Drzwi od strony kierowcy zostały zamknięte. Michelle zapięła pasy, przekręciła kluczyk w stacyjce i położyła ręce na kierownicy. Patrzyła przed siebie, czekając na dalsze instrukcje.
Dlaczego?
– Potrzebuję jeszcze chwili. – Dash otworzył wlew paliwowy w bmw, po czym wyjął z kieszeni flarę ostrzegawczą i zapalił czubek, który przypominał główkę gigantycznej zapałki. Strzeliły białe iskry jak z zimnych ogni. – Lepiej niech się pani pośpieszy – rzucił w stronę Sary.
Wsiadła na tył furgonetki. Przed zasunięciem drzwi zobaczyła, jak Dash wrzuca płonącą flarę do zbiornika z paliwem.
Po chwili wskoczył na przednie siedzenie. – Jedź.
Michelle wcisnęła gaz do dechy. Furgonetka szarpnęła i ruszyła gwałtownie, Michelle skręciła ostro za budynek.
Benzyna się paliła, ale tylko opary mogły wywołać eksplozję. Dash dobrze wszystko wyliczył. Byli czterdzieści metrów dalej, gdy podmuch wybuchu sięgnął furgonetki.
Kiedy policja znajdzie bmw, wszystkie ślady już strawi ogień.
Krew na kierownicy. Krew na siedzeniach. Ciało dostawcy.
Wszystko zniknęło.
– Cholera – mruknął Carter. – Jasna cholera. – Mimo jego wysił-ków nóż się przemieścił i Carter trzymał się za krocze. Trawiony bólem i wściekłością, bezsilnie zerknął na Sarę.
Odwróciła wzrok.
– W porządku, bracia?
– Tak – wymamrotał Vale.
– Tak, jasne – odparł Carter schrypniętym głosem.
Sara słuchała jednostajnego szumu kół. Włożyła rękę do pustej kieszeni. Kciukiem starannie wydobyła wszystko, co miała pod paznokciami. Gdy Vale upadł, podrapała go po plecach i zebrała jego naskórek.
Na miejscu wypadku dotknęła rany na głowie Merle’a i wytarła palce w szorty. Przejechała dłonią po przestrzelonym barku Dasha. Przeniosła krew Hurleya z tylnego siedzenia malibu. Miała zamiar włożyć dłoń w kałużę krwi kapiącej z nogi Cartera, kiedy porywacze będą wywlekać ją z furgonetki.
Znała statystyki. Zabierali ją do drugiej kryjówki. Szanse na przeżycie zmalały do dwunastu procent.
Nie chciała skończyć jak Michelle Spivey: niby żywa, lecz z obumarłą duszą.
Zrobi wszystko, co konieczne, by oni ją zabili. Jej jedynym zadaniem między obecną chwilą a chwilą śmierci było zabranie ze sobą cząstki każdego z nich.
Chciała dać najbliższym satysfakcję, że winni zostaną ukarani. Chciała dać Willowi możliwość zemsty.
Jej pot znajdował się na szortach z tej prostej przyczyny, że miała je na sobie. Komórki naskórka Vale’a były w kieszeni. Krew Merle’a zostanie pobrana z jej dłoni. Krew Dasha. I wreszcie krew Cartera.
Ich DNA ponad wszelką wątpliwość powiąże tych pięciu mężczyzn z nią, gdy w końcu ktoś odnajdzie jej ciało.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Dokąd ją zabierają? – Will złapał Hanka za koszulę i potrząsnął nim potężnie. – Gadaj, do jasnej cholery!
Hank patrzył na niego tępo. Jego twarz przypominała miazgę. Miał wybite zęby, złamany nos i przestawioną szczękę.
Will podniósł z chodnika rewolwer. Odciągnął kurek Wycelował.
– Nie zabijaj go! – krzyknęła Cathy.
Will przeżył powtórny wstrząs. Usłyszał głos Sary, ale to nie była ona.
