– Zaraz ci przyniosę chusteczkę. – Pola rzuciła się w stronę szuflady, a kiedy wróciła, matka odepchnęła ją lekko.
– Muszę się umyć.
– Zrobię ci herbatę – powiedziała dziewczyna szybko, miętosząc w ręku wzgardzoną chusteczkę. Strach znów załaskotał ją w żołądku, choć rozsądek podpowiadał, że nie ma się czego bać. Matka podąsa się jeszcze przez jakiś czas, a potem jej przejdzie. Zawsze przechodziło.
Gdy Katarzyna wróciła z łazienki z umytą twarzą i przyczesanymi włosami, wyglądała o niebo lepiej. Pola nigdy jej tego nie mówiła, ale wolała matkę bez makijażu i wymyślnej fryzury, w zwyczajnych, domowych ubraniach. Sprawiała wtedy wrażenie młodszej, bardziej niewinnej.
Kobieta włączyła telewizor, po czym usiadła na tapczanie, a córka podłożyła jej poduszkę pod nogi i podała herbatę. Matka nie podziękowała, ale kiedy Pola chciała już odejść, złapała ją za rękę i ścisnęła tak mocno, że dziewczyna poczuła ból.
– Bardzo cię kocham, wiesz o tym?
– Wiem, mamo.
To była prawda, choć prawdą było też, że Katarzyna czuła się córką rozczarowana. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale Pola i tak wiedziała. Gdyby matka miała wybór, chciałaby mieć córkę taką jak Renia: zdolną, bezproblemową, a przede wszystkim ładną. Kiedyś, gdy Pola martwiła się swoją brzydotą, matka pocieszała ją, mówiąc, że z tego wyrośnie, a ona jej wierzyła. Ale to było dawno, jeszcze w połowie liceum. Teraz Katarzyna już chyba pogodziła się z myślą, że jej córka nigdy nie zmieni się w pięknego motyla.
– Przemyj te rany wodą utlenioną. Nie chcę, żebyś dostała zakażenia. I nie będziemy o tym więcej rozmawiać. W lodówce masz kanapki, zostały z kolacji.
– Dobrze, mamo.
Nie była głodna, ale wiedziała, że powinna coś zjeść, bo inaczej matka znowu zacznie się niepokoić. W łazience zdjęła sweter i przemyła pięć długich czerwonych nacięć znaczących jej przedramiona, tuż obok starszych, pobladłych już blizn. Nie było to potrzebne, bo rany od wczorajszego wieczora, kiedy sięgnęła po żyletkę, zdążyły się ładnie zasklepić, ale Pola zamierzała być dzisiaj bardzo grzeczną córką. Następnie powędrowała do kuchni, zjadła kanapkę, a potem, korzystając z nagłego przypływu energii, umyła leżące w zlewie naczynia i przygotowała gulasz na jutrzejszy obiad.
Być grzeczną, pożyteczną córką, jeśli nie można być ładną i zdolną.
Przez resztę wieczoru czytała Tolkiena, nasłuchując dobiegającego z piętra stukotu maszyny do pisania, który mieszał się z dolatującymi zza ściany odgłosami Teatru Telewizji. Nadawano sztukę, która nazywała się Nasza ukochana matka – Pola nie wiedziała, o co w niej chodzi, ale tytuł uznała za dość ironiczny.
Teatr się skończył i dziewczyna poszła się umyć. Kiedy wróciła z łazienki, Katarzyna Filipiak siedziała przed telewizorem wciąż w tej samej pozycji, tylko że teraz oglądała jakiś program publicystyczny. Paliła papierosa, a przed nią stał kieliszek czerwonego wina.
– Dobranoc, mamo.
Kobieta skinęła głową, nie odrywając wzroku od ekranu.
Pola długo leżała w ciemności, nie mogąc zasnąć. Myślała o wszystkich swoich nieporadnych próbach buntu. O tym, jak w pierwszej klasie poszła na sylwestra i upiła się tak bardzo, że dwie koleżanki musiały odprowadzić ją do domu jeszcze przed północą. O tym, jak rok później zrobiła sobie punkową fryzurę, w której wyglądała niczym kartofel z nastroszonymi włosami, i o tym, jak pojechała na wycieczkę z Jankiem Zygmuntem, starszym bratem koleżanki, a on zatrzymał samochód w lesie i bez słowa, jakby to było zupełnie oczywiste, wpakował jej rękę pod spódnicę. Nie to nie, powiedział, kiedy zaczęła protestować, po czym wzruszył ramionami i dodał: powinnaś być wdzięczna, że w ogóle mi się chciało, taka dziewczyna jak ty chyba nie ma wielu okazji.
