Faye poczuła ukłucie zazdrości. Pomógł łyk cavy.
– To wspaniale – zauważyła.
A w duchu zastanawiała się, jaki Jesper ma powód, aby w ten sposób zagłuszyć wyrzuty sumienia.
Restauracja była pełna. Turystów sadzano przy oknach, cieszyli się, że w ogóle znalazło się dla nich jakieś miejsce. Pod wieloma stołami stały torby pełne zakupów. Przybierali obojętne miny, ale rozglądali się między jednym kęsem a drugim, otwierając szeroko oczy, kiedy dostrzegli jakąś ważną osobę, i szeptali porozumiewawczo; byli pod wielkim wrażeniem obecnych w restauracji prezenterów telewizyjnych, artystów i polityków. Jednak ludzi prawdziwej władzy nie rozpoznawali. Tych, którzy za kulisami pociągają za sznurki. Chociaż akurat Faye wiedziała dokładnie, kim są.
– Seszele są naprawdę cudowne – odezwała się Alice. – Takie egzotyczne. Pytanie, jak sobie tam radzą z bezpieczeństwem. Było tam trochę… problemów.
– Czy Seszele są na Bliskim Wschodzie? – spytała niepewnie Iris, wodząc po talerzu kawałkiem awokado.
Faye wypiła łyk cavy, żeby powstrzymać śmiech.
– No gdzieś w tamtej okolicy? Pewnie jest tam ISIS i cała reszta.
Alice skrzywiła się lekko, bo Faye, słysząc to, aż zabulgotała.
– Nie, no na pewno jest tam spokój – ciągnęła Iris, teraz wodząc po talerzu połówką jajka. – Jesper nie narażałby na żadne ryzyko mnie i małego Orvara.
Małego Orvara? Jak można dać dziecku imię odpowiednie raczej dla osiemnastowiecznego pirata chorego na syfilis? Z drugiej strony musiała przyznać, że Julienne też jest pretensjonalne. Ale tak chciał Jack. Mówił, że ładnie brzmi i sprawdzi się w wielu krajach. Takie rzeczy trzeba zapewniać dziecku już na etapie życia płodowego. Co rodzicom Orvara najwyraźniej umknęło, ale to da się jeszcze zmienić. W przedszkolu Julienne parę miesięcy temu pewien Sixten stał się nagle Henrim. Dla trzylatka musiał to być totalny stres, ale nie sposób brać pod uwagę takie rzeczy, jeśli się chce, żeby chłopak dobrze wypadł w kontekście międzynarodowym.
Faye dopiła wino i kiwnęła dyskretnie na kelnerkę, żeby jej dolała.
– Oczywiście, że nie narażałby was – skomentowała Alice, żując pożądliwie liść sałaty.
Sprawiała wrażenie lubieżnie przeżuwającej krowy, bo w jakimś piśmie o zdrowiu wyczytała, że każdy kęs należy pogryźć przynajmniej trzydzieści razy. Faye spojrzała ponuro na swój talerz. Zjadła już swoją połówkę sałatki i była równie głodna jak na początku. Spojrzała tęsknie na zamówienia przyniesione właśnie na sąsiednie stoliki. Biff Rydberg. Klopsiki. Pasta. Kelnerzy stawiali talerze przed pulchnymi panami w garniturach. Takimi, którzy mogą sobie pozwolić na otyłość brzuszną. Biedni mężczyźni są tłuści, bogaci są dobrze zbudowani. Oderwała wzrok od klopsików. W towarzystwie Alice nie jada się klopsików w sosie śmietanowym z ziemniakami purée.
– Małe, kilkutygodniowe porwanko mogłoby ci nawet dobrze zrobić, co, Iris? – sugerowała Faye. – Miałabyś superdietę, a gdybyś ładnie poprosiła, mogliby ci nawet zorganizować matę do jogi – dodała, patrząc na nietkniętą sałatkę Iris.
– To nie jest temat do żartów. To jest straszne!
Alice pokręciła głową, a Faye westchnęła.
