– Czy naprawdę są jego? – wydusił z siebie wreszcie. – Naprawdę jego?
Elmo i Milczek promieniowali samozadowoleniem konkwistadorów, którzy osiągnęli nadzwyczajny sukces.
– Absocholeralutnie – zapewnił Elmo. – Prosto z czubka jego łba. Złapaliśmy staruszka za jaja i on o tym wiedział. Wprawił kończyny w ruch tak szybko, że grzmotnął makówką o framugę. Sam to widziałem. Milczek też. Zostawił je na ramie. Kurczę, dziadek ma chody.
Goblin, tańczący z podniecenia, odezwał się skrzypiącym głosem o oktawę wyższym niż zwykle:
– Panowie, mamy go. Praktycznie już wisi na haku. Pełny sukces. Co o tym sądzisz, ty mały, nędzny upiorze? – miauknął do Jednookiego.
Z nozdrzy Murzyna wypadło stado maleńkich świetlików. Ustawiły się w szyk jak dobrzy żołnierze, tworząc słowa: „Goblin to ciota”. Ich małe skrzydełka wybrzęczały ten sam tekst na użytek analfabetów.
W tym pomówieniu nie ma ani krzty prawdy. Goblin jest absolutnie heteroseksualny. Jednooki szukał zaczepki.
Goblin wykonał jakiś gest. Wielka widmowa postać, przypominająca Duszołapa, lecz sięgająca głową aż do sufitu, nachyliła się i oskarżycielsko dźgnęła Jednookiego palcem. Dobiegający znikąd głos szepnął:
– To ty zepsułeś chłopaka, sodomito.
Jednooki żachnął się i potrząsnął głową, potrząsnął głową i żachnął się. Oczy mu lśniły. Goblin zachichotał, zdusił śmiech i znowu zachichotał. Okręcił się wkoło i odtańczył przed kominkiem dziki taniec zwycięstwa.
Ci z naszych braci, którym brak było wyobraźni, zaczęli narzekać.
– Parę włosków. Za coś takiego plus dwa srebrniki mogą cię obrobić wiejskie dziwki.
– Panowie! – Kapitan zrozumiał.
Teatrzyk widm się skończył. Kapitan przyjrzał się swym czarodziejom. Pogrążył się w myślach. Zaczął spacerować po pokoju. Skinął głową. Wreszcie zapytał:
– Jednooki, czy to wystarczy?
Chichot Jednookiego był zaskakująco niski jak na tak drobnego mężczyznę.
– Jeden włos, panie Kapitanie, albo skrawek paznokcia. To wystarczy. Mamy go, Kapitanie.
Goblin nie przerywał swego niesamowitego tańca. Milczek wciąż się uśmiechał. Kompletni wariaci.
Kapitan zastanawiał się jeszcze przez chwilę.
– Sami nie damy rady. – Okrążał salę złowróżbnym krokiem. – Musimy sprowadzić któregoś ze Schwytanych.
Któregoś ze Schwytanych. No jasne. Nasi trzej czarnoksiężnicy stanowią najcenniejszą broń Kompanii. Musimy ich chronić. Jednakże… Chłód zakradł się do środka i zamienił nas w posągi. Jeden z mrocznych uczniów Pani… Jeden z tych panów ciemności tutaj?
Nie…
– Nie Kulawiec. Jest na nas cięty.
– Na widok Zmiennego przechodzą mnie ciarki.
– Glizda jest gorszy.
– Skąd, do diabła, wiesz? Nigdy go nie widziałeś.
– Damy radę sami, Kapitanie – powiedział Jednooki.
– I krewniacy Zgarniacza zlecą się do was jak muchy do końskiego łajna.
– Duszołap – zaproponował Porucznik. – Jest poniekąd naszym patronem.
Ta propozycja zwyciężyła. Kapitan wydał rozkazy:
– Nawiąż z nim kontakt, Jednooki. Bądź gotów do akcji, gdy się zjawi.
Jednooki skinął głową z uśmiechem. Był jak zakochany. Już teraz w jego przewrotnym umyśle powstawały paskudne, podstępne plany. W gruncie rzeczy zadanie powinno przypaść Milczkowi. Kapitan zlecił je Jednookiemu, ponieważ nie może pogodzić się z faktem, że Milczek nie chce się odezwać. To go z jakiegoś powodu przeraża. Milczek się nie sprzeciwił.
Niektórzy z naszych tubylczych służących to szpiedzy. Dzięki Jednookiemu i Goblinowi wiemy którzy. Jednemu z nich, który nie miał pojęcia o włosach, pozwoliliśmy uciec z wiadomością, że zakładamy centralę szpiegowską w wolnym mieście Róże.
Kiedy masz mniejsze bataliony, uczysz się podstępów.
Każdy władca przysparza sobie wrogów. Pani nie jest wyjątkiem. Synowie Białej Róży są wszędzie… Jeśli kierować by się głosem serca, należałoby poprzeć buntowników. Walczą o wszystko, co ludzie podobno szanują: wolność, niezależność, prawdę, prawo… Wszystkie subiektywne złudzenia, wszelkie nieśmiertelne slogany. W tym przedstawieniu jesteśmy sługami czarnego charakteru. Przyznajemy, że też podlegamy złudzeniu, ale zaprzeczamy jego istocie.
Nikt nigdy nie mianował się sam czarnym charakterem, są za to całe regimenty tych, którzy ogłosili się świętymi. To historycy zwycięzców decydują, gdzie leży dobro, a gdzie zło.
Wyrzekamy się etykietek. Walczymy dla pieniędzy i niemożliwej do określenia dumy. Polityka, etyka i moralność nie mają znaczenia.
Jednooki nawiązał kontakt z Duszołapem. Miał wkrótce nadejść. Goblin powiedział, że stare straszydło zawyło z radości. Wyczuł szansę na poprawienie własnych notowań i pogrążenie Kulawca. Dziesięciu żre się między sobą i podgryza gorzej niż rozbestwione dzieciaki.
Zima osłabiła na chwilę swój napór. Nasi ludzie wraz z miejscową załogą wzięli się do czyszczenia dziedzińców Mejstriktu. Jeden z tubylców zniknął. W głównej sali Jednooki i Milczek siedzieli przy kartach z zadowolonymi minami. Buntownicy usłyszeli dokładnie to, co oni chcieli im przekazać.
– Co się dzieje na murze? – zapytałem. Elmo zmontował wielokrążek i usiłował wydobyć z blanków jeden z kamieni. – Co chcesz zrobić z tym blokiem?
– Pobawię się w rzeźbiarza, Konował. To moje nowe hobby.
– Nie chcesz, to nie mów. Nie obchodzi mnie to.
– Myśl tak sobie, jeśli chcesz. Miałem zamiar cię zapytać, czy ruszysz z nami w pościg za Zgarniaczem? Mógłbyś to potem opisać w Kronikach jak trzeba.
– Dodając słówko o geniuszu Jednookiego?
– Każdemu według zasług, Konował.
– Więc Milczkowi należy się cały rozdział, nie?
Zabełkotał coś. Mruknął. Zaklął.
– Chcesz zagrać?
Mieli tylko trzech graczy, z których jednym był Kruk. Tonk jest ciekawszy, gdy gra czterech lub pięciu.
Wygrałem trzy razy z rzędu.
– Nie masz nic innego do roboty? Idź wyciąć jakąś kurzajkę czy co.
– Ty zaprosiłeś go do gry – wpieprzył się jeden z żołnierzy.
– Lubisz muchy, Otto?
– Muchy?
– Jak nie zamkniesz gęby, zamienię cię w żabę.
Otto się nie przestraszył.
– Nie