O tym, jak po raz pierwszy w ciemności nocy sięgnęła po żyletkę i przejechała nią po przedramieniu: kiedy krew spływała po skórze, Pola czuła jednocześnie ulgę, winę i strach. Już wtedy wiedziała, że matka, jeśli się dowie, uzna to za akt wymierzony przeciwko sobie.
Wszystkie te myśli nieuchronnie prowadziły do Reni Wieczorek, z którą Pola dawno temu woziła w wózku dla lalek miot małych kociąt i z którą lata później uczyła się matematyki.
Obracała się jeszcze przez chwilę bezsennie, a potem wstała i zapaliła światło. Karton z rzeczami Reni, wciąż wilgotny od deszczu, leżał tam, gdzie go schowała: za zasłoną zakrywającą wnękę, która służyła za dodatkową szafę. Pola wyciągnęła go na środek pokoju i zaczęła przeglądać zawartość. Tak jak się spodziewała, były tam głównie podręczniki do chemii i biologii: żaden z nich nie miał pozaginanych kartek, podkreśleń ani notatek na marginesach, wszystkie były czyste, jakby nigdy nieużywane. Pola znalazła plik starych fotografii, parę lalek, które pamiętała z dawnych czasów, grę planszową w grzybobranie, wymiętą talię kart, plastikową figurkę niedźwiedzia i kubek z bawiącymi się kociętami. Lepsze rzeczy, czyli ubrania i kosmetyki, dostały pewnie inne koleżanki, te ładniejsze i szczuplejsze. Pola z niechęcią kopnęła pudło. Na co właściwie liczyła? Że Renia prowadziła pamiętnik, w którym zdradzała wszystkie swoje tajemnice? Nawet jeśli tak było, matka zmarłej dziewczyny zatrzymałaby go dla siebie. Najbliższy pamiętnika był kalendarz w skórzanej oprawie z zaznaczonymi datami wizyt u dentysty i spotkaniami towarzyskimi. Niektóre z nich Pola sama pamiętała z ostatnich szkolnych miesięcy. Impreza u Baśki Radeckiej, studniówka, ognisko na plaży z okazji zdanej matury. Potem przez wakacje przewijało się jeszcze sporo wpisów, ale od września kartki świeciły pustkami. Pola po raz pierwszy pomyślała, że ona i Renia mogły mieć jednak ze sobą coś wspólnego: obie straciły towarzystwo, w którym się obracały, kiedy ich koleżanki i koledzy zaczęli prawdziwe, dorosłe życie. Tyle że oczywiście Regina Wieczorek miała znacznie większy krąg znajomych.
Już miała zamknąć kalendarz, kiedy zauważyła wystający zza okładki róg niebieskiej kartki. Wysunęła ją ostrożnie i rozprostowała. Karteczka była mała, z biegnącym w poprzek numerem telefonu wypisanym tłustą kredką świecową. Pola pamiętała, że rysowała takimi kredkami, kiedy była dzieckiem, ale cyfry, duże i kanciaste, nie wyglądały na dziecięce pismo. Nie było to też pismo Reni, dziewczyna znała dobrze ze szkoły jej schludne drobne litery.
Numer mógł należeć do kogokolwiek, na przykład do koleżanki ze szkoły, lekarza albo któregoś z nauczycieli. Nic dziwnego, nic tajemniczego. Zresztą milicja pewnie już wszystko sprawdziła. Głupio było sądzić, że Pola mogłaby trafić na coś, co oni przegapili. Andrzej czekał na proces, sprawa była zamknięta.
A jednak cyfry uparcie przyciągały jej wzrok.
Część II
26 września, 15.15
Gdy samochód hamował pod odrapaną kamienicą, niebo znowu zaciągnęło się chmurami. Na podwórku wokół szkieletu rozebranego samochodu bawiły się dzieci, gromadka wielkookich oberwańców w wieku od pięciu do może dziesięciu lat. Podmuchy pachnącego solą wiatru bez trudu przenikały ich liche ubrania, ale dzieciaki wyglądały na szczęśliwe. Zatrzymały się, kiedy Igielski i Bąk zaczęli wysiadać, spoważniały nagle, a potem rozpierzchły się jak stado spłoszonych ptaków. Starszy sierżant nie wątpił, że pobiegły do domów ostrzec rodziców. W Głębcach nawet najmłodsi nie mieli problemów z rozpoznaniem milicjantów po cywilnemu.
Na klatce schodowej