Vera. Anne Swärd. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anne Swärd
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Зарубежные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 9788308067758
Скачать книгу
z którymi nie potrafiła się porozumieć, a którzy poza tym mieli na pieńku z naszym ojcem. Czy ona tego nie wiedziała?

      Wszystko, co miałyśmy, to był ten dom, który zresztą okazał się całkowicie inny, niż go sobie wyobrażałyśmy. Zapuszczona niewielka kamienna chata, zamieszkana przez zwierzęta, zarośnięta, pełna pajęczyn i pokrzyw. Zaniedbane nic, z którym matka wiązała wielkie nadzieje, kiedy – cytując ojca – przyszedł jej do głowy ten „nieszczęsny pomysł”, żeby się tu przenieść. Do tego zapuszczonego domu w górach, który stał zamknięty od czasu, kiedy ojciec go opuścił. Dlaczego nie chciał nam tu towarzyszyć, dziwiła się mama, kiedy spocone z wysiłku, a jednocześnie drżące z zimna wspinałyśmy się po raz pierwszy do naszego nowego domu. Zresztą po co jej taki chłop? Po co jej córkom taki ojciec? W ogóle do czego kobietom potrzebni byli mężczyźni? Jaki mężczyzna porzuca swoje córki? Zostawia je z matką, którą podejrzewa o szaleństwo. Jaki mężczyzna tak postępował, jak podły pies. Mama zadawała pytania w taki sposób, że szybko zrozumiałyśmy, że nie oczekuje od nas odpowiedzi.

      Kiedy weszłyśmy do zabitego deskami domu, natychmiast dostrzegłyśmy zdjęcie na ścianie. Ślubne zdjęcie za szkłem pokryte tłustą błoną czasu. Nienaturalnie pokolorowany ojciec w miejscowym stroju ludowym, w bezkształtnym kapeluszu, z wąsami, które, jak się wydawało, mieli wszyscy mężczyźni w okolicy, a w każdym razie ci, którzy skończyli już osiemnaście lat. Ale kobieta u jego boku nie była naszą mamą. To była jego miłość z czasów, zanim poznał naszą mamę, i powód, dla którego opuścił osadę, żeby już nigdy tu nie powrócić. Rosła, piękna młoda kobieta, równie wysoka jak ojciec, w stroju ludowym, skórzanych butach, w białej pelerynie zamiast sukni ślubnej i welonu. Dla mamy jej istnienie było takim samym zaskoczeniem jak dla nas. Później dowiedziałyśmy się, że kilka lat po ślubie ojciec postanowił nagle opuścić swoją młodzieńczą miłość. Kiedy się pakował, ona gotowała żurek, grożąc, że odbierze sobie życie: sobie i synkowi. Tata jej nie słuchał. Ale ona nie żartowała. Tak w skrócie brzmiała ta historia.

      Wszystko, poza tym, że skoczyła w przepaść, mogło równie dobrze wydarzyć się w świecie, z którego pochodziłyśmy, w którym porzucanie kobiet przez mężczyzn nie było niczym nadzwyczajnym, tyle że zwykle o tym nie uprzedzali. To dotykało wszystkie kobiety i nie było żadnym wstydem. Kobiety nie brały tego do siebie, bo wszyscy wiedzieli, że tacy są mężczyźni: niewierni i egoistyczni. Ale tutaj, w tej żyjącej tradycjami katolickiej wiosce w górach, zachowanie ojca było nie do pomyślenia. Żaden mężczyzna z jego licznego rodu nigdy tak nie postąpił. Mężczyźni mogli poniżać swoje kobiety, bić je, chodzić do dziwek, ale zostawić je? Nigdy. Kobieta, która rzuciła się w przepaść z naszym przyrodnim rodzeństwem, jednym w ramionach, drugim w swoim łonie, zrobiła to zapewne ze wstydu i z żałości, i  t o było w tym wszystkim najsmutniejsze, powiedziała mama, odkurzając starannie zdjęcie. Zostawiła je na ścianie, żeby przypominało o tym, jaki ojciec był naprawdę.

*

      Od dnia wyjazdu ojciec był w wiosce persona non grata. Okrył rodzinę wstydem i tego mieszkańcy nie mogli wybaczyć ani jemu, ani nam. Tego, że przyjechałyśmy tu, rozdrapując ledwie zagojone rany, do osady, która składała się z kilku górskich chat gdzieś na dalekiej hali między przepaścią a ciągnącym się w nieskończoność lasem modrzewiowym. Z niewielkim górskim kościółkiem, sercem osady, zamkniętym i twardym, bo nawet ksiądz nas nie powitał. Wieści musiały poprzedzić nasze przybycie. Było to bezpieczne, ale ciasne miejsce, zachowawcze i oceniające, w którym kobieta taka jak nasza mama była pierwszym znakiem zbliżającej się apokalipsy. Kobieta, która paliła papierosy, prowadziła samochód i żyła sama, mimo że jej mąż nie umarł. Mówiła po francusku i chodziła w spodniach z moleskinu, rąbała drwa, zwijała papierosy, a wieczorami słuchała zagranicznych wiadomości na diabelskiej, trzeszczącej maszynie, nazywanej radiem. Wszyscy byli zgodni, że koniec świata musi być bliski.

