Dwaj amerykańscy psychiatrzy wojskowi, którzy niezależnie od siebie rozmawiali z Hössem w Norymberdze celem oceny jego osobowości, wyciągnęli podobne wnioski. W pierwszej sesji G.M. Gilberta uderzył natychmiast jego „spokojny, apatyczny, rzeczowy głos”161. Gdy psychiatra naciskał na uzyskanie odpowiedzi, jak możliwe było zabicie tak wielu ludzi, były komendant odpowiadał, używając wyłącznie określeń technicznych. „To nie było zbyt trudne, eksterminacja nawet wielkich liczb [ludzi] nie była zbyt trudna”. Następnie objaśniał mechanizmy mordowania dziesięciu tysięcy ludzi dziennie: „Samo zabijanie zabierało najmniej czasu – mówił. – Można się było pozbyć dwóch tysięcy ludzi w ciągu pół godziny, ale palenie [zwłok] zabierało cały pozostały czas”.
Gilbert ponownie nacisnął go w bardziej ogólnej kwestii przyczyn, dla których nie wyraził żadnych wątpliwości ani też nie odczuwał żadnych skrupułów, gdy Himmler poinformował go, że Hitler nakazał wcielić w życie ostateczne rozwiązanie. „Nie miałem nic do gadania. Mogłem tylko powiedzieć Jawohl” – odparł. Czy nie mógł odmówić wykonania rozkazu: „Według naszego wyszkolenia myśl o odmowie wykonania rozkazu po prostu nie przychodziła do głowy”. Twierdził, że każdy, kto by to uczynił, zostałby powieszony. Nie przyszło mu też do głowy, że może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za skutki swoich czynów. „W Niemczech to oczywiste, że jeśli coś poszło źle, to odpowiedzialny był człowiek wydający rozkazy”. Gilbert ponownie próbował pytać o humanitarny aspekt sprawy, Höss jednak odparł zdecydowanie: „Po prostu nie odnosiło się do tego”.
Leonowi Goldensohnowi udzielił podobnych wyjaśnień, choć użył jeszcze ostrzejszych sformułowań. „Sądziłem, że czynię słusznie. Wykonywałem rozkazy, teraz oczywiście widzę, że to było niepotrzebne i złe. Ale nie wiem, co ma pan na myśli, mówiąc o wątpliwościach, ponieważ ja osobiście nikogo nie zamordowałem. Ja byłem tylko dyrektorem programu eksterminacji w Auschwitz [podkreślenie autora książki]. To Hitler wydał rozkaz poprzez Himmlera i to Eichmann wydał mi rozkaz dotyczący transportów”162.
Höss dał też do zrozumienia, że psychiatrzy próbują go skategoryzować. „Przypuszczam, że w ten sposób chce się pan dowiedzieć, czy mam normalne myśli i przyzwyczajenia” – powiedział Gilbertowi przy innej okazji. Udzielił na to własnej odpowiedzi: „Jestem całkowicie normalny. Nawet gdy wykonywałem to zadanie dotyczące eksterminacji, prowadziłem normalne życie rodzinne i tak dalej”.
Ich rozmowy coraz bardziej trąciły surrealizmem. Gdy Gilbert zapytał go o jego pożycie płciowe z żoną, odpowiedział: „Cóż, było normalne – ale odkąd moja żona dowiedziała się o tym, co robiłem, rzadko mieliśmy ochotę na współżycie”.
Jak powiedział Gilbertowi, myśl, że być może robił coś złego, przyszła mu do głowy dopiero po klęsce Niemiec. „Nikt nigdy nie mówił w ten sposób o tych sprawach wcześniej; przynajmniej my o tym nie słyszeliśmy”. Höss miał wkrótce trafić z powrotem do Polski; Amerykanie zdecydowali, że zostanie przewieziony samolotem do Warszawy i przekazany do osądzenia polskim władzom. Były komendant rozumiał, że będzie to jego ostatnia podróż, nic jednak nie było w stanie zmienić jego apatycznej postawy.
Na koniec sesji z więźniem Gilbert doszedł do wniosku: „Zbyt wiele tu obojętności, aby można było zasugerować jakąkolwiek skruchę, nawet perspektywa stryczka nadmiernie go nie martwi. Ogólnie sprawia wrażenie człowieka intelektualnie w normie, ale schizoidalnie obojętnego, z brakiem wrażliwości i empatii. Z trudem można sobie wyobrazić większą obojętność u osoby chorej psychicznie”.
