Pokój motyli. Lucinda Riley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lucinda Riley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8125-817-3
Скачать книгу
ten domek, pomalowany na kremowo, stojący na końcu szeregu, więc kiedy patrzyło się we właściwą stronę, można było wyobrażać sobie, że jesteśmy jedynymi osobami na plaży. Ale jak się spojrzało w odwrotnym kierunku, to całkiem niedaleko widziało się miłego lodziarza przy molo. My z tatą zawsze budowaliśmy najwspanialsze zamki z piasku. Z wieżyczkami i fosami. Dość duże, by zamieszkały w nich małe kraby, które zdecydowały się do nich zbliżyć. Maman nigdy nie chciała iść na plażę. Twierdziła, że „za dużo tam piasku”, a ja myślałam, że to tak, jakby narzekać na ocean, że za dużo w nim wody.

      Za każdym razem, kiedy się tam wybraliśmy, widywaliśmy starego człowieka w kapeluszu z szerokim rondem, spacerującego wolno po piasku i dziobiącego go długą laską, ale nie taką, jakiej używał tata do chodzenia. Mężczyzna miał dużą torbę w dłoni. Od czasu do czasu zatrzymywał się i zaczynał kopać.

      – Co on robi, tato? – spytałam kiedyś.

      – Przeczesuje piasek, kochanie. Chodzi brzegiem i szuka wyrzuconych przez morze rzeczy ze statków albo przyniesionych przez fale z innych lądów.

      – Rozumiem – powiedziałam, choć mężczyzna nie miał nic w rodzaju grzebienia, a już na pewno nie takiego, jakim co ranka szarpała moje włosy Daisy. – Myślisz, że odkryje jakiś skarb?

      – Jestem pewien, że jeśli będzie cierpliwy, to pewnego dnia coś znajdzie.

      Patrzyłam zaciekawiona, jak mężczyzna wyciąga coś z dołka i otrzepuje to z piasku. Jednak okazało się, że to tylko stary emaliowany czajnik.

      – Szkoda… – rzuciłam z westchnieniem.

      – Pamiętaj, kochanie, że coś, co jednemu wydaje się śmieciem, dla kogoś innego może być cenne jak złoto. Możliwe, że my wszyscy jesteśmy takimi poszukiwaczami – powiedział tata, mrużąc oczy od słońca. – Nie dajemy za wygraną, stale mamy nadzieję, że odnajdziemy ten wymykający się, ukryty skarb, który wzbogaci nasze życie, a kiedy odkrywamy czajnik zamiast mieniącego się klejnotu, musimy szukać dalej.

      – Ty dalej szukasz skarbu, tato?

      – Nie, moja księżniczko wróżek. Ja go znalazłem. – Uśmiechnął się do mnie z góry i pocałował mnie w czubek głowy.

      *

      Wierciłam tacie dziurę w brzuchu, aż wreszcie się poddał i zdecydował, że zabierze mnie nad rzekę popływać, więc Daisy pomogła mi włożyć kostium kąpielowy i wcisnęła kapelusz na moje loki. Wsiadłam do samochodu taty. Maman powiedziała, że musi się zająć przygotowaniami do jutrzejszego przyjęcia i nie pojedzie. Mnie to pasowało, bo w takim razie król baśniowej krainy i ja mogliśmy zaprosić do naszej świty wszystkie rzeczne istoty.

      – Czy tam są wydry? – spytałam, gdy jechaliśmy przez zielone wzgórza, oddalając się od morza.

      – Żeby je zobaczyć, trzeba być bardzo cicho – powiedział tata. – Dasz sobie z tym radę, Posy?

      – Oczywiście!

      Jechaliśmy długo, nim dostrzegłam niebieską wstęgę rzeki wijącą się między trzcinami. Tata zaparkował i ruszyliśmy na brzeg. On niósł nasz naukowy ekwipunek – aparat fotograficzny, siatki na motyle, szklane słoje, lemoniadę i kanapki z peklowaną wołowiną.

      Ważki muskały taflę rzeki, ale szybko się ulotniły, kiedy chlapiąc, wbiegłam do wody. Była cudownie chłodna, ale głowa i twarz aż mnie paliły z gorąca pod kapeluszem, więc odrzuciłam go na brzeg, gdzie tata już się przebrał w kąpielówki.

      – Jeśli były tu jakieś wydry, to przez ten hałas na pewno pouciekały – powiedział, wchodząc do wody. Sięgała mu ledwie do kolan, taki był wysoki. – Patrz na te pływacze, zabierzemy coś z tego do naszej kolekcji?

