Imponujący oficer znalazł prefekta Cedycjusza w budynku kwatery głównej, w której nadal rozbrzmiewały ożywione rozmowy będące następstwem porannego ataku. Na środku pokoju stał stół, na którym był narysowany plan fortu. Ponumerowane kamyki pokazywały rozmieszczenie naszych sił i spodziewałem się, że zostałem tutaj przyprowadzony, żeby pomóc oficerom dowiedzieć się więcej o siłach przeciwnika. Ujrzawszy mnie u boku Malchusa, Cedycjusz doszedł do tego samego wniosku.
– Już go wypytałem, Malchusie.
– Nie chodzi o ich armię, panie – odparł, zdejmując hełm. – Tylko o samego Arminiusza.
Samego Arminiusza.
Nie wiem, co ujrzeli w tej chwili w mojej twarzy, ale w głowie rozkrzyczał mi się alarm – skąd Malchus wie, że znam osobiście Germanina? Czy wypsnęło mi się coś, kiedy rozmawiałem z H.? A co powiedziałem Cedycjuszowi? Sprawiał wrażenie nieświadomego, ale czy zastawił na mnie pułapkę, a teraz zaciskał mi pętlę na szyi?
Malchus odwrócił się do mnie, wkładając mi do ręki kubek wina. Kiedy się odezwał, niemal się przewróciłem na drewnianą podłogę.
– Ten żołnierz widział postępowanie Arminiusza jako generała, panie. Nie tylko liczebność jego armii, ale to, jak wciągnął Warusa w pułapkę. Jak rozbił legiony. Taktykę. Podstępy.
Teraz Cedycjusz poświęcił mi całą swoją uwagę.
– Prawda – przyznał po chwili. – Ale nie jest jedynym ocalałym, którego przyjęliśmy do fortu.
– Jest jedynym, który uciekł z jego armii. I poznaję weterana, gdy go widzę. – Malchus zwrócił się do mnie: – Masz na ramionach więcej blizn niż włosków, co? Jak długo służysz?
Wziąłem liczbę z sufitu.
– Około dziesięciu lat, panie.
– Dużo zrobiłeś w tym czasie.
Zachowałem milczenie, mając nadzieję, że ukrywanie przeszłości zostanie mi poczytane za skromność.
Tak się stało.
– Dobry chłopak. – Malchus się uśmiechnął, po czym odwrócił się do prefekta, przechodząc do sedna. – Nie podoba mi się rozwój sytuacji dzisiejszego ranka, panie.
Cedycjusz rozejrzał się po pomieszczeniu, a potem odezwał się podniesionym głosem, żeby usłyszało go kilku urzędników i gońców.
– Opuśćcie pokój – rozkazał. – Ty zostań. – Wskazał mnie gestem, gdy sala szybko pustoszała.
– Moi posłańcy powiedzieli mi, że urządziłeś rzeź wrogom – rzucił potem Cedycjusz do swojego podwładnego.
Malchus skinął głową.
– Nie straciliśmy ani jednego człowieka, panie. W fosie leży co najmniej setka martwych kozojebców. Przypuszczalnie kolejnych stu na wale i na polu.
– Ale?
– Ale Arminiusz nie zmiótł z powierzchni ziemi trzech legionów, obrzucając jajami ściany fortów, panie. Ten drań ma olej w głowie i nie możemy liczyć na to, że nadal będzie wyświadczał nam przysługi i pozwalał zabijać swoich ludzi.
– Jego transzeje się zbliżają – zastanowił się na głos Cedycjusz.
– To skraca mu dystans, ale i tak zmasakrujemy ich w wykopie – wyjaśnił Malchus. Potem odwrócił się do mnie. – Widziałeś, co zrobił z innymi fortami. Powiedz nam, co myślisz. Mów swobodnie.
I tak zrobiłem. Nie z powodu jakiegoś błędnie pojmowanego obowiązku, ale dlatego, że mój umysł sprzągł się z Malchusowym. Arminiusz nie był tylko dobry, on był genialny, i żeby przetrwać w forcie, musieliśmy odkryć własne słabości, zanim obnaży je przeciwnik.
