Uświadomiłem sobie, że patrzę z podziwem na Malchusa. Miał rację; nie było gwarancji sukcesu, ale jedyną pewność na wojnie stanowiły cierpienie i śmierć. Zważywszy na to, jak się potoczyły kości, to był błyskotliwy pomysł. A także śmiertelnie niebezpieczny.
Dlaczego zatem zgłosiłem się na ochotnika do jego zrealizowania?
12
Pójdę – usłyszałem samego siebie. – Mogę ich zaprowadzić do obozu.
Malchus się roześmiał.
– Cóż, to mi oszczędza kłopotu nakazania ci tego.
Nie obraziłem się z powodu jego słów. Spodziewałem się, że centurion będzie chciał mieć przewodnika na swojej wyprawie, a kto poprowadziłby ją lepiej niż człowiek, który przebywał wśród wrogów? Fakt, że byłem na wpół zagłodzonym ocaleńcem z leśnej masakry, nie stanowił problemu dla takiego zabójcy jak Malchus. Znałem wielu ludzi podobnych temu wojownikowi, którzy nie znajdowali w legionach pretekstu do litości i słabości. Poświęcenie i honor były wszystkim.
– Weźmiemy także resztę grupy, z którą przybyłeś – dodał ku mojemu przerażeniu. – To dobre chłopaki?
Myślałem szybko, w jaki sposób odwieść go od tego pomysłu.
– Nie chcę źle mówić o moich towarzyszach, panie – zwierzyłem się w końcu.
Malchus zmarszczył brwi i ponaglił mnie, bym kontynuował.
– Obawiam się, że bardziej będą obciążeniem niż pomocą – skłamałem, pomijając przypadek Mikona, którego uczestnictwo bez wątpienia okazałoby się katastrofą. – Jeśli mogę być szczery, panie, nie mam pojęcia, jakim cudem zaszli tak daleko.
– Sądzę, że wiem. – Centurion uśmiechnął się do mnie z wysokości swojego wzrostu, okazując wzgląd mojemu taktowi i służbie wojskowej. – Pójdę za twoim instynktem w tej sprawie. Panie? – zwrócił się pytająco do prefekta.
– Brzmi dobrze – przystał Cedycjusz. – Weź go ze sobą. Malchusie. Ilu jeszcze będziesz potrzebował?
– Centurię.
Cedycjusz pokręcił głową.
– To nas pozbawi odwodów. Weź pół centurii, ludzi, których wybierzesz osobiście, lub ochotników.
– Tak jest, panie.
– Pójdziesz dzisiejszej nocy?
Malchus potwierdził skinieniem głowy.
– Za twoim pozwoleniem, panie.
Cedycjusz go udzielił.
– Poczyń przygotowania. Poinformuj mnie obszernie pod koniec następnej warty.
Malchus zasalutował starszemu oficerowi, a potem oparł dłoń na moim ramieniu.
– Poszukajmy czegoś do jedzenia – powiedział, po czym wyszliśmy z pokoju, ja w cieniu jego szerokich barków.
Malchus załatwił chleb i ser i kazał mi usiąść i jeść przy stole w budynku kwatery głównej. Potem zostałem wypytany o obóz nieprzyjaciela, a dowódca robił notatki i szkice w oparciu o moje wspomnienia.
– Nie chcę być pozbawiony tego wszystkiego, jeśli zetną ci głowę – zażartował wisielczo.
Czułem, że ma do mnie słabość. Tylko nieznacznie przesadził, gdy powiedział, że mam na ramionach więcej blizn niż włosków. Jednym z najlepszych sposobów przetrwania jest zidentyfikowanie zabójców podobnych do siebie i Malchus był pewny, że znalazł takiego we mnie. Sądził niewątpliwie, że zgłosiłem się do tego wypadu powodowany chęcią uczestniczenia w rozlewie krwi.
Mylił się. To pragnienie zachowania życia skłoniło mnie do otwarcia ust. Chęć sprawienia, żeby Mikon i Kikut pozostali w obrębie fortu. Także Brando i Folcher, gdyż ze względu na stanowisko byłem teraz odpowiedzialny za Batawów. Co więcej, byli moimi towarzyszami.
