Królewsko obdarowany. Emma Chase. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Emma Chase
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Эротика, Секс
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-630-4
Скачать книгу
mnie, jak sobie radzić, ale nawet teraz czytanie nie jest łatwe.

      – Nie przejawiałem talentu do nauki.

      Przysuwam się do lady, kładę dłoń na rączce wałka, którego używa.

      Ellie zamiera niczym delikatna jasnowłosa łania.

      – Zrobię to – proponuję. – Możesz się uczyć. Widziałem wystarczająco wiele razy, jak to robiłaś, więc poradzę sobie.

      Patrzy na mnie, jakbym podał jej właśnie cały świat na srebrnej tacy.

      – Tak?

      – Pewnie. – Wzruszam ramionami, ignorując uwielbienie w jej oczach. – Przecież nic nie robię. – Nie lubię być bezużyteczny.

      – O… okej. Dziękuję. – Otwiera szufladę i podaje mi biały fartuch. – Powinieneś go włożyć.

      Równie dobrze mogłaby trzymać karalucha.

      – Wyglądam ci na faceta, który nosi fartuchy?

      Ellie wzrusza ramionami.

      – Jak chcesz, panie zbyt seksowny, by włożyć fartuszek, ale twoja czarna koszula ubabrana w mące nie będzie wyglądała już tak świeżo.

      Prycham i zostawiam pieprzony fartuch na blacie. Nie ma mowy, bym go włożył.

***

      Podczas pieczenia odczuwam dziwną satysfakcję, choć nigdy nie przyznam tego głośno. Zastanawia mnie to, gdy wykładam dwudzieste czwarte ciasto na kratkę chłodzącą umieszczoną pośrodku kontuaru. Wypieki prezentują się dobrze – mają złotobrązowy wierzch i wybornie pachną. Ellie zamyka gruby podręcznik i z najjaśniejszym uśmiechem, jaki u niej widziałem, sprząta notatki.

      – Boże, potrzebowałam tego. Teraz mogę iść i zdać ten egzamin.

      Odczuwa ulgę, dzięki czemu i mi udziela się satysfakcja.

      Przechodzimy do kawiarni, zdejmujemy krzesła, które odwrócone spoczywały na stolikach. Ellie śledzi spojrzeniem moje ruchy. Wystarczająca liczba kobiet obcinała mnie wzrokiem, bym wiedział, co się święci. Zainteresowanie Ellie połączone jest z fascynacją, jakby przyciskała miękkie dłonie do mojej skóry. Rozkłada markizę i wpuszcza do środka klientów, którzy zebrali się już na chodniku. Tłum jest mniejszy niż jeszcze kilka tygodni temu, ponieważ ludzie wiedzą, że następca tronu Wessco opuścił nie tylko budynek, lecz także kraj.

      Ellie wraca do kuchni i… krzyczy, jakby ktoś ją zarzynał.

      – Nieee!

      W moim ciele wydziela się adrenalina, gdy pędzę do kuchni, gotowy na walkę. Aż zauważam powód jej krzyku.

      – Bosco, nieee!

      To ten pies o wyglądzie gryzonia. Dostał się do kuchni i w jakiś sposób udało mu się wleźć na blat, więc jest w trakcie pożerania czwartego ciasta.

      Jezu Chryste, imponujące, jak szybko jest w stanie je pochłonąć. Nie sądziłem, by tej wielkości kundel mógł zjeść tak dużo. Nieuczciwie zdobyta przekąska sprawia, że ma wydęty brzuch – jak wąż, który połknął małpę. I to dużą.

      – Ty chciwy draniu! – krzyczę.

      Ellie ściąga psa z kontuaru, a ja podkładam mu wyciągnięty palec pod pysk.

      – Zły pies.

      Mały gnojek na mnie warczy.

      Ellie zanosi kundla na schody wiodące do mieszkania i zatrzaskuje drzwi. Dopiero wtedy oboje odwracamy się, by ocenić szkody. Dwie szarlotki i dwa ciasta wiśniowe są całkowicie zrujnowane, a brzoskwiniowe i jabłecznik zostały tylko nadgryzione. Na dwóch cytrynowych tartach widnieją ślady łap.

