– Bow Bells to wschodnia część Londynu, sierżancie. Ja urodziłam się w Islington, czyli jestem z północy, tak jak pan. Rzecz w tym, że ona nie znosiła Londynu, a przecież mieszkali w Sydney, Kapsztadzie, Hongkongu, więc tu nie chodzi o to, że była jakąś wieśniaczką, która nie cierpiała dużych miast. Mogę zrozumieć, że nie chciała mieszkać w Londynie, ale kategorycznie odmawiała przyjazdu do tego miasta, nawet kiedy on zaplanował tam dla niej miłe niespodzianki.
Flowers wydaje z siebie dźwięk wyrażający dezaprobatę.
– Z tego, co opowiadacie, była beznadziejna. Już dawno sam bym ją udusił.
Ani ja, ani nikt inny nie dajemy się złapać na tę przynętę. Może dlatego, że Steele zaraz skończy się czas, a może dlatego, że po cichu wszyscy się z nim zgadzamy.
– OK – mówi Steele, usuwając nadmiar różowej pomadki z ust. – Właśnie udało nam się zamieścić jej zdjęcie w dzisiejszym wydaniu „London Evening Standard”. Jeśli się okaże, że nikt nie widział jej w Londynie, jutro spróbujemy z prasą ogólnokrajową i jak nam się poszczęści, za jakieś dwanaście do dwudziestu czterech godzin powinniśmy mniej więcej wiedzieć, gdzie była przez ostatni miesiąc.
Flowers przeciera oczy.
– Idę o zakład, że była z facetem.
– To wyjaśniałoby kwestię zmiany podejścia do in vitro – mówi Parnell.
– Masz już może bilingi, Benuś? – przekrzykuje go Steele.
– Wciąż czekamy. Tak, oczywiście, mówiłem im, że to pilne.
Steele podnosi głos o kolejny decybel.
– Potrzebujemy również więcej zdjęć Alice Lapaine. Lepszych, mówiąc bez ogródek. Biuro prasowe twierdzi, że to, które mamy, jest trochę drętwe. Chcą takich, na którym jest szczęśliwa, uśmiechnięta, żeby chwyciły ludzi za serce.
– W ich domu nie widziałam żadnych zdjęć – oznajmiam, patrząc w stronę Parnella. – Nawet ślubnego. – Parnell mnie torebkę z KFC i gładzi się po przełyku, walcząc ze zgagą.
– To o niczym nie świadczy. Nie mam pojęcia, gdzie są nasze ślubne zdjęcia. Pewnie w garażu, pokryte pleśnią i śmierdzące rozpuszczalnikiem.
– Mąż musi jakieś mieć – mówi Steele. – A co z Facebookiem? Seth, mamy coś na jej laptopie? Jakieś fotki, na których tuli pieprzone kociaczki, lub cokolwiek dla biura prasowego? Jakieś dowody na to, że ma tajemniczego chłopaka?
Seth kręci głową, a z powodu wyczerpania w jego głosie nie słychać już tej jowialności co zawsze.
– Miałem laptopa tylko przez chwilę, zanim przeszedł w ręce śledczych, ale niewiele tam było. Ma konto na Facebooku, ale prawie go nie używa. Marne szesnaścioro znajomych, głównie z Hongkongu i Sydney. Namierzamy ich oczywiście. Ben już zaczął.
Ben Swaines podnosi rękę.
– Ma konto na Hotmailu, ale wychodzi na to, że pocztę też rzadko sprawdza. Maile to głównie spam i potwierdzenia zakupów internetowych. Oczywiście może też być sporo usuniętych wiadomości, których nie widzę. Informatycy śledczy z pewnością zajrzą głębiej, ale…
– Ale na oko, Billem Gatesem raczej nie była – wzdycha Steele. – Zawsze pod górkę, prawda? Renée, a co mówią jej znajomi? Ci realni, trójwymiarowi?