Przełknąłem w milczeniu resztę jedzenia, podczas gdy Malchus przyglądał się dziełu swojej ręki. Spojrzenie miał tak intensywne i pełne żaru, że obawiałem się, iż pergamin zapłonie. W końcu zwinął plany i wręczył je urzędnikowi. Spodziewałem się wtedy, że zostanę odprawiony i wrócę do mojej centurii.
Myliłem się.
– Trzy legiony – odezwał się wreszcie Malchus. W jego głosie brzmiał gniew, ale głównie niedowierzanie i smutek.
Zachowałem milczenie. Malchus nie.
– Musisz coś zrozumieć, jeśli nie pojąłeś tego do tej pory. To, w czym uczestniczyłeś, Feliksie, odmieni cesarstwo. Nie możemy tracić trzech legionów. Po prostu nie możemy. Wszystkie plany wobec Germanii, wszystko to się zmieni. Ta granica nie jest już związana z ekspansją, rozumiesz? Tylko z przetrwaniem.
Trzymałem gębę na kłódkę. Rozumiałem każde słowo, ale nie to, dlaczego dowódca kohorty kieruje je do legionisty.
Malchus mnie oświecił.
– Walczyłeś kiedykolwiek w oblężeniu, Feliksie?
Owszem, i nie miałem najmniejszej ochoty przywoływać tych wspomnień: smrodu gnijących ciał; ssącego bólu głodu; cierpienia płynącego ze świadomości, że śmierć czeka cierpliwie za murem; przerażenia na dźwięk głosów, które donosiły, iż ostatnia linia obrony została przerwana i wrogowie wlewają się tłumnie, żeby mordować.
– Nie, panie.
– Podczas oblężenia ludziom potrzebna jest nadzieja. Wszyscy tutaj wiedzą, co spotkało armię Warusa, ale nie wiedzą, co się z nią stało. Rozumiesz mnie, Feliksie? Dostrzegasz różnicę?
Skinąłem głową. Malchus mówił dalej:
– Trzy legiony. Piętnaście tysięcy ludzi. To dla nich liczba zbyt duża do pojęcia. Wiedzą, że to coś złego, ale nie są w stanie sobie uzmysłowić, jak kurewsko jest to katastrofalne. Zrozumiałeś?
– Pojmuję, panie.
– Tak sądzę – stwierdził Malchus. – Wiesz zatem, że nie mogę pozwolić, żeby w obozie krążyły historie o tym, co się stało. Opowieści, które ci ludzie potrafią zrozumieć. Bo jeśli istotnie je pojmą, Feliksie, to dla tego fortu nie będzie nadziei. Będzie tylko panika, a kiedy tak się stanie, zginiemy.
– Nie będę o tym mówił, panie – zapewniłem go. – Tak jak i pozostali.
– To dobrze. Musimy stać silni i zjednoczeni.
Widziałem, że chce powiedzieć coś więcej. Niemal ugryzł się w język, jednak coś w mojej pożałowania godnej postaci skłoniło go do zwierzenia się i wygłoszenia ostrzeżenia:
– Jeśli przeżyjemy tutaj, Feliksie, to uważaj na siebie, zgoda?
Potem wstał. Nasza rozmowa była skończona.
– Zbierzemy się o zmierzchu u zachodniej bramy. Idź się przespać.
Zasalutowałem i wyszedłem. Kiedy stanąłem na progu budynku dowództwa, na twarz padł mi słoneczny blask początku jesieni. Był cudowny, ale kiedy zamknąłem oczy, żeby go chłonąć, posłyszałem krzyki – ranni za ścianami fortu mozolili się w swej męce. Próbowałem wyrzucić z głowy myśli o nich, zastanawiając się zamiast tego nad tym, co powiedział mi Malchus.
Uważaj na siebie.
Nie miał pojęcia, jak bliski był prawdy. Gdybym przeżył