– Seszele to wyspy na Oceanie Indyjskim. Na Bliski Wschód jest bliżej od nas niż stamtąd.
Zapadło milczenie. Iris i Alice skupiły się na swoich sałatkach, a Faye na kończącej się znów cavie.
– Widzicie, kto tam jest? – szepnęła Iris, nachylając się do nich, ze wzrokiem utkwionym w wejściu do restauracji.
Faye próbowała się domyślić, o kogo jej chodzi.
– Ten facet, który właśnie wszedł. Stoi i rozmawia z barmanem.
Teraz Faye już zobaczyła. Piosenkarz John Descentis. Ulubiony wykonawca Jacka. Od kilku lat przeżywał pasmo niepowodzeń i pojawiał się głównie w skandalizujących pisemkach w związku z nieudanymi romansami, bankructwami i żenującymi migawkami z życia celebrytów. Wraz z towarzyszką, ufarbowaną na czarno ładną dwudziestopięciolatką w skórzanej ramonesce, zostali zaprowadzeni do stolika naprzeciw nich.
– Dwa piwa – zwrócił się do kelnera. – Na początek.
Alice i Iris przewróciły oczami.
– Dziwię się, że dają mu stolik – mruknęła Alice. – Ten lokal zaczyna schodzić na psy.
Iris tak się wzdrygnęła, że aż zagrzechotały jej złote bransoletki od Cartiera.
Faye spojrzała na Descentisa. Planowała wyprawić urodziny Jacka, który na pewno byłby zachwycony, gdyby wystąpił John Descentis. Wstała i ku przerażeniu Alice i Iris podeszła do stolika artysty.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Jestem Faye.
John Descentis spojrzał, zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu.
– Cześć, Faye – odparł z uśmieszkiem. – Bez obaw, wcale nie przeszkadzasz.
– Mój mąż Jack ma urodziny w kwietniu, organizuję mu imprezę w Hasselbacken9. On ciebie uwielbia. Pomyślałam, że spytam, czy będziesz wtedy wolny i mógłbyś wpaść, żeby zaśpiewać kilka kawałków.
– Jack Adelheim? Ten przedsiębiorca?
Dziewczyna ściągnęła usta, ale John wyprostował się, siedząc na ławie.
Faye uśmiechnęła się.
– Zgadza się, jest właścicielem firmy Compare.
– No pewnie, wiem, kim jest. Oczywiście, nie ma problemu. Nie wiedziałem, że lubi moje piosenki.
– Odkąd był nastolatkiem. Ma w domu wszystkie twoje płyty. Fizycznie.
Zaśmiała się.
– W wywiadach dla dzienników gospodarczych raczej nie ma miejsca, żeby człowiek pochwalił się czymś takim – zauważył John.
Dziewczyna westchnęła głośno, wstała od stołu i poinformowała obojętnie, że idzie do toalety.
Faye usiadła na jej miejscu. Kusiło ją, żeby wypić piwo, które kelner właśnie postawił na stole, ale opanowała się. Kątem oka widziała wpatrujące się w nią Alice i Iris.
Musi opowiedzieć Jackowi. Właściwie powinna zachować to w tajemnicy, zrobić z tego niespodziankę, ale znała siebie i wiedziała, że nie wytrzyma.
– Czy mogę… czy mógłbyś podać mi swój telefon? Żebym zadzwoniła i dogadała szczegóły. Ustalilibyśmy cenę i tak dalej.
– Pewnie, podaj mi swój numer, wyślę ci esemesa.
Napisał esemesa i rzucił jej uśmiech, który wciąż miał pewien urok. Plotki mówiły, że jego pobyty w klinikach odwykowych nie były spowodowane jedynie alkoholem, ale w tym momencie chyba nie był pod wpływem.
Komórka zapiszczała. Faye zerknęła na esemesa i puszczający oko uśmiechnięty emotikon, a potem wróciła do swojego stolika.
– Co mu powiedziałaś? – spytała szeptem Alice, chociaż prawdopodobnie słyszała każde słowo.
Gdyby