– Zniknęła! – Cathy trzymała strzelbę w obu rękach, trzęsąc się z nerwów. – Pozwoliłeś im porwać moją córkę!
Oczy Willa zaszkliły się od łez. Słońce go raziło, musiał zmrużyć powieki.
– To przez ciebie! – Cathy patrzyła prosto na niego. Prosto w niego. – Mój zięć nigdy by do tego nie dopuścił.
Te słowa zabolały Willa bardziej niż jakikolwiek przyjęty cios. Zwolnił kurek. Powoli wytarł usta wierzchem dłoni. Uciszył tę część swojego mózgu, która przyznawała Cathy rację.
Zawyła syrena i radiowóz policji zahamował z piskiem opon niecałe dziesięć metrów od nich.
Will rzucił rewolwer na chodnik, podniósł ręce i zwrócił się do Cathy:
– Odłóż b…
– Rzuć broń! – krzyknął policjant, opierając swoją na otwartych drzwiach radiowozu. – Rzuć broń! Natychmiast!
Cathy powolnym ruchem położyła dubeltówkę u swoich stóp i uniosła ręce.
– Jestem z GBI. – Will starał się mówić spokojnie. – To jeden z ludzi, którzy podłożyli bombę. Miał wspólników. Uprowadzili kob… – Gdzie twoja odznaka?
– Nie mam przy sobie portfela. Numer mojej odznaki to trzy–dziewięć-osiem. Kobieta została… – Will urwał. Zawartość żołądka podeszła mu do gardła. Musiał zwymiotować. – Została porwana. Srebrne bmw. Numer rejestracyjny… – zawiesił głos. Nie pamiętał numeru. Czuł, jakby zamiast mózgu miał balon, który za chwilę wzbije się w powietrze. – Bmw X5 hybryda. Jest jeszcze czterech mężczyzn.
Trzech.
Cholera!
Musiał zamknąć oczy, by świat przestał wirować. Trzech czy czterech? Ciało Merle’a leżało między nim a policjantem. Hurleya pozbawił przytomności.
– Trzech mężczyzn – sprecyzował. – Powiadom kolegów. Bmw X5. Kobieta… Dwie kobiety uprowadzone.
– Komunikacja radiowa jest zablokowana. – Policjant się zawahał.
Chciał wierzyć Willowi. – Telefony nie działają. Nie mogę… Will nie miał czasu na tłumaczenia.
Dźwignął Hanka z ziemi i rzucił na maskę radiowozu. Wykręcił mu nadgarstki i chwycił jedną ręką. Kopniakiem rozstawił mu nogi. Obszukał kieszenie. Telefon z Androidem. Złożone banknoty. Kilka monet. Prawo jazdy i karta ubezpieczenia.
Zdjęcie z prawa jazdy było zdjęciem Hanka, ale litery układające się w imię i nazwisko skakały Willowi przed oczami jak pchły. Podał dokumenty policjantowi ze słowami:
– Nie mam okularów.
– Hurley – przeczytał policjant. – Robert Jacob Hurley.
– Hurley – powtórzył Will. Zauważył otwór po kuli w tylnej części jego nogi. Miał ochotę wsadzić tam ołówek. – Wykrwawi się. Musimy zawieźć go do szpitala.
Złapał Hurleya za kołnierz koszuli. Zatoczył się, ziemia pod nogami wygięła się jak w beczce śmiechu.
– Dobrze się… – zaczął policjant.
– Otwórz drzwi. – Will wepchnął Hurleya na tylne siedzenie i trzasnął drzwiami tak mocno, że wóz się zakołysał.
Oparł ręce na dachu. Zamknął oczy, próbując odzyskać równowagę. Nagle poczuł palący ból w całym ciele. Dotarło do niego, w jakim jest stanie. Miał rozharatane kłykcie, po szyi ciekły strużki krwi, szarpiący ból targał wnętrzności. Miał wrażenie, że każdy organ ma ciasno spięty tysiącem gumek recepturek. Żebra stały się ostre jak brzytwy.
Obszedł radiowóz. Przednie drzwi