Drgnął i opuścił gazetę. Nieco przydługa grzywka opadła mu na twarz, ze złością pokręcił głową. Nie mogłaby dać mu w spokoju poczytać? Zetrzeć blat? Być szczupła, piękna i układna? Przez cały tydzień tyrał. Na ile go znała, pewnie zamknie się w swoim gabinecie w wieży, żeby dalej pracować. Dla niej i dla Julienne. Żeby im było dobrze. Bo to i c h cel. Nie jego, tylko ich wspólny.
– A po co mielibyśmy rozmawiać? Przecież ty się już nie znasz na biznesie. Trzeba być na bieżąco. Nie można polegać na dawnych sukcesach.
Faye zaczęła kręcić obrączką.
Gdyby się nie odezwała, spędziliby to przedpołudnie tak, jak sobie wymarzyła. Wszystko zepsuła jednym głupim pytaniem. Chociaż wiedziała, że tak będzie.
– Wiesz przynajmniej, jak się nazywa minister gospodarki? – spytał.
– Mikael Damberg – odparła odruchowo. Prawidłowa odpowiedź.
Pożałowała, widząc jego spojrzenie.
– Okej. Niedługo wejdzie w życie nowe prawo. Wiesz jakie?
Wiedziała, ale pokręciła głową.
– No jasne, że nie wiesz. Chodzi o to, że jako firma musimy teraz miesiąc wcześniej przypominać naszym klientom, że kończy im się umowa. Przedtem przedłużała się automatycznie. Rozumiesz, co to znaczy?
Pewnie, że wiedziała. Mogłaby wyliczyć dokładnie, co to znaczy dla Compare. Mimo to kochała go. Siedziała w kuchni za milion koron z mężem, który był chłopcem w ciele mężczyzny, mężem, którego tylko ona znała i kochała ponad wszystko. Dlatego pokręciła głową. Zamiast powiedzieć, że należąca do Compare Leasando AB, niewielka spółka dystrybuująca energię, straci około dwudziestu procent klientów, których umowy nie zostały automatycznie przedłużone. Oznaczało to zmniejszenie obrotów o pięćset milionów koron rocznie. A zysków o dwieście milionów.
Tylko pokręciła głową.
Kręcąc obrączką.
– Nie wiesz – skonstatował Jack. – Dasz mi teraz czytać?
Podniósł gazetę, by wrócić do świata liczb, kursów akcji, nowych emisji i zakupów przedsiębiorstw, tematyki, której Faye poświęciła trzy lata studiów na Handelshögskolan7, zanim je przerwała. Dla dobra Jacka. Firmy. I rodziny.
Wypłukała ścierkę pod kranem, namoknięte płatki i okruszki wybrała ręką ze zlewu i wyrzuciła do śmieci. Z tyłu dochodził szelest gazety. Cicho zamknęła drzwi szafki, żeby mu nie przeszkadzać.
Sztokholm, lato 2001
Viktor Blom miał jasnobrązowe znamię na karku i szerokie opalone plecy. Spał głębokim snem, miałam czas popatrzeć zarówno na niego, jak i na pokój, w którym spaliśmy. Okno bez zasłon, poza podwójnym łóżkiem było jeszcze krzesło zarzucone brudnymi ciuchami. Słońce wpadające przez szyby tworzyło pryzmaty tańczące na białych ścianach.
Wilgotne i brudne prześcieradło zaplątało mi się wokół nóg. Zrzuciłam je, owinęłam się nim jak ręcznikiem i ostrożnie otworzyłam drzwi sypialni. Skromnie umeblowane dwupoziomowe mieszkanie, wynajęte przez Viktora i Axela na lato, zajmowało parter i pierwsze piętro domu przy Brantingsgatan w dzielnicy Gärdet. Na zewnątrz był ogródek ze stolikiem, drewnianymi krzesłami i czarnym kulistym grillem. Na stoliku stała puszka po fancie pełna niedopałków.
Z pokoju Axela dochodziło głośne chrapanie. Salon i kuchnia znajdowały się na parterze. Zeszłam tam, zrobiłam sobie kawy i wygrzebałam papierosy z mojej torebki porzuconej na podłodze w przedpokoju. Następnie z kawą i paczką papierosów usiadłam w ogródku.
