13 Posy Bodmin Moor
14 Dom Admirała Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Posy Londyn
15 Grudzień Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41
16 Sześć miesięcy później Rozdział 42
Dla mojej ukochanej teściowej, Valerie
Posy
Rusałka admirał
(Vanessa atalanta)
Dom Admirała
Southwold, Suffolk
Czerwiec 1943 roku
– Pamiętaj, kochanie, jesteś wróżką, cichutko unoszącą się na delikatnych skrzydełkach wśród traw, by złowić zdobycz w jedwabne sieci. Patrz! – szepnął mi do ucha. – Jest, na brzegu tamtego liścia. Podfruń po niego!
Tak jak mnie uczył, zamknęłam na kilka sekund powieki i wspięłam się na palce, wyobrażając sobie, że moje małe stopy odrywają się od ziemi. A potem poczułam, jak dłoń ojca popycha mnie leciutko naprzód. Otworzyłam oczy, skupiłam wzrok na parze hiacyntowoniebieskich skrzydełek i podleciałam te dwa kroczki, by zarzucić siatkę na delikatne płatki budlei, na której właśnie przysiadł modraszek arion.
Ruch powietrza, gdy sieć lądowała na celu, sprawił, że motyl otworzył skrzydła, gotując się do ucieczki. Jednak było za późno, bo ja, Posy, księżniczka wróżek, już go miałam. Oczywiście nie groziła mu żadna krzywda. Schwytaliśmy go tylko po to, by Lawrence, król baśniowej krainy – a przy tym mój ojciec – go zbadał. Potem motyl zostanie ugoszczony czarką najlepszego nektaru i wypuści się go na wolność.
– Ależ z ciebie mądra i zręczna dziewczynka – pochwalił mnie tata, gdy wróciłam do niego spośród zarośli i z dumą podałam mu siatkę.
Przykucnął, a nasze oczy – które, jak mówili wszyscy, były bardzo podobne – się spotkały. Malowały się w nich takie same zachwyt i radość.
Patrzyłam, jak ojciec pochyla głowę, by przyjrzeć się motylowi, który pozostawał nieruchomy – malutkie nóżki kurczowo trzymały się białych sieci więzienia. Włosy taty były w kolorze ciemnego mahoniu, a olejek, którym je przygładzał, sprawiał, że błyszczały w słońcu jak świeżo wypolerowany przez Daisy blat długiego stołu. I pachniały cudownie – nim i spokojem, bo ojciec był w domu, a ja kochałam go bardziej niż kogokolwiek czy cokolwiek w świecie, tym ludzkim i tym baśniowym. Oczywiście Maman też kochałam, ale choć ona prawie zawsze była tutaj, miałam wrażenie, że jej nie znam tak dobrze jak taty. Często zamykała się u siebie w pokoju, bo miała coś, co się nazywa migreną, a kiedy wreszcie to przechodziło, zawsze była zbyt zajęta, by spędzać czas ze mną.
– Jest fantastyczny, kochanie! – powiedział tata, podnosząc na mnie wzrok. – Prawdziwa rzadkość na tym wybrzeżu. Bez wątpienia pochodzi ze szlachetnego rodu – dodał.
– Może to motyli książę? – podsunęłam.
– To bardzo prawdopodobne – przyznał tata. – Musimy traktować go z wielkim szacunkiem, tak jak tego wymaga jego arystokratyczny status.
– Lawrence, Posy… lunch! – zawołał głos zza krzewów.
Tata wstał i wyprostował się, by wynurzyć się z krzaków budlei i pomachać w kierunku leżącego za rozległą połacią trawy tarasu Domu Admirała.
– Już idziemy, kochanie! – krzyknął, bo byliśmy dość daleko.
Patrzyłam, jak mruży oczy w uśmiechu na widok żony, mojej matki, nieświadomej, że jest królową baśniowej krainy. Tylko ja i tata wiedzieliśmy o tej naszej zabawie.
Wzięliśmy się za ręce i ruszyliśmy w kierunku domu, wdychając zapach świeżo ściętej trawy, który kojarzył mi się z radosnymi dniami w ogrodzie: przyjaciele mamy i taty, w jednej dłoni kieliszek szampana, w drugiej młotek do gry w krykieta, uderzenia posyłające piłkę daleko po trawniku, który tata krótko strzygł na takie okazje…
Takie miłe chwile zdarzały się rzadziej, odkąd zaczęła się wojna. Tym cenniejsze zdawały się więc wspomnienia o nich. Wojna sprawiła też, że tata kulał. Musieliśmy iść wolniej. Dla mnie to nie był problem. Dzięki temu mogłam mieć tatę dłużej tylko dla siebie. Czuł się już dużo lepiej niż wtedy, gdy wrócił do domu ze szpitala.