– Jacy znajomi? – odpowiada, ziewając Renée, po czym podnosi rękę w przepraszającym geście. Nawet nie zauważyłam, że tu jest; zmęczenie sprawia, że jesteśmy wyciszeni i niewidzialni. – Rozmawiałam z kilkoma osobami w pubie, gdzie pracowała. Mówili, że była bardzo cicha, spokojna i trzymała się na uboczu. Pracowała od jedenastej do trzeciej po południu, czyli w godzinach największego ruchu. Przychodziła i od razu zabierała się do roboty. Nie było czasu na pogaduchy, jak zdarza się w godzinach otwierania i zamykania lokalu. Zastanawiali się oczywiście, gdzie zniknęła cztery tygodnie temu, ale z drugiej strony w branży gastronomicznej nie jest to takie nietypowe. Trochę byli wkurzeni, ale nieszczególnie zaniepokojeni. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
– Nie zadzwonili do Thomasa Lapaine’a? – pytam. – Musieli mieć namiary na niego jako na osobę, z którą w razie czego należy się kontaktować?
– Nie – odpowiada Renée. – Próbowali kilka razy dzwonić na jej komórkę, ale nie odbierała, więc uznali, że c’est-la-vie i zatrudnili kogoś innego.
– A niech to – mówi Steele. – Bezpardonowi są teraz ludzie na wsi.
– Sąsiedzi też mi niewiele powiedzieli – ciągnie Renée, powstrzymując się od kolejnego ziewnięcia. – Miła, spokojna. Podobnie jak on. Jedyną przyjaciółką wskazaną przez Thomasa Lapaine’a jest Debra Pulis, która pracuje w delikatesach na głównej ulicy. Szczerze mówiąc, była trochę zaskoczona faktem, że on określił ją mianem jej „przyjaciółki”. Alice często robiła tam zakupy i trochę gadały o pogodzie, telewizji, gotowaniu i czymś tam jeszcze, ale tak naprawdę to jej nie znała.
– Uważam, że to smutne – mówi Emily. – Wyobraź sobie, że nie masz przyjaciółki, której możesz się zwierzyć. Nikt się nie interesuje tym, co u ciebie słychać.
Wyobraź sobie.
Brzmi super, jak dla mnie.
Chociaż nie jestem aż takim odludkiem jak Alice Lapaine, to raczej trzymam się z dala od siostrzanych relacji. Od psiapsiółek, które chcą wiedzieć o tobie wszystko, począwszy od cyklu menstruacyjnego do twoich relacji z rodzicami. Nie zrozumcie mnie źle, mam jakieś tam życie. Kilkoro znajomych, z którymi sporadycznie się upijam, i innych, z którymi czasami spotykam się na trzeźwo, ale wszystko, co wiedzą na mój temat – co naprawdę muszą wiedzieć – to to, że piję wszystko oprócz Chardonnay i nie utrzymuję bliskich kontaktów z rodziną. Nie mają pojęcia, że mam nieregularne cykle i że życzyłam ojcu śmierci.
Steele wstaje nagle, gotowa do wyjścia.
– Dobra, wszyscy do domu. Za pół godziny pojawi się tu świeża krew i zajmie się wszystkim, co spłynie do nas po publikacji w „Standardzie”, więc idźcie do domu i wyśpijcie się porządnie. Może zjedzcie trochę warzyw – dodaje, wpatrując się w pozostałości po fast foodach zaśmiecających nasze biurka.
– Szybkie piwo? – proponuje Flowers.
– Czemu nie? – mówi Parnell, podnosząc się z krzesła. – Ale tylko jedno, a potem do domu. Dwie godziny snu na dobę to dla człowieka za mało. A przynajmniej dla takiego starego jak ja.
– Dla młodego też – mówi Seth, obwiązując szyję pasiastym szalikiem z logo Oxfordu czy Cambridge, nigdy nie mogę zapamiętać. – Chyba zaczynam mieć halucynacje. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale Emily i Ben chyba uprawiają seks.
Odwracamy głowy w kierunku kąta, gdzie Emily chichocze, widząc na ekranie komputera coś, co jest niezwiązane z pracą. Pochyla się nad Benem, z brodą opartą na jego ramieniu. Ich dłonie dotykają się, rywalizując o myszkę. To taki poziom intymności, na jaki jeszcze nikt w tym komisariacie się nie zdobył, więc równie dobrze mogliby uprawiać seks.
Jesteśmy zżytymi kumplami, ale nie jesteśmy wylewni czy emocjonalni. A szkoda, bo po takim dniu jak dziś chciałabym, żeby mnie ktoś przytulił.
Zadowalam się lampką wina. No dobrze, dwiema. Zamawiam letnie stołowe, gdy ja stawiam kolejkę, i przyjemnie cytrusowe Sancerre, kiedy