz mnie od dziesięciu lat, a teraz nagle zjawiasz się z czymś takim. To nie jest zwykła