– Mnie też nie.
Olśniewający uśmiech. Wyszłam z kolejki. Pełne zazdrości, tęskne spojrzenia zbyt skąpo ubranych dziewczyn i nażelowanych facetów.
– Ona jest ze mną.
Stojący na bramce mięśniak odsunął sznur i powiedział:
– Zapraszamy.
Viktor wziął mnie za rękę i poprowadził w głąb ciemnego pomieszczenia. Sylwetki ludzi, mrugające kolorowe światła, dudnienie basów, kłębiące się ciała, tańce. Stanęliśmy na końcu długiego kontuaru, Viktor przywitał się z barmanem.
– Czego się napijesz? – spytał.
– Piwa – odparłam, mając jeszcze w ustach mdląco słodki smak likieru.
– Bardzo dobrze, lubię dziewczyny, które piją piwo. Jest w tym klasa.
– Klasa?
– Tak. Coś autentycznego, nieudawanego.
Podał mi heinekena i przepił do mnie, unosząc butelkę. Uśmiechnęłam się do niego i wypiłam łyk.
– Jakie jest twoje życiowe marzenie, Matyldo?
– Zostać kimś – odparłam. Bez zastanowienia.
– Chyba już jesteś kimś?
– No to kimś innym.
– Nie wydaje mi się, żeby było z tobą coś nie tak.
Zrobił kilka tanecznych kroków i poruszał głową w takt muzyki.
– A ty o czym marzysz?
– Ja? Chcę tylko grać muzykę.
– Jesteś muzykiem?
Musiałam się nachylić i mówić głośniej, żeby mnie słyszał.
– Didżejem. Ale dziś mam wolne. Jutro gram. Wtedy będę stał tam.
Spojrzałam w tym kierunku. Na scence przy ścianie, za sprzętem grającym, stał facet, z którym tutaj przyszedł, i wsłuchiwał się w muzykę. Chwilę później podszedł do nas i się przedstawił. Axel. Wydał mi się sympatyczny, niegroźny.
– Miło mi, Matyldo – powiedział, podając mi rękę.
Zwróciłam uwagę, jak bardzo się różnili od facetów z moich stron. Gładcy. Elokwentni. Axel zamówił drinka i zniknął. Przepiliśmy do siebie z Viktorem. Moje piwo się kończyło.
– Jutro przed graniem robimy z kumplami wstępną imprezkę. Wpadłabyś?
– Może – odparłam, przyglądając mu się. – A właściwie to dlaczego chciałeś, żebym weszła tu z tobą?
Ostentacyjnie dopiłam piwo. Miałam nadzieję, że zamówi więcej. I rzeczywiście. Jedno dla mnie, drugie dla siebie. Dopiero potem odpowiedział na moje pytanie. Jego oczy lśniły w mroku.
– Bo jesteś ładna. I wyglądałaś samotnie. Żałujesz?
– Nie, wcale.
Wyłowił paczkę marlboro z tylnej kieszeni spodni i poczęstował mnie. Czemu nie, dzięki temu własne wystarczą mi na dłużej. Z piętnastu tysięcy, które miałam po sprzedaży domu, po spłaceniu pożyczek i innych rzeczy nie zostało mi dużo.
Nasze dłonie się zetknęły, kiedy przypalał mi papierosa. Miał ciepłą, opaloną rękę. Gdy ją odsunął, zatęskniłam za jego dotykiem.
– Masz smutne oczy, wiesz? – powiedział, zaciągając się głęboko.
– Co masz na myśli?
– Że jest w tobie jakiś smutek. Mnie się to podoba. Jestem podejrzliwy wobec osób, które uważają, że życie jest super. Owszem, bywa fajne, ale nie zawsze. Nudzą mnie ludzie, którzy ciągle są rozradowani. Nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby wciąż być szczęśliwi, świat przestałby się wtedy kręcić.