      Razem zanurzyliśmy ręce i wyciągnęliśmy jeden z żółtych kwiatów. Roślina miała bulwiaste korzenie i mieszkało w niej mnóstwo malutkich owadów. Napełniliśmy słój wodą i włożyliśmy do niego nasz okaz, by bezpiecznie przetransportować go do domu.

      – Pamiętasz łacińską nazwę, kochanie?

      – Utri-cu-la-ria! – odparłam dumnie, wychodząc z wody i siadając obok taty na porośniętym trawą brzegu.

      – Mądra dziewczynka. Obiecaj, że będziesz wzbogacać naszą kolekcję. Jeśli zobaczysz jakąś interesującą roślinę, zasusz ją, tak jak ci pokazywałem. Przyda mi się pomoc przy mojej książce, skoro wyjeżdżam.

      Podał mi kanapkę z koszyka, a ja wzięłam ją, starając się sprawiać wrażenie bardzo poważnej i uczonej osoby. Chciałam, by tata wiedział, że może na mnie liczyć. Był przed wojną kimś, kogo nazywa się botanikiem. Pracował nad swoją książką prawie tak długo, jak żyłam. Często zamykał się w swojej rotundzie, by „myśleć i pisać”. Czasami przynosił rysunki do domu i mi je pokazywał.

      Były cudowne. Tata wyjaśniał, jak funkcjonuje środowisko, w którym żyjemy. Piękne ilustracje przedstawiały motyle, owady i rośliny. Tata powiedział mi kiedyś, że gdy zmienia się jedna rzecz, może to zburzyć całą równowagę.

      – Popatrz choćby na nie. – Wskazał pewnej gorącej letniej nocy na denerwującą chmarę muszek. – Są niezbędne dla ekosystemu.

      – Ale nas gryzą – odparłam, oganiając się od nich.

      – Taka już ich natura. – Roześmiał się. – Jednak bez nich mnóstwo gatunków ptaków nie miałoby dość pożywienia i ich populacja bardzo by się zmniejszyła. A kiedy tak się dzieje, ma to konsekwencje dla reszty łańcucha pokarmowego. Bez ptaków inne owady, jak koniki polne, nagle miałyby mniej wrogów, namnożyłyby się i wyjadły całą roślinność. A bez roślinności…

      – …głodowaliby żercy roślin.

      – Gatunki roślinożerne, tak. Jak widzisz, wszystko opiera się na bardzo kruchej równowadze. I jeden trzepot motylich skrzydeł może odmienić cały świat.

      Zastanawiałam się nad tym teraz, jedząc kanapkę.

      – Mam dla ciebie coś wyjątkowego. – Tata sięgnął do plecaka, wyjął z niego błyszczące metalowe pudełko i mi je podał.

      Otworzyłam wieczko i zobaczyłam w środku kilkadziesiąt idealnie zatemperowanych kredek we wszystkich kolorach tęczy.

      – Kiedy wyjadę, musisz dalej rysować, żebym po powrocie mógł zobaczyć twoje postępy.

      Skinęłam głową, tak uradowana z prezentu, że nie potrafiłam wykrztusić słowa.

      – Na studiach w Cambridge uczono nas naprawdę przyglądać się światu – ciągnął. – Tylu ludzi jest ślepych na piękno i magię tego, co nas otacza. Ale nie ty, Posy. Ty już widzisz dużo więcej niż większość osób. Rysując, zaczynamy pojmować przyrodę. Dostrzegamy jej poszczególne elementy i jak są ze sobą połączone. Przedstawiając to i badając, możesz pomóc także innym zrozumieć cud natury.

      *

      Kiedy wróciliśmy do domu, Daisy złajała mnie za to, że mam mokre włosy, i wpakowała mnie do wanny, co wydało mi się bez sensu, bo przecież zmoczyła mi włosy ponownie. Gdy wreszcie położyła mnie do łóżka i zamknęła za sobą drzwi, wstałam i wyjęłam moje nowe kredki. Gładziłam delikatne, choć ostro zatemperowane czubki. Pomyślałam, że jeśli będę pilnie pracować nad rysunkami, to kiedy tata wróci z wojny, pokażę mu, że jestem dość dobra, by też studiować w Cambridge, nawet jeśli jestem dziewczyną.

      Następnego ranka obserwowałam z okna swojej sypialni, jak przed nasz dom podjeżdżają samochody. Każdy wyładowany pasażerami do granic możliwości. Słyszałam, jak Maman opowiadała, że jej przyjaciele musieli zebrać