      – Będziemy musieli upiec od nowa wszystkie siedem – mówi Ellie.

      Krzyżuję ręce na piersi.

      – Na to wygląda.

      – Zajmie to kilka godzin – dodaje.

      – Noo.

      – Ale musimy to zrobić. Nie mamy wyjścia.

      Zapada cisza. Ciężka, brzemienna cisza.

      Po czym jednocześnie wpadamy na tę samą myśl.

      Patrzę na Ellie, która już na mnie zerka.

      – Albo… – zaczyna nieśmiało.

      Patrzę na resztki wypieków, rozważając możliwości.

      – Jeśli odetniemy to, co nadgryzł…

      – I wygładzimy tarty…

      – I włożymy te polizane do piekarnika, by je wysuszyć…

      – Postradaliście pieprzone zmysły?

      Obracamy się do stojącego za nami w drzwiach Marty’ego, który podsłuchiwał i jest przerażony. Ellie próbuje nas wybronić, ale ponosi porażkę.

      – Marty! Kiedy przyszedłeś? Nie planowaliśmy przecież niczego złego.

      Nie zrobi kariery przy tajnych operacjach.

      – Niczego złego? – naśladuje, wchodząc do pomieszczenia. – Na przykład zamknięcia interesu po kontroli tych od zdrowia publicznego? Karmienia ludzi psią śliną? Macie coś w tej kwestii do powiedzenia?

      – To była tylko taka myśl – zarzeka się dziewczyna, zaczynając się śmiać.

      – Chwilowy brak rozsądku – mówię, wspierając ją.

      – Byliśmy naprawdę zmęczeni i…

      – I zbyt długo przebywaliście w kuchni. – Wskazuje na drzwi. – Nie ma was. – Kiedy nie ruszamy się z miejsca, idzie po miotłę. – Wynosić mi się stąd!

      Ellie bierze plecak i wychodzi tylnymi drzwiami, gdy Marty macha miotłą, jakbyśmy byli robactwem.

***

      Na zewnątrz zaczyna padać lekka, wkurzająca mżawka. Kątem oka dostrzegam, że Ellie nakłada kaptur, ale mój wyszkolony wzrok pozostaje wbity w ulicę przed nami. Jeśli przyglądasz się ochranianej osobie, postępujesz źle.

      Rozglądam się, by zobaczyć, kto jeszcze przebywa na chodniku. Odczytuję mowę ciała tych osób – pieszych w drodze do pracy, bezdomnego na rogu, biznesmena palącego papierosa i wydzierającego się do telefonu. Trzymam się blisko dziewczyny, mając ją w zasięgu ręki, rzucając wzrokiem od lewej do prawej, poszukując ewentualnego zagrożenia lub każdego, kto mógłby podjąć kiepską decyzję i próbować zanadto się zbliżyć. To moja druga natura.

      – Musisz iść do szkoły?

      – Jeszcze nie. To tydzień egzaminów, więc pierwsza i druga lekcja zostały przeznaczone na naukę indywidualną.

      Nawet nie patrząc, piszę do Tommy’ego, że sam odprowadzę Ellie i że powinien spotkać się z nami pod szkołą.

      Deszcz przybiera na sile, szare niebo przecina błyskawica.

      – Chcesz gdzieś iść?

      Nie chcę, by się przeziębiła.

      – Znam pewne miejsce. – Chwyta mnie małą dłonią za nadgarstek. – Chodź.

      Leje jak z cebra, gdy przechodzimy pod kamiennym łukiem Muzeum Sztuki, a woda strumieniami płynie po stopniach prowadzących do budynku. Wchodzimy do wyłożonego marmurem holu, w którym jest ciepło i sucho. Ellie otrzepuje mokry kaptur i wykręca długie, kolorowe włosy. Trafia do mnie jej woń. Jest słodka, dziewczyna pachnie brzoskwiniami, kwiatami pomarańczy i deszczem.

      – Mama ciągle przychodziła tu ze mną i z Olivią.

      Sięgam po portfel, ale Ellie pokazuje legitymację studencką i wsuwa pod okienko dwa vouchery na