Jednooki z drżeniem wystąpił naprzód.
– Jestem tu czarodziejem – oznajmił.
– Duszołap mi powiedział. – Głos Zmiennego był dźwięczny, niski i głośny, nawet jak na mężczyznę jego rozmiarów.
– Jak sytuacja?
– Wytropiłem Zouada. Poza tym nic nowego.
Zmienny przyjrzał się nam ponownie. Niektórzy ludzie zaczęli się wycofywać.
Uśmiechnął się.
Na zakręcie ulicy zaczęli się zbierać gapie. W Wiośle nie widziano jeszcze żadnego z wojowników Pani. To był dla miasta szczęśliwy dzień. Przybyli do niego dwaj z najbardziej szalonych.
Zmienny skierował wzrok na mnie. Przez chwilę czułem jego chłodną pogardę. Byłem jak skisły smród w jego nozdrzach.
Znalazł to, czego szukał. Kruka. Podszedł do niego. Zeszliśmy mu z drogi jak mniejsze samce pawianów w zoo przewodnikowi stada. Przyglądał się Krukowi przez kilka minut, po czym wzruszył ramionami, garbiąc swe potężne barki. Dotknął jego piersi końcem laski.
Wciągnąłem powietrze. Kruk gwałtownie nabrał kolorów. Przestał się pocić. W miarę jak ból mijał, jego twarz uspokajała się. Jego rany zabliźniły się wściekle czerwoną delikatną tkanką, która w ciągu kilku minut zblakła do koloru białego, charakterystycznego dla starych blizn. Zbieraliśmy się w coraz ciaśniejszym kręgu, przepojeni lękiem.
Obdartus przykłusował w naszą stronę.
– Hej, Elmo, udało się nam. Co się tu dzieje? – Spojrzał na Zmiennego i pisnął jak schwytana mysz.
Elmo wziął się już w garść.
– Gdzie Białas i Cichy?
– Poszli pozbyć się trupa.
– Trupa? – zapytał Zmienny. Elmo wyjaśnił mu. Zmienny chrząknął. – Ten Kornelek stanie się podstawą naszego planu. Ty. – Dźgnął Jednookiego palcem wielkości kiełbasy. – Powiedz, gdzie oni są.
Jak łatwo było przewidzieć, Jednooki odnalazł ich w tawernie.
– Ty. – Zmienny wskazał na Obdartusa. – Powiedz im, żeby przynieśli tu te zwłoki.
Obdartus poszarzał na twarzy. Można było gołym okiem dostrzec wzbierający w nim sprzeciw. Skinął jednak głową, przełknął ślinę i oddalił się kłusem. Nikt, kto ma choć krztynę rozumu, nie sprzecza się ze Schwytanymi.
Sprawdziłem Krukowi puls. Bił mocno. Wyglądał na całkiem zdrowego. Zapytałem głosem tak nieśmiałym, jak tylko mogłem.
– Czy mógłbyś pomóc innym?
Spojrzał na mnie tak, że pomyślałem, iż krew mi się zetnie w żyłach. Zrobił to jednak.
– Co się stało? Skąd się tu wzięliście? – Kruk spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Nagle przypomniał sobie. Usiadł. – Zouad… – Rozejrzał się wkoło.
– Byłeś nieprzytomny przez dwa dni. Posiekali cię jak kotlet. Myśleliśmy, że już po tobie.
Pomacał swoje rany.
– Co jest grane, Konował? Powinienem być trupem.
– Duszołap przysłał kolegę. Zmiennego. On cię poskładał do kupy.
Poskładał wszystkich. Trudno było się bać faceta, który uczynił coś takiego dla naszej jednostki.
Kruk zerwał się na nogi. Zatoczył się.
– Ten cholerny Kornelek. To jego robota. – W jego ręku pojawił się nóż. – Cholera. Jestem słaby jak kot.
Zastanawiałem się nad tym, skąd właściciel stajni mógł wiedzieć tyle o napastnikach.
