Czarna Kompania. Glen Cook. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Glen Cook
Издательство: PDW
Серия: Fantasy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788380626690
Скачать книгу
nie zważając na bezlitosny wicher.

      Przejechawszy przez bramę, Elmo skinął głową.

      – Zaczynaliśmy się już zastanawiać – powiedziałem. Zastanawiać to znaczy martwić. Zasady Kompanii wymagają pokazu obojętności.

      – Droga była trudna.

      – Jak wam poszło?

      – Czarna Kompania – dwadzieścia trzy. Buntownicy – nic. Nie ma nic dla ciebie, Konował, poza tym że Dżo-Dżo odmroził się trochę.

      – Dorwaliście Zgarniacza?

      Złowrogie przepowiednie Zgarniacza, jego biegłość w sztuce magicznej oraz spryt bitewny zrobiły z Kulawca durnia. Wcięcie znajdowało się w przededniu upadku, zanim Pani nas tu skierowała. To posunięcie wywołało szok, którego fale przebiegły całe imperium. Kapitan najemników stanął na czele siły i mocy zwykle zarezerwowanych dla jednego z Dziesięciu!

      Biorąc pod uwagę, jak wyglądała zima we Wcięciu, jedynie szansa na dostanie samego Zgarniacza mogła skłonić Kapitana do wysłania tego patrolu.

      Elmo odsłonił twarz i uśmiechnął się. Nie chciał nic powiedzieć. I tak będzie musiał powtórzyć wszystko Kapitanowi.

      Przyjrzałem się Milczkowi. Na jego długiej, posępnej twarzy nie dostrzegłem uśmiechu. Odpowiedział mi lekkim potrząśnięciem głowy. No tak. Kolejne zwycięstwo równające się porażce. Zgarniacz znowu nam się wymknął. Może pogoni nas tak samo jak Kulawca – popiskujące myszy, które zrobiły się zbyt śmiałe i zaatakowały kota.

      Mimo to zarąbanie dwudziestu trzech członków miejscowej siatki buntowników miało swoją wartość. W gruncie rzeczy całkiem niezły wynik. Lepszy od szczytowych osiągnięć Kulawca.

      Koniki odprowadzono do stajni. Służba rozstawiła w głównej sali ciepłe jadło i grzane wino. Trzymałem się blisko Elma i Milczka. Wkrótce mieliśmy usłyszeć ich opowieść.

      W głównej sali Mejstriktu przeciąg jest tylko odrobinę słabszy niż w kwaterach. Opatrzyłem Dżo-Dżo. Reszta rzuciła się na jedzenie. Skończywszy ucztę, Elmo, Milczek, Jednooki i Knykieć zgromadzili się wokół stolika. Pojawiły się karty. Jednooki spojrzał groźnie w moją stronę.

      – Masz zamiar tak stać z palcem w tyłku, Konował? Musimy kogoś ograć.

      Jednooki ma co najmniej sto lat. Napomknięcie o gwałtownym temperamencie małego, zasuszonego Murzyna można znaleźć w Kronikach z całego stulecia. Nie sposób sprawdzić, kiedy się zaciągnął. Kroniki opisujące całe siedemdziesiąt lat zaginęły, gdy nieprzyjaciel zdobył pozycje Kompanii podczas bitwy pod Urbanem. Jednooki odmawia wyjaśnień na temat brakujących lat. Mówi, że nie jest miłośnikiem historii.

      Elmo rozdawał. Pięć kart dla każdego z graczy i tyle samo przy pustym krześle.

      – Konował! – warknął Jednooki. – Siądziesz wreszcie?

      – Odwalcie się.

      Postukałem się piórem w zęby.

      Jednooki był w wyjątkowej formie. Dym buchnął mu z uszu. Nietoperz wyleciał mu z wrzaskiem z ust.

      – Coś dzisiaj taki nerwowy? – zapytałem. Pozostali uśmiechnęli się. Drażnienie Jednookiego to nasza ulubiona rozrywka.

      Jednooki nie cierpi bezpośredniego udziału w walce. A jeszcze bardziej nie lubi, gdy coś go ominie. Uśmiechy Elma i dobroduszne spojrzenia Milczka przekonały go, że ominęło go coś ciekawego.

      Elmo ułożył swoje karty i przyjrzał się im z odległości kilkunastu centymetrów. Oczy Milczka lśniły. Było jasne, że mieli jakąś szczególną niespodziankę.

