No dobra, może i próbowałam unikać go całe lata, ale tak naprawdę nie bardzo mi wychodziło. Do licha, serio nie pamiętał tych wszystkich prezentów z okazji Gwiazdki i Dnia Dziękczynienia?
– Dałam ci prezent na święta!
– To się nie liczy.
Aż mnie zatkało.
– Ej! Chcesz powiedzieć, że nie podobał ci się zestaw płyt Billie Holiday?
– Powiedziałam, że się nie liczy.
– Myślałam, że lubisz bluesa!
Zbliżył się już prawie na centymetr, zły i groźny.
– Indy, to nie jest sytuacja, z której wykręcisz się takimi gadkami.
No dobra, może kiedyś, dawno temu próbowałam takich dziewczyńskich sztuczek… okej, zdarzało się wiele razy. Zazwyczaj z Lee, Hankiem i Malcolmem. Tata zwykle nie dawał się na to nabrać.
– W porządku! – Ruszyłam do łóżka, głównie po to, żeby się od Lee odsunąć. Z bliska był zbyt obezwładniający. Tuż przy materacu odwróciłam się. – Co masz zamiar zrobić?
– Mam zamiar ogarnąć twojego kumpla, zadzwonić w kilka miejsc, żeby załagodzić sytuację, a jutro podwieźć go, żeby odebrał diamenty. Potem będę eskortował dostawę.
– No i super – rzuciłam opryskliwie, czując, że tracę wiatr w żaglach. – W takim razie dziękuję.
Już miał się odwrócić, ale przystanął, odchylił głowę, spojrzał w sufit, po chwili odwrócił się do mnie i podszedł. Znów był tak blisko, że czułam bijący od niego żar.
– Zwykle w takich przypadkach biorę pięćset dolarów za godzinę.
– W jakich?
– Pośredniczenia w nielegalnej transakcji – odparł.
Patrzyłam na niego rozszerzonymi oczami.
Fiu, fiu.
Nic dziwnego, że mógł sobie pozwolić na apartament z takim widokiem i biuro w centrum Denver. Nie mówiąc już o zarąbistym wozie i motocyklu.
– Tak? Czemu aż tyle?
Stał tak blisko, że widziałam tylko jego.
– Ponieważ jeśli dzisiaj zadzwonię, wciągnie mnie to w sam środek całego bajzlu i jeśli jutro nie będę miał tych diamentów, zaczną strzelać do mnie. A tego bardzo nie lubię.
Pokiwałam głową, zgadzając się z nim w całej rozciągłości.
– Ja też, to strasznie słabe.
Nie ruszył się, zrozumiałam, że czeka na inną odpowiedź.
– Rosie chyba nie ma takiej forsy – zauważyłam. – Nie mógłbyś dać jakiejś, no wiesz, zniżki dla rodziny?
Pokręcił głową.
– Nie jesteśmy rodziną.
– W sensie, od ciebie dla mnie – wyjaśniłam.
– My też nie jesteśmy rodziną.
– Jak najbardziej jesteśmy! Dziesięć lat temu postawiłeś sprawę jasno, że traktujesz mnie jak młodszą siostrę – wypomniałam.
To go zastopowało.
Wyglądał tak, jakby spłynęło na niego zrozumienie. Zobaczyłam błysk w jego oczach, nie miałam pojęcia, o co chodzi, ale najwyraźniej coś do niego dotarło (nie wiem co), twarz mu złagodniała i przestał być zły. Teraz wydawał się… zadowolony?
– To było wtedy, a teraz jest teraz. – Nawet mówił spokojniej i mniej ostro.
– No weź, to wyjdzie kilkanaście godzin, czyli tysiące dolarów! Rosie nie ma tyle hajsu, nawet ze swojego pobocznego biznesu.
– To nie on mi zapłaci.
Pokręciłam głową.
– Ja też nie mam tyle kasy – zaznaczyłam dobitnie.
– Nie mówię o gotówce.
Żołądek mi się ścisnął, serce zabiło nierówno.
– To o czym?
– Jutro porozmawiamy – zbył mnie.
– Porozmawiamy teraz! – warknęłam.
– Kładź się i śpij – polecił.
– Przestań mną dyrygować!
Podszedł bliżej. Wstrzymałam oddech. Przysunął się, teraz nie miałam już ruchu, byłam przyparta do materaca. A nie mówiłam, że to groźny sukinsyn?
– Idziesz do łóżka albo cię do niego przywiążę – zagroził.
Na jego twarz wrócił tamten wkurzony wyraz, po błysku w oczach zrozumiałam, że to nie są czcze pogróżki.
– No dobra – mruknęłam.
Ale ze mnie mięczak.
Rozdział 3
Wybieram bramkę numer dwa
Broniłam się przed zaśnięciem, chciałam słyszeć, co się będzie działo w salonie, tyle że zmęczenie wzięło górę; cała ta nerwówka mnie wykończyła. Nie wiem, co tam robili, ale trwało to długo, a ja lubię spać.
Gdy się obudziłam, wciąż było ciemno, moje plecy opierały się o coś twardego i ciepłego, a coś ciężkiego i ciepłego leżało na mojej talii.
Lee.
Liam Nightingale, ze mną w łóżku.
O ja pitolę.
W Denver było mnóstwo kobiet, które zapłaciłyby żywą gotówką, żeby znaleźć się na moim miejscu. Co ja mówię, w całym kraju były takie kobiety.
Ale nie ja.
Nie ma opcji.
To już przeszłość.
Jako dzieciaki często spaliśmy razem: Lee, Ally, Hank i ja. Nasi rodzice urządzali wieczorne przyjęcia i pakowali nas do wielkiego łóżka Kitty Sue i Malcolma, jedno przy drugim, według wieku, czyli ja lądowałam pomiędzy Lee i Ally. Jak trochę podrośliśmy, spaliśmy oddzielnie.
Zdarzało się też, że tata i Malcolm zabierali nas pod namiot w góry; wtedy zawsze leżałam w śpiworze między Lee i Ally. Ponieważ byłam już nastolatką i coraz mocniej pragnęłam, żeby Lee wyznał mi wreszcie swoją dozgonną miłość, taki nocleg stawał się torturą. Nie mogłam się przecież na niego rzucić, gdy Hank, tata i Malcolm byli obok (Ally nawet by się nie obudziła).
A potem Allyson i ja miałyśmy po dziewiętnaście lat, zapałałyśmy miłością do rock’n’rolla i odkryłyśmy kowbojów. Lee zabrał nas wtedy do Cheyenne na rodeo. Wzięliśmy w motelu pokój z dużym łóżkiem i z konieczności spaliśmy w nim wszyscy razem – ja znów w środku. To znaczy dopóty, dopóki Lee nie przeniósł się na podłogę, pewnie po to, żeby zrobić mi więcej miejsca. Ciekawe, że moje wiercenie się nigdy nie budziło Ally, ona potrafiłaby przespać trzęsienie ziemi.
Krótko mówiąc: to nie tak, że nigdy w życiu nie spałam obok Lee. Po prostu nie byłam w łóżku z nim sama, tylko ja, nie jako dorosła osoba, no i nigdy nie działo się to w jego łóżku.
Poruszyłam się; podłoga na pewno jest tutaj bardzo wygodna.
Ciężka ręka na talii przycisnęła mnie mocniej.