      Nawet bez złej opinii ojca mama byłaby tu nie na miejscu. Wszystkiego miała w nadmiarze, była zbyt wyzywająca: wysokie obcasy i czerwona sukienka, jak dziwka z Zakopanego, a na szyi nie nosiła łańcuszka z krzyżykiem od chrztu. Nigdy nic takiego nie miała, a nawet gdyby miała, to pewno dawno już trafiłby do lombardu. Już sam fakt, że samotna kobieta pojawiła się w tej zacnej okolicy, wzbudzał niepokój. No i jak wychowała córki, czy w ogóle? Patrzyli na nią, a potem na nas i pewno myśleli, że dojdą im trzy dzikie kocice, budzące zamieszanie w wiosce zdecydowanie za małej na takie jak my.

      Kiedy zaczęto wykluczać nas z lokalnej społeczności, mama udawała, że to nasz własny wybór. Że byłyśmy za mądre jak na dość ograniczonych tutejszych mieszkańców. Mama chyba rzeczywiście wierzyła, że rodzina ojca przyjmie ją, chociażby ze względu na nas, jego córki. Ale ludzie najwyraźniej byli przekonani, że ojciec nie był zdolny do niczego dobrego.

      Stworzyłyśmy własny niewielki kobiecy klan. Zresztą zawsze tak było, tyle że wcześniej klan był większy. W mieście portowym wszystkie kobiety zbierały się codziennie na dużym rozgrzanym słońcem podwórzu, żeby sobie nawzajem pomagać: sprawiać sardynki, obierać fasolę, wieszać pranie, skubać brwi, plotkować o cudzych mężach. Teraz nagle zostałyśmy same: mama i my. Mama twierdziła, że chciała wziąć tutaj babcię, ale babcia odmówiła, a mama na pewno nie nalegała. Babcia byłaby znacznie bardziej skomplikowanym bagażem niż my trzy.

      Tata nigdy już się do nas nie odezwał, mimo że mama od czasu do czasu prosiła, żebyśmy napisały do niego na poste restante. „Szczęście jest jak wąż, który szybko wije się w trawie i znika” – mówiła surowo, ale spod słów przebijał smutek. Była z nim szczęśliwa, i chociaż była dumna, to przyznawała się do tego. Nawet jeśli to było dawno temu.

      Minęło sporo czasu, zanim zaczęłyśmy się domyślać, o co im naprawdę poszło. Kiedy przyjechałyśmy w góry, nadal byłyśmy jeszcze dziećmi. Szybko jednak musiałyśmy nauczyć się dbać o siebie, ponieważ mama była zajęta innymi sprawami. Nie wiedziałyśmy dokładnie czym, ale wiedziałyśmy, że lepiej nie zadawać zbyt wielu pytań. Mama prosiła, żebyśmy starały się nie zwracać na siebie uwagi, i tak było wystarczająco dużo zamieszania związanego z naszym pojawieniem się w wiosce.

*

      Przeprowadzka z miasta portowego w góry była dziwnym pociągnięciem. Jakby ktoś inny tego chciał. Mama zachowywała się, jakby miała romans. Kiedy późnym wieczorem wracała do domu, czułyśmy zapach obcego mężczyzny. Ale z tatą nie kłócili się o miłość, nie było to też coś tak banalnego jak zazdrość. Kiedy tata powiedział, że nie pozwoli, żeby przyczyniła się do jego śmierci, miał na myśli dokładnie to, co powiedział. Kiedy kazał mamie wybierać: „albo oni, albo ja”, to nie chodziło mu o innych mężczyzn. Mama stwierdziła, że to niedorzeczny wybór, nie chciała się zgodzić. On ją uderzył, ona mu oddała, więc on uderzył ponownie, mocniej. Nie pomogło. Mama nie cofnęła się nawet o milimetr. Pewnie nie mogła. Było już za późno i ona to wiedziała.

      Pytanie brzmiało, czy ojciec był gotów puścić nas, dzieci, z kimś, kogo działania mogły sprawić, że skończymy w najbliższym obozie pracy albo pod ścianą z kulką w głowie? Jeśli mama miała romans, to miała go z całą grupą ludzi, bardziej tajemniczą niż jakakolwiek miłość. Chodziło o podziemną komórkę ruchu oporu, zrzeszającą i mężczyzn, i kobiety.

      Pewnego razu, kiedy wyrzekała na tchórzostwo ojca, zdarzyło się jej powiedzieć słowo za dużo, a potem uznała, że w takim razie powinna uchylić rąbka tajemnicy. Ale tylko tyle, żebyśmy zrozumiały, dlaczego już nigdy nie powinniśmy zadawać jej więcej pytań.

      Kiedy w ogóle miała czas się w to wszystko zaangażować, mając trzy różne prace i trzy córki? Ale wszystko zaczęło się właśnie w jednym z miejsc, gdzie pracowała. W domu