– Cześć, Pam.
On zna moje imię! Skąd, u licha, wie, jak się nazywam? Czyżby wujek zdradził mu to przed chwilą? Być może… Nie… Na pewno…
Pam była wstrząśnięta; po powierzchni trzymanego przez nią napitku rozchodziły się delikatne fale.
– Nasz przyjaciel Branigan wszystko nam o tobie powiedział – oznajmił druin. – Twierdzi, że umiesz śpiewać i jesteś kimś w rodzaju cudownego dziecka lutni.
– Gada takie bzdury, jak za dużo wypije – wymamrotała Pam.
Szaman zaśmiał się, zapluwając blat i planszę do gry w czwórcę przełykanym właśnie piwem.
– Jak za dużo wypije – zarechotał. – Rewelacja.
Bezchmurny wyjął monetę wykonaną z białego kamienia księżycowego i przyjrzał się uważnie jednej z jej stron.
– Brune i ja jesteśmy najemnikami. Członkami grupy zwanej Baśnią. Zakładam, że o nas słyszałaś.
– No… ja…
– Słyszała. – Wujek przyszedł jej z odsieczą. – Oczywiście, że słyszała. Zgadza się, Pam?
– Zgadza się – wydukała dziewczyna.
Czuła się tak, jakby zawędrowała na sam środek zamarzniętego jeziora i usłyszała, że lód zaczyna trzeszczeć pod jej stopami.
– Widzisz – kontynuował tymczasem Bezchmurny – tak się składa, że szukamy nowego barda. Zakładając, rzecz jasna, że chciałabyś ubrudzić te śliczne ciżemki.
– Ubrudzić ciżemki? – powtórzyła bezwiednie Pam, przyglądając się rosnącej w zastraszającym tempie pajęczynie pęknięć na wyimaginowanym lodzie. Cóżeś ty im naopowiadał, wujku?
– Chodzi mu o wyruszenie w trasę – wyjaśnił Branigan. Mówił niewyraźnie, a oczy mu lśniły, co jednak nie miało nic wspólnego ze znacznym stopniem upojenia. – Mówimy o prawdziwej przygodzie…
– Ach. – Krzesło Bezchmurnego zaskrzypiało, gdy wstawał i pokazywał ręką gdzieś za plecy dziewczyny. – A oto i nasza szefowa. Róża we własnej osobie – dokonał prezentacji, kiedy żywa legenda zatrzymała się przy ich stoliku.
W tym momencie nogi ugięły się pod Pam.
Branigan zerwał się z krzesła, widząc, że jego siostrzenica zaczyna się przewracać. Wyjął jej kubek z dłoni na moment przed tym, nim go upuściła.
– Mało brakowało – usłyszała słowa wujka w chwili, gdy podłoga pomknęła na spotkanie jej twarzy.
– Jest za młoda – rzuciła ostrym tonem jakaś kobieta. – Ile ma lat? Szesnaście?
– Siedemnaście – odparł Branigan. – Chyba. W każdym razie niewiele jej do siedemnastki brakuje.
– Dla jednego niewiele, dla drugiego wiele – marudziła kobieta, najprawdopodobniej Róża.
Tak, to musiała być ona.
Pam otworzyła oczy, ale zaraz je zamknęła, porażona blaskiem pochodni. Uznała, że jeszcze chwilę poleży bez ruchu.
– A ty ile lat miałaś, gdy po raz pierwszy chwyciłaś za miecz? – zapytał Bezchmurny. Pam dałaby głowę, że usłyszała nutę jadu w jego głosie. – Albo kiedy zabiłaś tamtego cyklopa?
Jedyną odpowiedzią było westchnienie. Po chwili brzęknęła zbroja i padły słowa:
– Dziewczynina zemdlała na mój widok. Co będzie, jeśli zobaczy krew?
– Da radę. – Wujek Branigan poparł druina. – Nie zapominajcie, że to córka Tucka i Lily.
