Oblężenie. Geraint Jones. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Geraint Jones
Издательство: PDW
Серия: POWIEŚĆ HISTORYCZNA
Жанр произведения: Боевики: Прочее
Год издания: 0
isbn: 9788380626836
Скачать книгу
fortu. Poza tym, gdybyśmy sprawili wrażenie, że gromadzimy drewno na zimę, pomyśli być może, że wiemy coś, czego on nie wie, i że nadciąga odsiecz. Nie ma pewności, ale…

      Uświadomiłem sobie, że patrzę z podziwem na Malchusa. Miał rację; nie było gwarancji sukcesu, ale jedyną pewność na wojnie stanowiły cierpienie i śmierć. Zważywszy na to, jak się potoczyły kości, to był błyskotliwy pomysł. A także śmiertelnie niebezpieczny.

      Dlaczego zatem zgłosiłem się na ochotnika do jego zrealizowania?

      12

      Pójdę – usłyszałem samego siebie. – Mogę ich zaprowadzić do obozu.

      Malchus się roześmiał.

      – Cóż, to mi oszczędza kłopotu nakazania ci tego.

      Nie obraziłem się z powodu jego słów. Spodziewałem się, że centurion będzie chciał mieć przewodnika na swojej wyprawie, a kto poprowadziłby ją lepiej niż człowiek, który przebywał wśród wrogów? Fakt, że byłem na wpół zagłodzonym ocaleńcem z leśnej masakry, nie stanowił problemu dla takiego zabójcy jak Malchus. Znałem wielu ludzi podobnych temu wojownikowi, którzy nie znajdowali w legionach pretekstu do litości i słabości. Poświęcenie i honor były wszystkim.

      – Weźmiemy także resztę grupy, z którą przybyłeś – dodał ku mojemu przerażeniu. – To dobre chłopaki?

      Myślałem szybko, w jaki sposób odwieść go od tego pomysłu.

      – Nie chcę źle mówić o moich towarzyszach, panie – zwierzyłem się w końcu.

      Malchus zmarszczył brwi i ponaglił mnie, bym kontynuował.

      – Obawiam się, że bardziej będą obciążeniem niż pomocą – skłamałem, pomijając przypadek Mikona, którego uczestnictwo bez wątpienia okazałoby się katastrofą. – Jeśli mogę być szczery, panie, nie mam pojęcia, jakim cudem zaszli tak daleko.

      – Sądzę, że wiem. – Centurion uśmiechnął się do mnie z wysokości swojego wzrostu, okazując wzgląd mojemu taktowi i służbie wojskowej. – Pójdę za twoim instynktem w tej sprawie. Panie? – zwrócił się pytająco do prefekta.

      – Brzmi dobrze – przystał Cedycjusz. – Weź go ze sobą. Malchusie. Ilu jeszcze będziesz potrzebował?

      – Centurię.

      Cedycjusz pokręcił głową.

      – To nas pozbawi odwodów. Weź pół centurii, ludzi, których wybierzesz osobiście, lub ochotników.

      – Tak jest, panie.

      – Pójdziesz dzisiejszej nocy?

      Malchus potwierdził skinieniem głowy.

      – Za twoim pozwoleniem, panie.

      Cedycjusz go udzielił.

      – Poczyń przygotowania. Poinformuj mnie obszernie pod koniec następnej warty.

      Malchus zasalutował starszemu oficerowi, a potem oparł dłoń na moim ramieniu.

      – Poszukajmy czegoś do jedzenia – powiedział, po czym wyszliśmy z pokoju, ja w cieniu jego szerokich barków.

      Malchus załatwił chleb i ser i kazał mi usiąść i jeść przy stole w budynku kwatery głównej. Potem zostałem wypytany o obóz nieprzyjaciela, a dowódca robił notatki i szkice w oparciu o moje wspomnienia.

      – Nie chcę być pozbawiony tego wszystkiego, jeśli zetną ci głowę – zażartował wisielczo.

      Czułem, że ma do mnie słabość. Tylko nieznacznie przesadził, gdy powiedział, że mam na ramionach więcej blizn niż włosków. Jednym z najlepszych sposobów przetrwania jest zidentyfikowanie zabójców podobnych do siebie i Malchus był pewny, że znalazł takiego we mnie. Sądził niewątpliwie, że zgłosiłem się do tego wypadu powodowany chęcią uczestniczenia w rozlewie krwi.

