Ofiara Broni . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Kręgu Czarnoksiężnika
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632914088
Скачать книгу
jego ręka miała zieloną barwę. Selese odwlekała to, co nieuniknione.

      – Wszystko będzie dobrze – rzekła, pochylając się nad nim.

      – Nieprawda – odrzekł, spoglądając na nią. W jego oczach czaiła się śmierć. Selese zbyt wiele razy widziała już to spojrzenie. – Rzeknij. Czy umrę?

      Selese wzięła głęboki oddech i długo nie wypuszczała powietrza. Nie wiedziała, co odrzec. Nie cierpiała nieszczerości. Lecz nie była w stanie wyjawić mu prawdy.

      – Nasze losy spoczywają w rękach naszych stwórców – rzekła. – Nigdy nie jest zbyt późno dla żadnego z nas. Pij – rzekła, wyjmując niewielką fiolkę blatoksu z przytroczonej do pasa sakwy z eliksirami. Przyłożyła mu ją do ust i odgarnęła kosmyki z jego czoła.

      Mężczyzna wywrócił oczyma i westchnął, po raz pierwszy odczuwając spokój.

      – Czuję się dobrze – rzekł.

      Po kilku chwilach jego oczy się zamknęły.

      Selese poczuła, jak po policzku spływa jej łza. Otarła ją szybko dłonią.

      Illepra skończyła zajmować się rannym, przy którym klęczała, i obie podniosły się, znużone, i ruszyły dalej zdającym się nie mieć końca szlakiem, mijając kolejne trupy. Zmierzały wciąż dalej na wschód, podążając za trzonem armii.

      – Czy nasza pomoc w ogóle coś zmienia? – spytała w końcu Selese po długiej ciszy.

      – Oczywiście, że tak – odrzekła Illepra.

      – Nie wydaje mi się, by tak było – powiedziała Selese. – Ocaliłyśmy tak niewielu, a tylu straciło życie.

      – A ci, których ocaliłyśmy – odparła Illepra. – Czyż oni nie są nic warci?

      Selese zamyśliła się.

      – Oczywiście, że są – rzekła. – Lecz co z innymi?

      Selese przymknęła powieki i spróbowała przywołać ich w pamięci; teraz jednakże były to tylko niewyraźne twarze.

      Illepra potrząsnęła głową.

      – Nie tak winnaś o tym myśleć. Jesteś marzycielką, zbyt naiwną. Nie da się ocalić wszystkich. Nie my rozpoczęłyśmy tę wojnę. My jedynie zbieramy to, co po niej pozostało.

      Szły w milczeniu, wędrując coraz dalej na wschód, przez pola zapełnione ciałami. Selese cieszyło przynajmniej jedno: towarzystwo Illepry. Dotrzymywały sobie wzajemnie towarzystwa, niosły sobie pociechę i dzieliły się wiedzą i lekarstwami w drodze. Selese była zdumiona szerokim wyborem ziół Illepry, takich, których nigdy wcześniej nie widziała; Illeprę z kolei ciągle zaskakiwały unikatowe maści, które Selese przygotowywała w swej wiosce. Doskonale się dopełniały.

      Szły dalej, od jednego ciała do kolejnego, a myśli Selese skierowały się ku Reece’owi. Mimo wszystkiego, co ją otaczało, nie potrafiła przestać o nim myśleć. Odbyła długą drogę do Silesii jedynie po to, by go odnaleźć, by być z nim. Jednakże los rozdzielił ich zbyt szybko, ta wstrętna wojna pchnęła ich w przeciwnych kierunkach. W każdej chwili zastanawiała się, czy Reece jest bezpieczny. Zastanawiała się, gdzie dokładnie się znajduje. A przy każdym trupie, którego mijała, rzucała szybkie, przerażone spojrzenie na twarz, modląc się, by nie był to Reece. Ściskało ją w dołku przy każdym ciele, do którego podchodziła, dopóki go nie przewróciła, nie ujrzała twarzy i nie przekonała się, iż to nie on. Za każdym razem oddychała z ulgą.

      Jednak z każdym krokiem dręczył ją niepokój, lękała się nieustannie, iż dostrzeże go wśród rannych – albo, co gorsza, wśród martwych. Nie wiedziała, czy mogłaby żyć dalej, gdyby tak się zdarzyło.

