Andronicus uśmiechnął się szeroko. Odwrócił się przodem do swych ludzi.
– MĘŻOWIE! – rozgrzmiał jego głos. – Nadszedł czas, by stawić czoła wrogowi, by wyplewić Kręg z pozostałych tu jeszcze buntowników, raz na zawsze. Zaczniemy od tych ludzi McClouda, którzy ośmielają się okazywać nam nieposłuszeństwo. Mój syn, Thornicus, poprowadzi nas do bitwy. Podążajcie za nim, jak podążalibyście za mną. Oddajcie za niego życie, jak oddalibyście je za mnie. Jeśli zdradzicie jego, to tak, jakbyście mnie zdradzili!
– THORNICUS! – krzyknął Andronicus.
– THORNICUS! – rozległo się echo chóru dziesięciu tysięcy żołnierzy Imperium.
Thor, ośmielony, uniósł wysoko swój miecz, miecz imperialny, ten, który podarował mu jego ukochany ojciec. Czuł przepływającą przez niego moc, moc jego krwi, jego ludzi, wszystkiego, czym miał się stać. W końcu znalazł się w domu, na powrót ze swym ojcem. Dla niego Thor był zdolny do wszystkiego. Nawet by rzucić się na śmierć.
Thor wydał z siebie okrzyk bitewny, kopniakiem ponaglając konia, i przypuścił szarżę w dół doliny, jako pierwszy rzucając się w bój. Za jego plecami rozległ się donośny okrzyk bitewny, gdy dziesiątki tysięcy mężczyzn poszły w jego ślady, gotowe pójść za Thornicusem na śmierć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Mycoples siedziała skulona, zaplątana w ogromną akronową sieć, nie mogąc podnieść się ani rozpostrzeć skrzydeł. Siedziała nieopodal steru i choć starała się z całych sił, nie potrafiła unieść łba, poruszyć łapami ani wysunąć szponów. Nigdy jeszcze nie czuła się tak źle, jak tego dnia, nigdy nie czuła się tak skrępowana, tak bezsilna. Zwinęła się w kłębek i powoli mrugała oczyma, przygnębiona, choć bardziej przez wzgląd na Thora niż na siebie.
Mycoples wyczuwała energię Thora nawet z tak dużej odległości, nawet gdy statek niósł ją przez morze, kołysząc się na ogromnych falach. Ciało smoczycy unosiło się i opadało, gdy fale wdzierały się na pokład. Mycoples czuła, iż Thor się zmienia, staje się kimś innym, że nie jest już tym, którego kiedyś znała. Była zdruzgotana. Nie potrafiła odegnać wrażenia, iż w jakiś sposób go zawiodła. Kolejny raz spróbowała się wyrwać, tak bardzo chcąc polecieć do niego, ocalić go. Lecz nie potrafiła się uwolnić.
Ogromna fala wdarła się na pokład i spienione wody Tartuwianu wślizgnęły się pod sieć, spychając Mycoples na drugą stronę, aż uderzyła łbem o drewnianą burtę. Skuliła się i syknęła, pozbawiona dawnego ducha i siły. Poddała się swemu nowemu losowi, wiedząc, iż zamierzają ją zabić, albo – co gorsza – umieścić w niewoli. Nie dbała o to, co się z nią stanie. Pragnęła jedynie, by nie wyrządzili krzywdy Thorowi. I pragnęła szansy – jednej, ostatniej – by dokonać zemsty na swych prześladowcach.
– Tam jest! Prześlizgnęła się przez pół pokładu! – zawołał jeden z żołnierzy Imperium.
Mycoples poczuła nagłe, bolesne dźgnięcie na delikatnych łuskach pyska i ujrzała dwóch żołnierzy Imperium z włóczniami długimi na trzydzieści stop w dłoniach, poszturchujących ją z bezpiecznej odległości przez sieć. Spróbowała się na nich rzucić, lecz sieć przytrzymała ją w miejscu. Warczała, gdy dźgali ja raz po raz, śmiejąc się z uciechy.
– Już nie taka straszna, co? – spytał jeden drugiego.
Drugi roześmiał się, zbliżając włócznię do jej ślepia. Mycoples odsunęła się w ostatniej chwili, uniemożliwiając mu wyłupienie go.
– Muchy by nie skrzywdziła – rzekł.