      Mylił się. To pragnienie zachowania życia skłoniło mnie do otwarcia ust. Chęć sprawienia, żeby Mikon i Kikut pozostali w obrębie fortu. Także Brando i Folcher, gdyż ze względu na stanowisko byłem teraz odpowiedzialny za Batawów. Co więcej, byli moimi towarzyszami.

      Przełknąłem w milczeniu resztę jedzenia, podczas gdy Malchus przyglądał się dziełu swojej ręki. Spojrzenie miał tak intensywne i pełne żaru, że obawiałem się, iż pergamin zapłonie. W końcu zwinął plany i wręczył je urzędnikowi. Spodziewałem się wtedy, że zostanę odprawiony i wrócę do mojej centurii.

      Myliłem się.

      – Trzy legiony – odezwał się wreszcie Malchus. W jego głosie brzmiał gniew, ale głównie niedowierzanie i smutek.

      Zachowałem milczenie. Malchus nie.

      – Musisz coś zrozumieć, jeśli nie pojąłeś tego do tej pory. To, w czym uczestniczyłeś, Feliksie, odmieni cesarstwo. Nie możemy tracić trzech legionów. Po prostu nie możemy. Wszystkie plany wobec Germanii, wszystko to się zmieni. Ta granica nie jest już związana z ekspansją, rozumiesz? Tylko z przetrwaniem.

      Trzymałem gębę na kłódkę. Rozumiałem każde słowo, ale nie to, dlaczego dowódca kohorty kieruje je do legionisty.

      Malchus mnie oświecił.

      – Walczyłeś kiedykolwiek w oblężeniu, Feliksie?

      Owszem, i nie miałem najmniejszej ochoty przywoływać tych wspomnień: smrodu gnijących ciał; ssącego bólu głodu; cierpienia płynącego ze świadomości, że śmierć czeka cierpliwie za murem; przerażenia na dźwięk głosów, które donosiły, iż ostatnia linia obrony została przerwana i wrogowie wlewają się tłumnie, żeby mordować.

      – Nie, panie.

      – Podczas oblężenia ludziom potrzebna jest nadzieja. Wszyscy tutaj wiedzą, co spotkało armię Warusa, ale nie wiedzą, co się z nią stało. Rozumiesz mnie, Feliksie? Dostrzegasz różnicę?

      Skinąłem głową. Malchus mówił dalej:

      – Trzy legiony. Piętnaście tysięcy ludzi. To dla nich liczba zbyt duża do pojęcia. Wiedzą, że to coś złego, ale nie są w stanie sobie uzmysłowić, jak kurewsko jest to katastrofalne. Zrozumiałeś?

      – Pojmuję, panie.

      – Tak sądzę – stwierdził Malchus. – Wiesz zatem, że nie mogę pozwolić, żeby w obozie krążyły historie o tym, co się stało. Opowieści, które ci ludzie potrafią zrozumieć. Bo jeśli istotnie je pojmą, Feliksie, to dla tego fortu nie będzie nadziei. Będzie tylko panika, a kiedy tak się stanie, zginiemy.

      – Nie będę o tym mówił, panie – zapewniłem go. – Tak jak i pozostali.

      – To dobrze. Musimy stać silni i zjednoczeni.

      Widziałem, że chce powiedzieć coś więcej. Niemal ugryzł się w język, jednak coś w mojej pożałowania godnej postaci skłoniło go do zwierzenia się i wygłoszenia ostrzeżenia:

      – Jeśli przeżyjemy tutaj, Feliksie, to uważaj na siebie, zgoda?

      Potem wstał. Nasza rozmowa była skończona.

      – Zbierzemy się o zmierzchu u zachodniej bramy. Idź się przespać.

      Zasalutowałem i wyszedłem. Kiedy stanąłem na progu budynku dowództwa, na twarz padł mi słoneczny blask początku jesieni. Był cudowny, ale kiedy zamknąłem oczy, żeby go chłonąć, posłyszałem krzyki – ranni za ścianami fortu mozolili się w swej męce. Próbowałem wyrzucić z głowy myśli o nich, zastanawiając się zamiast tego nad tym, co powiedział mi Malchus.

      Uważaj na siebie.

      Nie miał pojęcia, jak bliski był prawdy. Gdybym przeżył