      Postanowiła go odnaleźć, żywego czy martwego. Odbyła niezwykle daleką wędrówkę i nie zamierzała zawrócić, nim nie dowie się, co się z nim stało.

      – Nie widziałam ani śladu Godfreya – rzekła Illepra, kopiąc leżące na jej drodze kamienie.

      Illepra mówiła o Godfreyu od czasu do czasu odkąd opuściły Silesię i było oczywiste, iż się w nim zadurzyła.

      – Ani ja – powiedziała Selese.

      Ich rozmowy nieustannie tak wyglądały, obie były zauroczone dwoma braćmi – Reece’em i Godfreyem – którzy nie mogliby się bardziej od siebie różnić. Selese nie pojmowała, co też Illepra widziała w Godfreyu. Zdawał się jej być jedynie pijaczkiem, wesołkiem, którego nie należało brać na poważnie. Był wesoły i zabawny, i z pewnością bystry. Nie był jednak mężczyzną, jakiego pragnęła Selese. Selese pragnęła mężczyzny prawdomównego, poważnego, pełnego pasji. Pragnęła mężczyzny, który był uosobieniem męstwa, honoru. Reece był tym, którego szukała.

      – Po prostu nie pojmuję, jak mógłby przetrwać coś takiego – rzekła ze smutkiem Illepra.

      – Kochasz go, prawda? – spytała Selese.

      Illepra spłoniła się i odwróciła.

      – Ani słowa nie rzekłam o miłości – rzekła, broniąc się. – Po prostu martwię się o niego. Jest mi przyjacielem.

      Selese uśmiechnęła się.

      – Ach tak? Dlaczego zatem nie przestajesz o nim mówić?

      – Nie przestaję? – spytała zaskoczona Illepra. – Nie zdawałam sobie z tego sprawy.

      – Owszem, bez ustanku.

      Illepra wzruszyła ramionami i zamilkła.

      – Przypuszczam, iż coś mnie do niego przyciąga. Są chwile, w których doprowadza mnie do szaleństwa. Nieustannie wyciągam go z karczm. Za każdym razem przyrzeka mi, iż tam nie powróci. Lecz zawsze powraca. Jak słowo daję, doprowadza mnie do szału. Spuściłabym mu lanie, gdybym mogła.

      – To dlatego tak niecierpliwie próbujesz go odnaleźć? – spytała Selese. – Żeby spuścić mu lanie?

      Tym razem to Illepra się uśmiechnęła.

      – Sądzę, że nie – rzekła. – Być może chcę także go uściskać.

      Obeszły wzniesienie i natknęły się na silesiańskiego żołnierza. Leżał pod drzewem, jęcząc. Miał złamaną nogę. Selese, rzuciwszy na niego doświadczonym okiem, potrafiła dostrzec to z daleka. Nieopodal, przywiązane do drzewa były dwa rumaki.

      Selese i Illepra pospieszyły do niego.

      Gdy Selese poczęła opatrywać jego ranę, głębokie rozcięcie w udzie, nie mogła się powstrzymać przed zadaniem pytania, które zadawała każdemu napotkanemu żołnierzowi:

      – Czy widziałeś któregoś z członków rodziny królewskiej? – spytała. – Widziałeś Reece’a?

      Wszyscy, których pytała do tej pory, odwracali się i kręcili głową, nie patrząc na nią, i Selese tak przywykła do rozczarowania, iż spodziewała się przeczącej odpowiedzi.

      Lecz ku jej zdumieniu żołnierz skinął głową.

      – Nie jechałem z jego ludźmi, pani, lecz owszem, widziałem go.

      Oczy Selese błysnęły podnieceniem i nadzieją.

      – Żyje? Jest ranny? Wiesz, gdzie jest? – spytała, zaciskając dłoń na nadgarstku mężczyzny. Jej serce biło coraz szybciej.

      Skinął głową.

      – Owszem. Wyruszył na specjalną misję. By odzyskać Miecz.

      – Jaki miecz?

      – Jaki? Miecz Przeznaczenia.

      Wpatrywała się w niego z podziwem. Miecz Przeznaczenia. Miecz, o którym mówią legendy.

      – Gdzie?