      Kruk zajął miejsce, które proponowali mnie. Nikt się nie sprzeciwił. Nawet Jednooki nie sprzeciwia się niczemu, co postanowi Kruk.

      Kruk. Zimniejszy niż pogoda towarzysząca nam od czasu opuszczenia Wiosła. Może jego dusza jest już martwa? Potrafi wywołać dreszcz jednym spojrzeniem. Bije od niego odór grobu, a mimo to Pupilka go kocha. Blada, krucha, eteryczna, trzymała dłoń na jego ramieniu, podczas gdy układał karty. Uśmiechnęła się do niego.

      Kruk przydaje się w każdej grze z udziałem Jednookiego. Gdy gra, Jednooki nie oszukuje.

      – Stoi na Wieży. Spogląda na północ. Złożyła z przodu swe delikatne dłonie. Łagodny wietrzyk wpada do środka przez jej okno. Porusza jedwabiem jej włosów barwy nieba o północy. Brylanty łez połyskują na delikatnej krzywiźnie jej policzka.

      – O kurde!

      – Brawo!

      – Autor! Autor!

      – Żeby ci się świnia w śpiwór oprosiła, Minna.

      Te typki naśmiewały się z moich fantazji na temat Pani.

      Moje szkice to zabawa, którą uprawiam sam dla siebie. Kurczę, skąd mogą wiedzieć, że moje wyobrażenia nie są trafne? Jedynie Dziesięciu Których Schwytano widuje Panią. Kto wie, czy jest brzydka, czy piękna?

      – Brylanty łez połyskują, co? – zapytał Jednooki. – To mi się podoba. Myślisz, że usycha z tęsknoty za tobą, Konował?

      – Odchrzań się. Ja się nie naśmiewam z waszych słabostek.

      Porucznik wszedł do środka, usiadł i spojrzał na nas wzrokiem czarnym jak noc. Ostatnio sensem jego życia stało się wyrażanie niezadowolenia.

      Jego przybycie oznaczało, że Kapitan jest już w drodze. Elmo złożył karty i skupił się.

      Wokół zapadła cisza. Ludzie zaczęli się pojawiać, jakby wezwani magicznym sposobem.

      – Zawrzyjcie te cholerne drzwi! – mruknął Jednooki. – Jak tak będą włazić, to mi dupa odmarznie. Grajmy dalej, Elmo.

      Kapitan wszedł do środka i zasiadł tam, gdzie zwykle.

      – Słuchamy, sierżancie.

      Kapitan nie należy do najbarwniejszych typków w naszej rodzince. Za cichy. Za poważny.

      Elmo odłożył karty, ułożył je równo i uporządkował myśli. Zwięzłość i precyzja są niemal jego obsesją.

      – Sierżancie?

      – Kapitanie, Milczek dostrzegł linię czujek na południe od włości. Okrążyliśmy ich od północy i zaatakowaliśmy po zachodzie słońca. Próbowali się rozproszyć. Milczek odwrócił uwagę Zgarniacza, podczas gdy my zajęliśmy się resztą. Było ich trzydziestu. Załatwiliśmy dwudziestu trzech. Wrzeszczeliśmy wniebogłosy, że naszemu szpiegowi nic się nie może stać. Zgarniacz się wymknął.

      Podstęp to podstawa działania naszej jednostki. Chcieliśmy, żeby buntownicy uwierzyli, że ich szeregi pełne są informatorów. To sparaliżuje ich łączność i proces podejmowania decyzji, a życie Milczka, Jednookiego i Goblina uczyni mniej niebezpiecznym.

      Puszczona plotka, mała intryga, odrobina przekupstwa czy szantażu. To jest najlepsza broń. Decydujemy się na bitwę jedynie wtedy, gdy przeciwnik jest w pułapce. Przynajmniej w teorii.

      – Wróciliście prosto do fortecy?

      – Tak jest. Po tym jak spaliliśmy dom wraz z zagrodą. Zgarniacz dobrze zamaskował swe ślady.

      Kapitan wpatrzył się w pokryte sadzą belki nad naszymi głowami. Jedynie Jednooki mącił ciszę, pstrykając kartami. Kapitan opuścił wzrok.

      – Czemu więc ty i Milczek szczerzycie zęby jak para nagrodzonych błaznów?

      – Rozpiera ich duma, że wrócili z pustymi rękami – mruknął Jednooki.

      Elmo wyszczerzył zęby