Czarna Kompania. Glen Cook. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Glen Cook
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626690
Скачать книгу
ci pokażę, Kornelek”.

      Budynek pełen był buntowników. Mogłem niemal usłyszeć, jak Elmo obmyśla plan ataku.

      Poprzez sprytnie ukryte drzwi zaprowadzili nas na dół, do piwnicy, a potem jeszcze niżej, do pokoju o ścianach z ziemi i suficie podtrzymywanym przez drewniane belki. Sceneria wprost z diabelskiej imaginacji.

      Sale tortur istnieją, rzecz jasna, lecz większość ludzi nigdy ich nie ogląda, a więc nie wierzy w nie. Ja też nigdy dotąd takiej nie widziałem.

      Obejrzałem narzędzia tortur, po czym spojrzałem na Zouada, który siedział przywiązany do wielkiego, dziwacznego krzesła. Zadałem sobie pytanie, dlaczego Pani jest uważana za czarny charakter. Ci tutaj podawali się za rycerzy dobra, toczących walkę o prawo, wolność i godność ludzkiego ducha, lecz jeśli wziąć pod uwagę metody, nie byli lepsi od Kulawca.

      Zmienny szepnął coś do Kruka. Ten skinął głową. Zadałem sobie pytanie, jak nam przekaże wskazówki. Zmienny nie powiedział nam zbyt wiele, a ci ludzie będą po nas oczekiwać, że będziemy się zachowywać jak Twardziej i jego opryszki.

      Usiedliśmy, by przyjrzeć się przesłuchaniu. Nasza obecność stała się inspiracją dla oprawców. Zamknąłem oczy. Kruk i Elmo byli mniej przejęci.

      Po kilku minutach „Twardziej” rozkazał „majorowi Rafie”, by poszedł załatwić jakąś sprawę. Nie przypominam sobie, jaki był pretekst. Moja uwaga była rozproszona. Chodziło o wypuszczenie Elma na ulicę, by mógł przystąpić do obławy.

      Zmienny miał robić za suflera. Naszym zadaniem było siedzieć spokojnie, dopóki nie udzieli nam wskazówek. Jak sądziłem, mieliśmy przystąpić do czynu, gdy Elmo rozpocznie atak i panika z góry zacznie się przesączać na sam dół. W tym czasie mogliśmy obserwować, jak niszczono pułkownika Zouada.

      Nie wyglądał imponująco, lecz oprawcy mieli go już w łapach przez pewien czas. Sądzę, że po ich czułościach każdy wydałby się skurczony i wynędzniały.

      Siedzieliśmy tam jak trójka bożków. Poganiałem w myśli Elma. Nauczono mnie znajdować przyjemność w leczeniu, a nie w niszczeniu ludzkiego ciała.

      Nawet Kruk nie wyglądał na szczęśliwego. Niewątpliwie wyobrażał sobie, jak będzie torturował Zouada, gdy jednak przyszło co do czego, jego dogłębna przyzwoitość odniosła triumf. Jego styl to wbić facetowi nóż w serce i skończyć sprawę.

      Ziemia zakołysała się jak pod naciskiem ogromnego buta. Gleba zaczęła się osypywać ze ścian i sufitu. Powietrze wypełnił kurz.

      – Trzęsienie ziemi! – wrzasnął ktoś i wszyscy buntownicy rzucili się ku schodom. Zmienny siedział spokojnie i uśmiechał się.

      Ziemia zatrzęsła się po raz drugi. Zapanowałem nad swym instynktem stadnym i pozostałem na miejscu. Zmienny nie przestraszył się, więc czemu ja miałbym się bać?

      Wskazał palcem na Zouada. Kruk skinął głową, wstał i podszedł do niego. Pułkownik był przytomny i w pełni władz umysłowych. Wstrząsy go przeraziły, wydawał się więc wdzięczny Krukowi, gdy ten zaczął go odwiązywać.

      Wielka stopa tupnęła ponownie. Ziemia posypała się z sufitu. W jednym z rogów obalił się stempel podtrzymujący. Ziemia zaczęła się osypywać do piwnicy. Pozostałe belki zatrzeszczały i przesunęły się. Z trudem zapanowałem nad sobą.

      W którymś momencie podczas tych wstrząsów Kruk przestał być Twardziejem, a Zmienny Kornelkiem. Zouad spojrzał na nich i dostrzegł to. Twarz mu zastygła, zbladł. Zupełnie jakby musiał się obawiać Kruka i Zmiennokształtnego bardziej niż buntowników.

      – Taaa… – powiedział mu Kruk. – Nadszedł czas zapłaty.

      Ziemia podskoczyła. Nad nami rozległ się odległy rumor spadających cegieł. Lampy przewróciły się i zgasły. Kurz przepełniający powietrze niemal uniemożliwiał oddychanie. Buntownicy zbiegli z powrotem po schodach, oglądając się za siebie.

