Ofiara Broni . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Kręgu Czarnoksiężnika
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632914088
Скачать книгу
dla niego bezużyteczne. A wkrótce zdechną, jeśli ktoś się nimi nie zajmie.

      Żołnierz spostrzegł, iż Selese patrzy na zwierzęta.

      – Weźcie je, pani – zaproponował. – Mnie się nie przydadzą.

      – Lecz to twoje zwierzęta – rzekła.

      – Nie mogę ich dosiadać. Nie w takim stanie. Wam się przydadzą. Zabierz je i odnajdź Reece’a. Stąd to długa droga, nie dotrzesz tam pieszo. Ogromnie mi pomogłaś. Nie zginę tu. Wody i jadła starczy mi na trzy dni. Odnajdą mnie. Patrole nieustannie tu krążą. Weź je i jedź.

      Selese schwyciła go za przegub dłoni, przepełniona wdzięcznością. Odwróciła się do Illepry, podjąwszy decyzję.

      – Muszę wyruszyć i odnaleźć Reece’a. Wybacz. Są tutaj dwa rumaki. Weź drugiego, dokądkolwiek zamierzasz się udać. Muszę przemierzyć Krąg, dotrzeć do Wschodniego Przejścia. Wybacz, lecz muszę cię opuścić.

      Selese dosiadła konia i ze zdumieniem spostrzegła, iż Illepra spieszy naprzód i wsiada na grzbiet drugiego zwierzęcia. Illepra pochyliła się i swym krótkim mieczem odcięła sznury, którymi zwierzęta przywiązane były do drzewa.

      Odwróciła się do Selese i uśmiechnęła.

      – Naprawdę sądziłaś, iż po tym wszystkim, co razem przeszłyśmy, pozwolę, byś jechała sama?

      Selese uśmiechnęła się.

      – Raczej nie – odrzekła.

      Kopniakiem pogoniły konie i wyruszyły, pędząc drogą na wschód, w kierunku – modliła się Selese – Reece’a.

      ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

      Gwendolyn skuliła się, przyciskając podbródek do piersi, chroniąc się przed wiatrem i śniegiem. Przemierzała niemające końca pola bieli z Alistair, Steffenem i Abertholem u boku oraz Krohnem przy nodze. Maszerowali od wielu już godzin, odkąd przekroczyli Kanion i wkroczyli do Nibyświata. Gwen była wykończona, bolały ją mięśnie i brzuch. Od czasu do czasu przeszywał ją ostry ból, gdy dziecię w jej łonie poruszało się. Znajdowała się w świecie bieli, w którym śnieg spadał z niesłabnącą siłą, wciskając się do oczu, a to, co dostrzegali na widnokręgu, nie niosło pocieszenia. Nic nie zakłócało monotonii krajobrazu; Gwen miała wrażenie, iż zmierza ku samym krańcom świata.

      Oziębiło się i mimo futra, które miała na sobie, Gwen czuła zagnieżdżający się w jej kościach chłód. Dłonie już jej skostniały.

      Spojrzała na bok i spostrzegła, iż pozostali także drżą, walcząc z zimnem. Zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła ogromnego błędu, zapuszczając się tutaj. Nawet jeśli Argon tu jest, jak odnajdą go bez żadnych oznaczeń na widnokręgu? Nie prowadził tędy żaden szlak, żadna ścieżyna i rozpacz narastała w Gwen coraz bardziej, gdyż nie miała pojęcia, dokąd zmierzają. Wiedziała jedynie, iż oddalają się od Kanionu i podążają coraz dalej na północ. Nawet jeśli odnajdą Argona, jakim sposobem mieliby go uwolnić? Czy w ogóle można tego dokonać?

      Gwen czuła, iż zapuściła się w miejsce, w którym żaden człowiek winien nigdy nie postawić stopy, nadprzyrodzone miejsce przeznaczone dla czarnoksiężników, druidów i tajemniczych sił magii, których nie pojmowała. Miała wrażenie, iż wkroczyła w niedozwolone miejsce.

      Gwen poczuła kolejne przeszywające uderzenie bólu, gdy dziecię obracało się raz po raz. Tym razem ból był tak silny, iż niemal nie mogła oddychać i lekko się zatoczyła.

      Pomocna dłoń schwyciła jej nadgarstek i pomogła utrzymać równowagę.

      – Pani, czy wszystko dobrze? – spytał Steffen, stając szybko u jej boku.