– Masz na myśli Tucka Hashforda? – Brune był pod wrażeniem. – Powiadają o nim, że swego czasu był nieustraszony. A każdy z nas ma przecież w sobie co nieco z ojca. Bogowie świadkiem, że ja mam.
– I z matki – wtrąciła kobieta, której głosu Pam nie rozpoznała. – Ale czy ona chce z nami iść? Zapytaliście ją o to?
Chcesz, zapewnił Pam głosik w głowie.
– Chcę… – wycharczała, po czym usiadła i natychmiast tego pożałowała. Gwar wypełniający Narożnik wydał się jej tak nieznośny, jakby zapakowano ją na łódź pełną wystraszonych kotów. Wokół niej stało czworo członków Baśni. Branigan przyklęknął u jej boku. – Chcę z wami iść – powtórzyła pewniejszym tonem. – Ale… dokąd my… idziemy?
– W pewne zimne miejsce – odpowiedziała kobieta, która nie była Różą.
Przyglądała się Pam z taką miną, jakby przed momentem znalazła ją przyklejoną do podeszwy swojego buta.
W odróżnieniu od muskularnej najemniczki Tuszowiedźma była szczupła i wiotka. Nosiła długą tunikę z rozcięciem aż do biodra i wysokie czarne buciory wyposażone w więcej sprzączek niż kaftan, którym pęta się szaleńców. Czarne włosy Cora miała na tyle długie, że mogła je wiązać z tyłu głowy, lecz to nie przeszkodziło jej w wygoleniu boków czerepu. W uszy powtykała sobie kościane ozdoby, podobna zdobiła jej lewą brew, a w skrzydełku nosa tkwił ćwiek. Porcelanowo blada skóra niemal w całości była pokryta tatuażami. Wzrok Pam przykuł wydziarany tuszem na udzie wizerunek morskiego potwora, którego mackowate ramiona wynurzały się spod tkaniny.
Cora zauważyła spojrzenie dziewczyny i natychmiast poprawiła tunikę.
– Widziałaś jakąś z tak bliska? – Kpiący ton sugerował, że nie chodzi jej bynajmniej o wytatuowaną na nodze bestię.
Pam odwróciła wzrok, mając nadzieję, że wezmą jej rumieniec za skutek niedawnego upadku.
– Chcecie walczyć z hordą z Brumalu? – zapytała.
– Nie – zaprzeczyła Róża. – Najpierw musimy dokończyć tournée. Kontrakt w Marchii Zguby będzie musiał zaczekać na swoją kolej.
– Nasz ostatni kontrakt – dodał Bezchmurny, wymieniając znaczące spojrzenia z pozostałymi członkami grupy. – Finałowy występ przed zejściem ze sceny.
Branigan obruszył się na te słowa, jednakże zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Róża pośpiesznie dodała:
– Powinnam was ostrzec. To, przeciw czemu wyruszymy, jest równie niebezpieczne jak horda, a może nawet niebezpieczniejsze.
Dla Pam nie było niczego gorszego od wizji pozostania na zawsze w domu i wiecznej harówki w Ardburgu, dopóki jej marzenia się nie rozwieją, a ukryte w piersi serce Wyldu nie uschnie z tęsknoty. Zerknęła w kierunku wujka, a ten skinął zachęcająco głową i właśnie otwierał usta, by zapewnić Bezchmurnego, że nie ma znaczenia, czy ruszą na hordę czy coś od niej straszniejszego, czy nawet wystąpią przeciw samej Matce Mrozu. Jego siostrzenica pójdzie z nimi.
– Jedna pieśń – uprzedziła Róża.
Branigan spojrzał na nią pytająco.
– Co takiego?
– Niech wejdzie na scenę. – Wsunęła do ust fajeczkę i sięgnęła pod zbroję, by wyjąć krzesiwo. Po chwili gmerania dała sobie spokój i ujęła