Jan Sehn, który pomagał przygotowywać niektóre zeznania ocalałych z Holokaustu wykorzystane następnie przez oskarżenie w procesie norymberskim, przygotowywał także polski proces Hössa i innych członków załogi Auschwitz. Gdy przystępował w Krakowie do dłuższych przesłuchań byłego komendanta, posiadał mnóstwo zgromadzonych wcześniej obciążających go zeznań. Jednakże palił się, by jak najwięcej wyciągnąć z najbardziej osławionego więźnia w kraju163.
Sehn był surowy, co odkryli szybko jego bratankowie i współpracownicy. W późniejszym okresie swej kariery, gdy kierował Instytutem Ekspertyz Sądowych, działającym w zdobytej przez niego na siedzibę eleganckiej dziewiętnastowiecznej willi, pilnował najdrobniejszych szczegółów164. Sprawdzał, czy pracownicy przybywają do pracy punktualnie o ósmej rano; każdy spóźnialski otrzymywał reprymendę. Nie zwlekał jednak z pomocą, jeśli któryś z podwładnych miał problemy. Zofia Chłobowska wspominała, jak pewnego ranka przyszła spóźniona, gdyż jej syn trafił do szpitala. Gdy wytłumaczyła się z przyczyny spóźnienia, Sehn przydzielił jej należący do Instytutu samochód z kierowcą, by mogła każdego ranka przed pracą odwiedzać syna w czasie jego pobytu w szpitalu.
Przystojny i elegancki prawnik, który wykładał też prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, nazywany był zwykle przez podwładnych „profesorem”. Choć sugerowało to szacunek połączony z pewnym dystansem, Sehn łatwo wchodził w relacje z krakowską elitą i swymi podwładnymi. Był nałogowym palaczem; gości przyjmował niemal zawsze z zapalonym papierosem, umieszczonym w jadeitowej lub drewnianej fifce, często też sięgał do barku, by poczęstować gości kieliszkiem dobrej wódki. Gdy zatrudniona w Instytucie farmakolog Maria Paszkowska przyniosła raz butelkę samogonu, Sehn ochoczo wziął udział w degustacji. Wiele samogonu produkowano w samym Instytucie, gdzie używano truskawek, wiśni, śliwek i innych sezonowych owoców.
Gdy w listopadzie 1946 r. Sehn rozpoczął przesłuchania Hössa, traktował go zawsze niezwykle uprzejmie. Jego celem było uzyskanie wszelkich możliwych informacji na temat funkcjonowania Auschwitz oraz na temat historii samego Hössa. Podobnie jak amerykańscy psychiatrzy pragnął zrozumieć osobowość człowieka odpowiedzialnego za działanie największej fabryki śmierci w dziejach. Na jego polecenie były komendant był co rano przewożony do jego biura; przesłuchania trwały do południa.
Sehn z satysfakcją notował, że były komendant Auschwitz „zeznawał chętnie i udzielał wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie pytania przesłuchującego”165. Jeśli Höss miał jakiekolwiek wątpliwości co do prośby o spisanie wszystkiego, co pamiętał, znikły one szybko. Naprowadzany pytaniami sędziego, pisał popołudniami, często po obiedzie, za który płacił Sehn. Podczas kilkudniowych przerw w przesłuchaniach „pisał również z własnej inicjatywy, gdy zauważył, że jakieś zagadnienie poruszone na marginesie przesłuchań interesuje przesłuchującego” (s. 12–13).
Gdy zbliżał się termin spotkania z katem, Höss poprosił Sehna, by jego obrączka, ta sama, która zdradziła jego tożsamość poszukującym go Brytyjczykom, została po wykonaniu wyroku zwrócona jego żonie. Sehn się zgodził. „Muszę szczerze powiedzieć, że nigdy nie spodziewałem się, że będę w polskim więzieniu traktowany tak przyzwoicie i uprzejmie” (s. 173) – stwierdził były komendant. Bardzo chętnie przyjął też zadanie spisywania swoich wspomnień. „Tego rodzaju praca strzegła mnie przez wiele godzin dnia od niepotrzebnych, rozkładowo działających rozmyślań” – pisał. Spisywanie wspomnień, jak stwierdził, „pochłania mnie całkowicie” (s. 79), dzięki czemu każdego wieczoru „żywiłem uczucie zadowolenia, nie tylko dlatego, że znowu minął jeden dzień, ale i z tego powodu, że wykonałem sporo pracy” (s. 79).
Praca Hössa miała ostatecznie przybrać formę autobiografii, opublikowanej w języku polskim po raz pierwszy w roku 1951, cztery lata po powieszeniu byłego komendanta.
„Zamierzam spróbować opisać tutaj swoje najbardziej osobiste przeżycia” (s. 37) – rozpoczął