Jeden z ochroniarzy rzucił mu znaczące spojrzenie, Viktor wzruszył ramionami i zgasił papierosa, ale najpierw zaciągnął się jeszcze parę razy. Zrobiłam to samo. Nie odpowiedziałam. Podejrzewałam, że robi sobie ze mnie żarty.
Nagle zakręciło mi się w głowie od alkoholu. Postanowiłam zrobić sobie pamiątkę, nachyliłam się, przytknęłam mu dłoń do karku i przysunęłam jego twarz bliżej. Chyba wydałam się bardziej pewna siebie niż w rzeczywistości. Nasze wargi przylgnęły do siebie. Jego miały smak piwa i marlboro. Dobrze całował. Miękko, ale mocno.
– Pójdziemy do mnie? – spytał.
Jack siedział przy stole kuchennym, w ciemnoniebieskim szlafroku, i czytał „Dagens Industri”4. Nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszła, ale przyzwyczaiła się, że tak się zachowuje, gdy jest zestresowany. Zważywszy na wielką odpowiedzialność, jaka spoczywała na jego barkach, i ile godzin spędzał w pracy, zasługiwał, żeby w weekend mieć spokój.
W takie dni ich mieszkanie o powierzchni czterystu metrów kwadratowych, powstałe w wyniku połączenia czterech mniejszych, wydawało jej się klaustrofobiczne i zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić.
Wracając samochodem z Lidingö5, dokąd zawiozła Julienne, żeby córka pobawiła się z koleżanką z przedszkola, wyobrażała sobie, jak będą spędzać przedpołudnie. Tylko we dwoje. Zaszyją się w łóżku, obejrzą wspólnie jakiś program telewizyjny, który następnie zjadą za głupotę i prostactwo. Chciała posłuchać, jak spędził tydzień. Pospacerować za rękę po Djurgården6.
Porozmawiać, jak dawniej.
Sprzątnęła resztki ze śniadania, które zjadła z córką. Płatki zmiękły w kefirze. Nie cierpiała dotyku mokrych płatków, ścierając je, musiała opanować mdłości, jakie budził ich kwaśny zapach.
Na wyspie kuchennej było mnóstwo okruszków, a na samym brzegu, zmagając się z siłą ciążenia, balansowała nadgryziona kanapka. Nie spadała, bo leżała masłem do dołu.
– Mogłabyś posprzątać przed wyjściem z domu, co? – odezwał się Jack, nie podnosząc wzroku znad gazety. – W weekendy nie musimy chyba mieć sprzątaczki?
– Przepraszam. – Faye przełknęła gulę, która urosła jej w gardle, i przeciągnęła ścierką po zlewie. – Julienne koniecznie chciała już wyjść. Okropnie krzyczała.
Jack mruknął coś i czytał dalej. Po powrocie z joggingu wziął prysznic. Ładnie pachniał Armani Code, perfumami, których używał już wtedy, kiedy się poznali. Julienne była zawiedziona, że nie zobaczyła taty, który zdążył wyjść, zanim się obudziła, a wrócił, gdy jej już nie było. Ranek był nerwowy. Córka nie zaakceptowała żadnej z czterech propozycji śniadania, a ubieranie jej kosztowało ją wiele potu.
Tak czy inaczej, blat był już czysty. Ślady po bitwie sprzątnięte.
Faye odłożyła ścierkę do zlewu i spojrzała na męża siedzącego przy stole. Wysoki, wysportowany i odpowiedzialny, miał wszystkie klasyczne atrybuty człowieka sukcesu, jednak pod wieloma względami był nadal chłopcem. Ona jedna widziała go takim, jaki był naprawdę.
Zawsze będzie go kochała, cokolwiek się zdarzy.
– Kochanie, niedługo powinieneś się ostrzyc.
Wyciągnęła rękę, zdążyła dotknąć kilku wilgotnych kosmyków, zanim się uchylił.
– Nie mam czasu. Rozszerzenie działalności