– Nie spodziewał się tutaj dwóch rzeczy – zacząłem. – Pierwsza, że będziecie przygotowani. Druga, że będziecie mieli łuczników.
– Trochę szczęścia w obu wypadkach – przyznał Cedycjusz. – Mów dalej.
– Arminiusz odniósł sukces w lesie, bo dysponował siłami lżejszymi od naszych, lepiej sprawdzającymi się w terenie, w którym nie byliśmy w stanie rozwinąć formacji. Kiedy ustawiliśmy linie na otwartej przestrzeni, zadowolił się trzymaniem nas tam, chcąc nas zagłodzić.
– Nie zrobi tego tutaj – odezwał się Malchus, trąc dłonią wystającą żuchwę. – W lesie wiedział, że Warus ma zapasów na tydzień, w najlepszym wypadku na dwa, a armia znajduje się w głębi germańskich ziem. Nie ma pojęcia, jak my jesteśmy zaopatrzeni, a legiony znad Renu mogą pomaszerować do nas, jeśli się okopie, żeby wziąć nas głodem.
Cedycjusz zastanowił się nad słowami Malchusa. Poznałem po jego zmarszczonym czole, że doszedł do tego samego wniosku co ja: że najlepszą gwarancją obrony Rzymu przed Arminiuszem jest utrzymanie przepraw na Renie. Przekroczenie ich, żeby rozerwać oblężenie i walczyć na warunkach przeciwnika, byłoby zbytnim ryzykiem, przynajmniej do czasu wzmocnienia granicy.
– Prędzej czy później przyjdzie do wyrównania rachunków z Germaninem – stwierdził Cedycjusz, chodząc po pomieszczeniu, w którym panowała cisza, pomijając jego słowa i stukanie ćwieków sandałów o drewnianą podłogę. – Nie wiemy, kiedy do tego dojdzie, wiemy jednak, że plemiona germańskie nie jednoczą się łatwo. Ani nie trzymają ze sobą. Po zwycięstwie nad Warusem Arminiusz ma impet, ale musi go podtrzymywać, jeśli chce walczyć dalej.
Malchus skinął głową.
– Racja, panie.
Zgodziłem się z tym w duchu. Na ile znałem Arminiusza, uważałem, że zwyczajnie ominąłby fort, gdyby wiedział, ile krwi będzie go kosztował. Mógłby wiązać garnizon niewielkimi siłami, ale teraz, gdy walka została zainicjowana, duma i konieczność zachowania twarzy sprawią, że jakieś zwycięstwo będzie musiało zostać osiągnięte. Ale w jaki sposób?
I wtedy przypomniałem sobie pożar pierwszej warowni. Syczące, tańczące pod niebem płomienie, gdy strzechy budynków skwierczały i trzeszczały.
– Mógłby nas spalić.
Malchus ponuro skinął głową. Doszedł do tego samego wniosku.
– Te transzeje nie zaprowadzą go za ściany fortu, ale mogą podprowadzić do nich na tyle blisko, żeby mógł ułożyć stosy i rozpalić ogniska. Potrzebuje tylko dość drewna, żeby podtrzymywać ogień, a połowa Germanii to pieprzone lasy.
Cedycjusz zaskoczył mnie wówczas tym, że się uśmiechnął. Poznałem, że zauważył wyraz twarzy swojego wysokiego rangą dowódcy, i sam mu się przyjrzałem – to był przerażający grymas. Mina człowieka, który żył dla chaosu i grozy bitwy.
– Masz jakąś propozycję, Malchusie? – zapytał Cedycjusz. – Spodziewam się, że agresywną.
Malchus uśmiechnął się okrutnie, jeden głodny rekin do drugiego. Jego odpowiedź była prosta, ale w tę prostotę była wpisana śmierć dziesiątków ludzi.
– Wypad.
Przez chwilę Cedycjusz się nie odzywał. W końcu pokręcił głową.
– Mnie także nie odpowiada ta bierność, Malchusie, ale nie możemy sobie pozwolić na stracenie ludzi podczas wycieczki. Sprawiamy im rzeź z umocnień, nie uszczuplając własnych sił.
–