      – Przyszedł Kulawiec – oznajmił Zmienny. Nie wyglądał na niezadowolonego. Wstał i zwrócił twarz ku schodom. Ponownie stał się Kornelkiem, podobnie jak Kruk Twardziejem.

      Buntownicy wpadli kupą do pomieszczenia. W tłoku i kiepskim oświetleniu straciłem z oczu Kruka. Na górze ktoś zamknął drzwi. Buntownicy przycichli jak trusie. Było niemal słychać uderzenia ich serc, gdy patrzyli ku schodom, zastanawiając się, czy tajne przejście jest wystarczająco dobrze ukryte.

      Mimo kilkumetrowej warstwy oddzielającej nas ziemi usłyszałem, jak coś porusza się w piwnicy nad nami. Szur-tup, szur-tup. Rytm kroków człowieka kulawego. Mój wzrok również powędrował ku tajemnym drzwiom.

      Ziemia zadrżała jeszcze gwałtowniej niż przedtem. Drzwi eksplodowały do wewnątrz. Przeciwległy koniec pomieszczenia zawalił się. Ludzie krzyczeli, gdy pochłaniała ich ziemia. Ludzkie stado miotało się we wszystkie strony w poszukiwaniu drogi ucieczki, której nie było. Tylko Zmiennego i mnie nie ogarnęła panika. Obserwowaliśmy wydarzenia z wysepki spokoju.

      Wszystkie lampy pogasły. Jedynym źródłem światła była szczelina na szczycie schodów, w której zarysowała się sylwetka. Sama jej postawa napełniała mnie wstrętem. Skórę miałem zimną i wilgotną. Dygotałem gwałtownie, i to nie jedynie dlatego, że tyle słyszałem o Kulawcu. Sączyło się z niego coś, co sprawiało, że poczułem się jak arachnofob, któremu ktoś rzucił na kolana wielkiego, włochatego pająka.

      Spojrzałem na Zmiennego. Był Kornelkiem, po prostu jednym z bandy buntowników. Czy miał jakieś specjalne powody, by nie chcieć, żeby Kulawiec go rozpoznał?

      Czynił jakieś ruchy rękami.

      Jamę zalało oślepiające światło. Nic nie widziałem. Słyszałem trzask pękających belek. Tym razem już się nie wahałem. Przyłączyłem się do biegnących ku schodom.

      Przypuszczam, że Kulawiec był najbardziej zaskoczony ze wszystkich. Nie oczekiwał żadnego poważnego oporu. Zmienny zaskoczył go swoją sztuczką. Tłum runął na niego, zanim zdążył się osłonić.

      Zmienny i ja wbiegliśmy po schodach jako ostatni. Przeskoczyłem ponad Kulawcem. Był to niski mężczyzna w brązowym stroju. Gdy wił się tak na podłodze, wcale nie wyglądał przerażająco. Rozejrzałem się w poszukiwaniu schodów prowadzących na parter. Zmienny złapał mnie za ramię. To był chwyt nie do odparcia.

      – Pomóż mi.

      Pchnął Kulawca nogą w żebra i zaczął staczać go po schodach.

      Z dołu dobiegały jęki i wołania o pomoc. Fragmenty podłogi na naszym poziomie zaczęły się uginać i zapadać. Pomogłem Zmiennemu wepchnąć Schwytanego do jamy bardziej ze strachu, że – jeśli się nie pospieszymy – znajdę się w pułapce niż z chęci dokuczenia Kulawcowi.

      Zmienny uśmiechnął się i wskazał kciukiem ku górze. Zrobił ruch palcami. Zapadanie uległo przyspieszeniu. Złapał mnie za ramię i popędził ku schodom. Wypadliśmy na ulicę wprost w największą zadymę we współczesnej historii Wiosła.

      Lisy dostały się do kurnika. Ludzie biegali bezładnie tu i tam, wrzeszcząc od rzeczy. Elmo i Kompania byli wszędzie wokół nich. Spychali ich do wewnątrz. Wykańczali jednego za drugim. Buntownicy byli zbyt zaskoczeni, żeby się bronić.

      Myślę, że gdyby nie Zmienny, nie uszedłbym z życiem. Uczynił on coś, co odwracało od nas ostrza strzał i mieczy. Jako że jestem cwana bestia, kryłem się za jego plecami aż do chwili, gdy znaleźliśmy się w bezpiecznym miejscu, poza liniami Kompanii.

      To było wielkie zwycięstwo Pani. Przeszło najśmielsze oczekiwania Elma. Zanim kurz opadł, zginęli praktycznie wszyscy czynni buntownicy w Wiośle. Zmienny był