– To nie Kornelek, Kruk. On nie żyje. To Zmienny. Wprawia się w udawaniu Kornelka.
Nie musiał tego robić. Nawet rodzona matka by się nie połapała.
Kruk usiadł koło mnie.
– Co jest grane?
Streściłem mu wszystkie wydarzenia.
– Zmienny chce nadal używać Kornelka w charakterze listów uwierzytelniających. Zapewne już mu zaufali.
– Będę tuż za nim.
– To może mu się nie spodobać.
– Nie dbam o to. Tym razem Zouad mi nie umknie. Dług stał się zbyt wielki. – Jego twarz przybrała smutny, łagodny wyraz. – Co z Pupilką? Czy słyszała już o Prztyku?
– Nie sądzę. Nikt nie wrócił do Rozdania. Elmo doszedł do wniosku, że może tu robić, co zechce, pod warunkiem że nie będzie się musiał tłumaczyć Kapitanowi, dopóki nie załatwi sprawy do końca.
– Dobrze. Nie będę musiał się z nim o to sprzeczać.
– Zmienny nie jest jedynym Schwytanym w mieście – przypomniałem mu. Zmienny mówił, że wyczuł Kulawca.
Kruk wzruszył ramionami. Kulawiec się dla niego nie liczył.
Sobowtór Kornelka skierował się w naszą stronę. Poderwaliśmy się na nogi. Byłem podenerwowany. Zauważyłem jednak, że Kruk pobladł lekko. W porządku. Nie zawsze był zimny jak kamień.
– Będziesz mi towarzyszył – powiedział przybysz do Kruka. Spojrzał na mnie. – I ty, i sierżant.
– Oni znają Elma – sprzeciwiłem się.
Uśmiechnął się.
– Będziecie wyglądać na buntowników. Nikt spoza Kręgu nie zdoła przeniknąć iluzji. Tutejsi buntownicy cenią niezależność. Wykorzystamy fakt, że nie wezwali pomocy.
Osobiste rozgrywki osłabiają buntowników podobnie jak naszą stronę.
Zmienny skinął na Jednookiego.
– Co z pułkownikiem Zouadem?
– Nie załamał się.
– Twarda sztuka – przyznał z niechęcią Kruk.
– Czy znalazłeś jakieś imiona? – zapytał mnie Elmo.
Miałem ich całą listę. Elmo był zadowolony.
– Chodźmy lepiej – powiedział Zmienny. – Zanim Kulawiec zaatakuje.
Jednooki podał nam hasła. Wystraszony, przekonany, że to ponad moje siły, jeszcze silniej przekonany, że nie odważę się przeciwstawić decyzji Zmiennego, pomaszerowałem ciężko w ślad za Schwytanym.
Nie wiem, w której chwili to się stało. Podniosłem po prostu wzrok i dostrzegłem, że idę w towarzystwie nieznajomych. Szarpnąłem Zmiennego za ramię.
Kruk parsknął śmiechem. Wtedy zrozumiałem. Zmienny rzucił na nas swój urok. Wyglądaliśmy teraz na przywódców sił buntowniczych.
– Kim jesteśmy? – zapytałem.
Zmienny wskazał na Kruka.
– To Twardziej, członek Kręgu, szwagier Zgarniacza. Nienawidzą się nawzajem tak samo jak Duszołap i Kulawiec. – Wskazał na Elma. – Major polny Rafa, szef sztabu Twardzieja. A ty jesteś siostrzeńcem Twardzieja, Motrinem Haninem, jednym z najgroźniejszych morderców, jacy kiedykolwiek żyli.
Nie słyszeliśmy o żadnym z nich, lecz Zmienny zapewnił nas, że wzbudzimy odpowiedni respekt. Twardziej nieustannie opuszczał Forsberg i wracał do niego, utrudniając życie bratu swej żony.
Fajnie, pomyślałem,