Shadow Raptors. Tom 2. Sygnał. Sławomir Nieściur. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sławomir Nieściur
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Shadow raptors
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-09-3
Скачать книгу
procedura nie przewiduje odwołań? – Krawczenko otworzył na monitorze plik z tekstem regulaminu.

      – Na tym etapie już nie. Nie negocjujemy z przestępcami. – Choć wydawało się to niemożliwe, głos funkcjonariusza stał się jeszcze bardziej oschły.

      – Nie wykonaliśmy w stosunku do was ani jednego wrogiego ruchu – odrzekł spokojnie Krawczenko. – To znaczy jeszcze nie wykonaliśmy – dodał po krótkiej przerwie. – Ale jeżeli wasz okręt nie przestanie macać naszych jednostek wiązkami skanującymi, może się to w każdej chwili zmienić. Część naszych systemów bojowych działa w trybie automatycznym i istnieje realne ryzyko, że któraś z inteligencji nimi sterujących zaklasyfikuje wasze działania jako akt agresji. Tak samo, jak za zagrożenie uznał nasze zgrupowanie wasz system obronny na Merkurym. Lojalnie informuję, że flota, którą ma pan na ekranach, jest zgrupowaniem okrętów wojennych. Ewentualna konfrontacja może przynieść opłakane skutki.

      – To groźba? – Tym razem w głosie konstabla pojawiło się coś na kształt rozbawienia.

      – Jedynie informacja – odpowiedział natychmiast Krawczenko, przypominając sobie przebieg ich wcześniejszej rozmowy.

      Przez kilka sekund głośniki milczały.

      – Admirale, bądźmy poważni – odezwał się w końcu McReady, a Krawczenko z satysfakcją skonstatował, że funkcjonariusz po raz pierwszy zwrócił się do niego, używając stopnia wojskowego. – Zapewne ma pan na ekranach nasz pancernik i widzi pan, jakiej klasy to jednostka, oraz zdaje sobie sprawę, jakim uzbrojeniem dysponuje?

      – Po trzykroć tak.

      – Proszę zatem zwolnić i pozwolić odeskortować się na kotwicowisko.

      Krawczenko obejrzał się na Tsugawę, który wsparty dłońmi o blat swojej konsoli, wciąż nienaprawionej po zwarciu, wywołanym przez wilgoć z dysz holoprojektora, przysłuchiwał się, podobnie zresztą jak cała obsada mostka, rozmowie dowódcy z tym nieubłaganym funkcjonariuszem policji układowej. Komandor uśmiechnął się nieznacznie i wskazał kciukiem na umieszczony za swoimi plecami wyświetlacz dalmierza. Liczba określająca odległość między czołem formacji a krawędzią Fałdy zmniejszała się nieustannie.

      – Proszę zwolnić – powtórzył McReady. – Daję wam dodatkowe pięć minut na uruchomienie procedury hamowania i wejście na kurs wskazany przez okręt eskortujący. Jeżeli się do tego nie zastosujecie, wasz status ulegnie zmianie.

      – Dlaczego zagłuszacie nasz sygnał? – zapytał niespodziewanie Krawczenko. – Nie możemy nawiązać łączności nie tylko z waszymi władzami, ale nawet z dowódcą tego pancernika.

      – Wymogi proceduralne. Obiekty klasy PON mogą kontaktować się z organami władzy centralnej jedynie za pośrednictwem organów niższego szczebla, kontakt z jednostkami operacyjnymi w żadnym wypadku nie wchodzi w grę.

      – Żadnych wyjątków?

      – Żadnych. Systemy zagłuszania uruchamiają się automatycznie w momencie nadania statusu PON.

      – Zdaje pan sobie sprawę, konstablu, że jeżeli dojdzie do konfliktu międzyukładowego, to pan będzie tego bezpośrednim sprawcą?

      – Działam zgodnie z procedurą i w jej granicach.

      – Rozumiem, że świadom jest pan tego, iż właśnie w tej chwili układ Epsilon Eridani atakowany jest przez Skunów, a zgrupowanie, które chce pan aresztować, to jedyna formacja zbrojna zdolna skutecznie stawić czoła wrogim siłom? Jeżeli pan mi nie wierzy, proszę skontaktować się ze stacjami nasłuchu przy Fałdzie. Jestem więcej niż pewien, że odebrały komunikaty alarmowe nadane przez systemy ostrzegania z naszego układu. – Krawczenko ponownie zerknął na wskazania dalmierza. Od początku rozmowy flotylla pokonała kolejne pół miliona kilometrów, zwiększając jednocześnie dystans dzielący ją od wciąż nieruchawego pancernika.