      Gwen zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i skinęła głową w odpowiedzi. Oczy zaszły jej łzami z bólu. Zatrzymała się na chwilę, położyła dłoń na brzuchu i czekała. Jej dziecię z pewnością nie radowało się, iż znalazło się w tej krainie. Podobnie jak Gwen.

      Stała w bezruchu kilka chwil, oddychając głęboko, aż w końcu ból ustąpił. Po raz kolejny zastanowiła się, czy niesłusznie postąpiła, zapuszczając się tutaj; lecz pomyślała o Thorze i jej pragnienie ocalenia go przysłoniło wszystkie inne.

      Ruszyli w dalszą wędrówkę, a gdy ból ustąpił, Gwendolyn lękała się nie tylko o swe dziecię, lecz także o pozostałych. Nie wiedziała, jak długo wytrwają w tych warunkach; nie wiedziała nawet, czy mogą jeszcze w ogóle zawrócić. Utknęli tu, na nieznanych, bezkresnych ziemiach, bez żadnych drogowskazów.

      Niebo zabarwione było fioletowym światłem, które rzucał na wszystko bursztynowo-fioletową poświatę. Gwen czuła się przez to tylko bardziej zdezorientowana. Nie było tu ani dnia, ani nocy. Jedynie niekończący się marsz w nicość.

      Aberthol się nie mylił: w istocie był to inny świat, otchłań śniegu i pustki, najbardziej opuszczone miejsce, jakie kiedykolwiek widziała.

      Gwendolyn przystanęła na chwilę, by złapać oddech, a wtedy poczuła ciepłą, niosącą ukojenie dłoń na swym brzuchu. Zaskoczyło ją to ciepło.

      Odwróciła się i ujrzała Alistair, stojącą obok i przyglądającą się jej z troską.

      – Nosisz w sobie dziecię – rzekła. Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.

      Gwendolyn spojrzała na nią, zaskoczona, iż Alistair to wiedziała, tym bardziej, że jej brzuch nadal był płaski. Nie miała jednak już siły trzymać tego dłużej w tajemnicy. Przytaknęła.

      Alistair skinęła w odpowiedzi głową.

      – Skąd wiedziałaś? – spytała Gwen.

      Lecz Alistair jedynie przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech, trzymając dłoń na brzuchu Gwen. Gwen koiło to uczucie i czuła, jak w jej ciele rozchodzi się uzdrawiające ciepło.

      – To potężne dziecię – rzekła Alistair, nie otwierając oczu. – Lęka się. Lecz jest zdrów. Wszystko będzie w porządku. Rozpędzam teraz jego lęki.

      Gwendolyn czuła, jak przepływają przez nią fale światła i ciepła. Wkrótce poczuła, że w pełni odzyskuje siły. Gwen ogarnęła wdzięczność i miłość do Alistair; w niewytłumaczalny sposób czuła się jej bliska.

      – Nie wiem, jak mam ci dziękować – rzekła Gwendolyn, prostując się, czując na powrót niemal jak uprzednio. Alistair cofnęła dłoń i opuściła skromnie głowę.

      – Nie masz mi za co dziękować – odrzekła. – Tym się zajmuję.

      – Nie rzekłaś ani słowem, że jesteś przy nadziei, pani – rzekł surowo Aberthol. – Gdybym o tym wiedział, nigdy nie poparłbym tej wyprawy.

      – Pani, nie miałem pojęcia – powiedział Steffen.

      Gwendolyn, nieco przesądna, wzruszyła ramionami, nie chcąc, by tyle uwagi poświęcano jej dziecku.

      – A kto jest ojcem? – spytał Aberthol.

      Gwen towarzyszyły mieszanie odczucia, gdy wyrzekła słowo:

      – Thorgrin.

      Gwen była rozdarta. Ogarniało ją poczucie winy za to, co uczyniła Thorowi, za to, w jaki sposób się rozstali; nie wiedziała także, co sądzić o pochodzeniu dziecka. Przywołała w pamięci twarz Andronicusa i przeszedł ją dreszcz.

      Aberthol skinął głową.

      – Doskonałe pochodzenie – rzekł. – Nosisz w sobie wojownika.

      – Pani, oddałbym życie, by chronić twe dziecię – powiedział Steffen.

      Krohn podszedł do niej, przysunął łeb do jej brzucha i polizał go kilkakrotnie, skomląc.

      Gwen