Korekty. Джонатан Франзен. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Джонатан Франзен
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Современная зарубежная литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-974-3
Скачать книгу
Rozdawał trzydziesto- i czterdziestoprocentowe napiwki. Cytował Szekspira i Byrona w rozmaitych zabawnych kontekstach. Pożyczył jeszcze trochę pieniędzy od Denise i doszedł do wniosku, że miała rację, że utrata posady w college’u to najlepsze, co mogło go spotkać.

      Rzecz jasna nie był aż tak naiwny, żeby bezkrytycznie przyjąć początkowe zachwyty, które usłyszał z ust Eden Procuro, ale im częściej spotykał się z nią na stopie towarzyskiej, tym mocniej wierzył, że jego scenariusz spotka się z życzliwym przyjęciem. Po pierwsze, Eden była dla Julii jak matka – co prawda starsza zaledwie o pięć lat, ale podjęła wysiłek ułatwienia swojej asystentce dokonania głębokiej przemiany. Chociaż Chip jakoś nigdy nie uwolnił się od wrażenia, iż Eden wolałaby widzieć kogoś innego w roli adresata miłosnych uczuć Julii (wciąż mówiła o nim jako o „znajomym” Julii, a nie jako o jej chłopaku, kiedy zaś wspominała o jej niewykorzystanym potencjale i braku pewności siebie, było dla niego jasne, iż jedną z dziedzin, w których oczekuje szczególnie wyraźnej poprawy ze strony podopiecznej, jest dobór partnerów seksualnych), to jednak Julia zapewniała go, iż Eden uważa go za uroczego i wyjątkowo bystrego. Mąż Eden, Doug O’Brien, ponad wszelką wątpliwość trzymał jego stronę. Doug był specjalistą od fuzji i przejęć w kancelarii Bragg Knuter & Speigh. Załatwił mu możliwość dorabiania w charakterze korektora, ruchomy czas pracy i najwyższą stawkę. Za każdym razem, gdy Chip próbował mu za to podziękować, Doug lekceważąco machał ręką.

      – Przecież masz doktorat – mówił. – A ta twoja książka jest naprawdę w dechę.

      Bardzo szybko Chip został stałym bywalcem kolacji u O’Brienów-Procuro w Tribece oraz urządzanych niemal w każdy weekend przyjęć w Quogue. Pijąc ich alkohole i opychając się dostarczonymi przez firmę cateringową potrawami, odczuwał przedsmak sukcesu stokroć słodszego od stałego kontraktu w college’u. Czuł, że naprawdę żyje.

      A potem pewnego wieczoru Julia poprosiła, żeby przy niej usiadł, i powiedziała, że jest jedna ważna sprawa, o której do tej pory mu nie wspomniała, ale czy może jej obiecać, że nie będzie się gniewał? Ważna sprawa polegała na tym, że Julia tak jakby miała męża. Nazywał się Gitanas Misevičius i był wicepremierem Litwy, małego nadbałtyckiego państwa. Julia wyszła za niego parę lat temu, ale miała nadzieję, że Chip nie weźmie jej tego za złe.