      – Pozostały wam trzy minuty – oznajmił w odpowiedzi McReady.

      Krawczenko odsunął mikrofon, zdjął słuchawki i przymknął oczy.

      – Nie do wiary… Wygląda na to, że rozmawiam z jakimś pierdolonym botem… – stwierdził ze znużeniem. – Koniec transmisji! – Leniwym gestem skinął na łącznościowca, który natychmiast wyłączył kanał komunikacyjny.

      – Admirale, komunikat z krążownika „Herkules” – zameldował po chwili mężczyzna. – Przesyłam na pana terminal.

      Krawczenko wyprostował się i włączył jeden z bocznych monitorów.

      „Herkules”, jako jednostka przystosowana do działań osłonowych, tradycyjnie zamykał główną formację. Na jego zaadaptowanych na hangary pokładach stacjonowało skrzydło patrolowców oraz dwa skrzydła kanonierek stanowiących straż tylną flotylli. To właśnie za pośrednictwem nadajników „Herkulesa” transmitowany był sygnał z orbiterów śledzących dryfujący „Ukulele”, a przy okazji również sunący w pobliżu uszkodzonego krążownika ogromny modułowy pancernik.

      Meldunek łącznościowca zaintrygował również Tsugawę, który szybkim krokiem podszedł do pulpitu dowódcy.

      – Co się dzieje? – spytał, zaglądając Krawczence przez ramię.

      – Macają ich lidarami.

      – Po co? – zdziwił się komandor. – Jesteśmy daleko poza ich zasięgiem. Plazma nas nie doścignie, nawet jej najbardziej skoncentrowane wiązki na takim dystansie wystygną i ulegną rozproszeniu. Rakiety tym bardziej nie dadzą rady. Bez sensu.

      – To mnie właśnie martwi, komandorze. – Krawczenko obrócił się w stronę głównego ekranu. – Za chwilę minie termin wyznaczony przez konstabla, a pancernik w dalszym ciągu idzie na zwykłej przelotowej. Ja na ich miejscu zacząłbym już przyśpieszać… – wymruczał, pocierając w zamyśleniu szczękę. – Przynajmniej jeden impuls pulsacyjny, żeby w razie czego mieć działający na pełnych obrotach reaktor… Nie podoba mi się to, komandorze – po raz kolejny wyartykułował dręczące go złe przeczucie.

      Na podeście operatora uzbrojenia brzęknęła opuszczana drabinka, chwilę później rozległ się szelest tkaniny sensorycznej i kliknięcia wpinanych w gniazda końcówek światłowodów. Na koniec syknął uszczelniany hełm.

      Obaj z Tsugawą popatrzyli w tamtą stronę. Moszczący się w kokonie operator pozdrowił ich gestem okablowanej dłoni.

      – Sierżant Teofil Kotowicz melduje się na wachcie! – zadudniło spod lustrzanej bani hełmu.

      Admirał odpowiedział niedbałym salutem, Tsugawa zaś zgodnie z sigiliańską etykietą ukłonił się, skrzyżowawszy uprzednio dłonie na piersiach.

      Ekrany wokół podestu rozświetliły się jeden po drugim, na wielkim prostokątnym panelu zawieszonym bezpośrednio nad kokonem zapaliły się rzędy różnokolorowych diod, sygnalizujących stan połączeń między oklejonym czujnikami człowiekiem a obwodami systemów namierzania i prowadzenia ognia. Zgrzytliwym charczeniem, przypominającym nieco dźwięk długo nieoliwionych metalowych zawiasów, rozbrzmiał sygnalizator lidaru. Po kilku chwilach dźwięk ucichł, zastąpiony miarowym pikaniem.

      – Panie admirale, mamy towarzystwo. Sześć jednostek – oznajmił kanonier. – Odległość milion osiemset tysięcy kilometrów i maleje. Trzy tysięczne świetlnej, nadlatują pod kątem trzydziestu stopni.

      – A nie mówiłem? – jęknął Tsugawa. – Czułem, że chowają jakiegoś asa w rękawie…

      – Co to za okręty, sierżancie? – spytał Krawczenko.

      – W tej chwili nie da się tego ustalić, admirale, ale niezbyt wielkie. – Kokon poruszył się,