Przede mną rozpościerał się Tessinparken. Słońce stało jeszcze dość nisko, musiałam mrużyć oczy przed światłem.
Nie zamierzałam się narzucać ani utrudniać sytuacji Viktorowi. Jego propozycja, żebym przyszła do nich na dzisiejszą imprezkę, to na pewno tylko słowa. Po prostu chciał iść ze mną do łóżka. Słyszałam już niejedną uroczystą obietnicę składaną po pijaku. Viktorowi chyba było ze mną przyjemnie. A mnie z nim. I niech tak zostanie. Zgasiłam papierosa w puszce po fancie i wstałam, żeby poszukać swojego ubrania. W tym momencie otworzyły się za mną drzwi.
– A, tutaj jesteś – odezwał się zaspany. – Masz papierosa?
Podałam mu. Opadł na krzesło, na którym przedtem siedziałam, i zamrugał od słońca. Usiadłam obok.
– Właśnie się zbierałam, żeby iść – powiedziałam.
Spodziewałam się, że na jego twarzy zobaczę ulgę. Wdzięczność, że nie jestem namolną panienką, do której nie dociera, że pora się wynosić.
A jednak mnie zaskoczył.
– Iść? – wykrzyknął. – Dlaczego?
– Bo tu nie mieszkam.
– I co z tego?
– Na pewno nie chcecie, żebym wam się tu plątała, prawda? Rozumiem, że to jednorazowa historia, masz swoje sprawy. Nie chcę ci zawadzać ani się narzucać.
Odwrócił głowę i spojrzał na park. Powstrzymałam odruch, żeby go pogłaskać po szczecince na głowie. W sypialni było zdjęcie, na którym miał gęste, wijące się blond włosy. Nadal milczał i już myślałam, że go przejrzałam, że jest równie łatwy do rozszyfrowania jak inni faceci.
Wreszcie powiedział:
– Nie wiem, jak cię traktują ani jakie panują zwyczaje tam, skąd pochodzisz, ale według mnie jesteś fajna. Inna, prawdziwa. Oczywiście możesz iść, jeśli masz ochotę, ale byłoby mi miło, gdybyś została. Zamierzałem zejść do Seven Eleven, kupić nam sok i croissanty, potem byśmy się poopalali i później zamówili sobie pizzę.
– Okej – odpowiedziałam bez namysłu.
Koło twarzy latała mi osa. Odpędziłam ją, nigdy nie bałam się os. Są gorsze rzeczy.
– Okej? A tak poważnie, co to za pętaki, z którymi się zwykle zadajesz?
– U nas faceci… Czy ja wiem. Chcą iść do łóżka, a potem, żeby sobie pójść. Coś w tym rodzaju. Następnego dnia mają co innego do roboty.
Nie wspomniałam o spojrzeniach. O słowach. O tym, że nie wiedziałam, gdzie podziać oczy ze wstydu, chociaż to nie ja powinnam się wstydzić. Że pójście do łóżka z tym, kto mnie zechce, to było nic w porównaniu z tamtym.
Viktor zasłonił ręką oczy przed słońcem.
– Od jak dawna mieszkasz w Sztokholmie?
– Od miesiąca.
– To witaj.
– Dziękuję.
Wieczorem około siódmej do mieszkania zaczął wlewać się strumień ludzi. W większości starszych ode mnie o kilka lat, więc z początku czułam się trochę niewyraźnie. Viktor przepadł w tłumie, wylądowałam przy stoliku w ogrodzie razem z Axelem. Popijałam drinka, paliłam i pękałam ze śmiechu, kiedy opowiadał, jak zeszłego lata razem z Viktorem jeździli pociągiem po Europie. Przyszły przywitać się dwie dziewczyny, Julia i Sara. Julia miała długie brązowe włosy, zielone oczy i śliczną ciemnoniebieską sukienkę. Sara była w dżinsowej spódnicy i białej koszulce, jasne włosy związała w niedbały węzeł.
– Cholernie się denerwuję na myśl o semestrze jesiennym – odezwała się Julia, nachylając się. – Chciałabym zrezygnować,