– Słyszałem, że wystawią ją na pokaz w nowej stolicy Imperium.
– Ja słyszałem co innego – odparł tamten. – Słyszałem, że chcą wyrwać jej skrzydła i torturować za wszystkie krzywdy, jakie wyrządziła naszym ludziom.
– Chciałbym tam być i to ujrzeć.
– Czy istotnie musimy dowieźć ją nietkniętą? – spytał pierwszy.
– Takie są rozkazy.
– Nie pojmuję, czemu nie mielibyśmy choć odrobinę jej okaleczyć. Wszak nie potrzebuje tak naprawdę dwóch ślepi, czyż nie?
Drugi roześmiał się.
– Skoro tak to ująłeś… Chyba nie – odrzekł. – Dalej. Udanej zabawy.
Mężczyzna zbliżył się i uniósł wysoko włócznię.
– Nie ruszaj się, dzieweczko – powiedział żołnierz.
Mycoples wzdrygnęła się, gdy żołnierz rzucił się naprzód, gotując się, by zatopić długą włócznię w jej ślepiu.
Nagle kolejna fala wlała się przez burtę; woda przewróciła żołnierza i mężczyzna ślizgając się sunął wprost na jej twarz, z oczyma szeroko rozwartymi z przerażenia. Ogromnym wysiłkiem Mycoples zdołała unieść jeden ze swych szponów wystarczająco wysoko, by żołnierz zmieścił się pod nim; a wtedy smoczyca opuściła go i przebiła mu gardło.
Żołnierz krzyknął, a dokoła trysnęła krew i zmieszała się z wodą. Mężczyzna wyzionął ducha pod jednym z jej szponów. Mycoples odczuła niejakie zadowolenie.
Drugi żołnierz Imperium odwrócił się i odbiegł, wzywając pomocy. W ciągu kilku chwil pojawił się tuzin żołnierzy Imperium, a każdy z nich dzierżył w dłoni długą włócznię.
– Ukatrupić ją! – wykrzyknął jeden z nich.
Wszyscy zbliżyli się, by ją zabić i Mycoples była przekonana, iż tak właśnie się stanie.
Poczuła, jak wzbiera w niej nagły gniew, niepodobny do żadnego, który wcześniej czuła. Przymknęła powieki i wzniosła prośbę do Boga, by dał jej jeszcze jeden, ostatni przypływ siły.
Z wolna czuła, jak w jej brzuchu narasta ciepło i przepływa przez jej gardło. Uniosła pysk i wydała z siebie ryk. Ku swemu zaskoczeniu, plunęła strumieniem ognia.
Płomienie przeszyły sieć i choć nie zniszczyły akronu, ściana ognia pochłonęła tuzin zbliżających się ku niej mężczyzn.
Krzyknęli, gdy ich ciała zajęły się ogniem; większość osunęła się na pokład, a ci, którzy nie zginęli od razu, puścili się biegiem i wyskoczyli za burtę. Mycoples uśmiechnęła się.
Pojawił się kolejny tuzin żołnierzy, tym razem dzierżących maczugi i Mycoples po raz wtóry spróbowała ziać ogniem.
Tym razem jednakże nie udało jej się. Bóg wysłuchał jej prośby i raz obdarzył ją łaską. Teraz jednak nie mogła już zrobić nic więcej. Była wdzięczna za to, co otrzymała.
Tuziny żołnierzy z maczugami rzuciły się naprzód i spadł na nią grad ciosów. Mycoples z wolna czuła, jak opuszczają ją siły, a powieki opadają coraz niżej. Zwinęła się w ciasny kłębek, zrezygnowana, zastanawiając się, czy jej czas na tym świecie dobiegł końca.
Wkrótce jej świat wypełnił się ciemnością.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Romulus stał za sterem swego ogromnego okrętu o wymalowanym na złoto i czarno kadłubie, na maszcie którego śmiało powiewała bandera Imperium, lew z orłem w paszczy. Wsparł ręce na biodrach – przez co jego muskularna sylwetka zdawała się jeszcze szersza – i stał w bezruchu, jak gdyby wrośnięty był w pokład. Wpatrywał się w kołyszące się, okryte połyskliwą poświatą fale Ambreku. W oddali, na widnokręgu, rysowały się brzegi Kręgu.
Najwyższa