      Jej problem z mężczyznami polegał na tym, że wychowywała się z dala od nich. Ojca, cierpiącego na chorobę afektywną dwubiegunową, sprzedawcę motorówek, spotkała tylko raz w życiu, czyli dokładnie o jeden raz za wiele. Matka – urzędniczka w firmie produkującej kosmetyki – jak najwcześniej podrzuciła ją swojej matce, a ta zapisała wnuczkę do katolickiej szkoły dla dziewcząt. Pierwsze poważniejsze zetknięcie Julii z mężczyznami nastąpiło w college’u. Potem przeprowadziła się do Nowego Jorku, gdzie niezwłocznie przystąpiła do realizacji śmiałego planu polegającego na przespaniu się ze wszystkimi nieuczciwymi, lekko sadystycznymi, całkowicie niezaangażowanymi, superprzystojnymi mężczyznami z Manhattanu. W wieku dwudziestu ośmiu lat mogła być zadowolona co najwyżej ze swojego wyglądu, mieszkania i stałej pracy (polegającej głównie na odbieraniu telefonu). Kiedy więc w jakimś klubie poznała Gitanasa, a ten potraktował ją całkiem poważnie, jakiś czas później ofiarował wcale niemały brylant w oprawie z białego złota, i zdawał się ją naprawdę kochać (oprócz tego zaś był przedstawicielem swojego kraju przy Organizacji Narodów Zjednoczonych; poszła tam kiedyś i wysłuchała jego grzmiącego nadbałtyckiego przemówienia), uczyniła wszystko, co w jej mocy, żeby się odwdzięczyć. Była Najbardziej Zgodną Kobietą na Świecie. Starała się co sił nie sprawić mu zawodu, chociaż teraz, z perspektywy czasu, wydawało się niemal pewne, że byłoby lepiej, gdyby jednak go rozczarowała. Gitanas był od niej sporo starszy, w łóżku pamiętał o jej potrzebach (oczywiście nie tak bardzo jak Chip, pospieszyła z zapewnieniami, ale też nie sprawował się najgorzej) i sprawiał wrażenie człowieka całkowicie dojrzałego do małżeństwa, więc pewnego dnia udała się z nim do Urzędu Stanu Cywilnego. Zgodziłaby się nawet przyjąć jego nazwisko, gdyby nie brzmiało aż tak głupio. Wkrótce po ślubie stwierdziła, iż marmurowe posadzki, lakierowane na czarno meble i kryształowe ozdoby ambasadorskiego apartamentu nad East River wcale nie są tak atrakcyjne, jak sądziła. Szczerze mówiąc, działały na nią przygnębiająco. Namówiła Gitanasa do sprzedaży mieszkania (kupił je z pocałowaniem ręki szef delegacji Paragwaju) i kupna mniejszego, bardziej przytulnego przy Hudson Street, w pobliżu kilku dobrych klubów. Znalazła mu sensownego fryzjera, nauczyła go wybierać ubrania z włókien naturalnych. Wszystko zdawało się układać jak najlepiej. Chyba jednak nie dogadali wszystkich szczegółów, bo kiedy jego partia (JPRiJORIKJoNPz17, czyli Jedyna Partia Rzeczywiście i Jednoznacznie Oddana Rewanżystowskim Ideałom Kazimierasa Jaramaitisa oraz Niemanipulowanemu Plebiscytowi z Siedemnastego Kwietnia) przegrała wrześniowe wybory i wezwała go z powrotem do Wilna, aby zasilił szeregi opozycji parlamentarnej, Gitanas uważał za oczywiste, że Julia będzie mu towarzyszyć. Julia zdecydowanie nie miała nic przeciwko zasadzie, że mąż i żona stanowią jedno ciało, i tak dalej, lecz ze snutych przez Gitanasa opowieści o postsowieckim Wilnie wyłaniał się obraz miasta nękanego ciągłymi przerwami w dostawach ogrzewania i elektryczności, marznącymi mżawkami, strzelaninami na ulicach, ze sklepami spożywczymi oferującymi głównie koninę. W związku z tym zrobiła mężowi okropną rzecz, z pewnością najgorszą, jaką zrobiła komukolwiek w życiu: wsiadła z nim do samolotu, zajęła miejsce w pierwszej klasie, a następnie wymknęła się ukradkiem tuż przed odlotem, wróciła do domu, zmieniła numer telefonu i kazała Eden przekazać Gitanasowi, kiedy ten zadzwoni, że znikła bez śladu. Pół roku później Gitanas przyleciał na weekend do Nowego Jorku i dał jej niedwuznacznie do zrozumienia, że bardzo, ale to bardzo go rozczarowała. Istotnie, zachowała się paskudnie, lecz chociaż się do tego przyznała, on obrzucał ją coraz gorszymi wyzwiskami, a w końcu nawet uderzył, i to dość mocno. Koniec końców stanęło na tym, że co prawda nie mogą dalej być razem, ale ona będzie nadal korzystać z mieszkania przy Hudson Street, a w zamian za to nie zażąda rozwodu, tak aby w razie potrzeby Gitanas mógł bez przeszkód znaleźć schronienie w Stanach, ponieważ na Litwie sprawy znowu miały się ku gorszemu.

      Tak właśnie przedstawiała się historia jej i Gitanasa. Może jednak Chip nie będzie się na nią bardzo gniewał?

      Chip się nie gniewał. Mało tego: fakt, że Julia jest mężatką, w pierwszej chwili nie tylko go nie zirytował, lecz niemal ucieszył. Zafascynowała go jej obrączka i pierścionki, domagał się, żeby zakładała je do łóżka. Dla dodania sobie animuszu podczas odwiedzin w siedzibie „Warren Street Journal” często czynił aluzje do europejskiego męża stanu, któremu przyprawiał rogi, a w swojej pracy doktorskiej („Wszechogarniające drżenie członków: o kompleksach okołofallicznych w dramacie elżbietańskim”) często nawiązywał do zdrady małżeńskiej. Ekscytowała go koncepcja małżeństwa rozumianego jako potwierdzenie własności oraz zdrady jako synonimu kradzieży.

      Jednak dość szybko urok nowości przeminął, Chip przestał czerpać satysfakcję z faktu korzystania z własności zagranicznego dyplomaty, zaczął natomiast snuć burżuazyjne fantazje, w których sam był mężem Julii, jej panem i władcą. Stał się wręcz chorobliwie zazdrosny o Gitanasa Misevičiusa, który – chociaż to Litwin i damski bokser – był jednak odnoszącym sukcesy politykiem oraz człowiekiem, którego imię Julia wymawiała z poczuciem winy i melancholią. W sylwestra zapytał ją wprost, czy kiedykolwiek myślała o rozwodzie. Odparła, że lubi swoje mieszkanie i chwilowo wolałaby nie szukać nowego.

      Zaraz po Nowym Roku Chip wrócił do pracy nad wstępną wersją Akademii fioletu, ukończył ją po dwudziestostronicowej euforycznej erupcji prawie nieprzerwanego łomotania w klawiaturę, po czym stwierdził, że rezultat końcowy nie całkiem go satysfakcjonuje. Szczerze mówiąc, tekst