Tommy wkłada ręce do kieszeni, jest wyluzowany, będąc jednocześnie twardzielem.
– Możemy zadzwonić do jej siostry. Założę się, że powstrzyma ją nawet przez ocean.
– Nie! – Wzdrygam się. – Nie, nie kłopoczcie Liv. Nie chcę jej martwić.
– Moglibyśmy pozabijać deskami pieprzone drzwi i okna – sugeruje Logan.
Przesuwam się przed dwóch ochroniarzy i próbuję się bronić.
– Rozumiem, dlaczego się przejmujecie, okej? Ale mam pewne motto. Pragnę wyssać cytrynę.
Tommy wytrzeszcza oczy.
– Co wyssać?
Śmieję się, kręcąc głową. Chłopcy to głupole.
– Znasz powiedzenie: „Kiedy życie daje ci cytryny, zrób lemoniadę”? Cóż, chcę osuszyć te cytryny.
Żadnemu to chyba nie imponuje.
– Chcę przeżyć jak najwięcej, doświadczyć wszystkiego, co ma do zaoferowania świat, bez względu na to, czy to dobre, czy też złe. – Unoszę nogawkę jeansów, by pokazać kostkę, na której mam wzór cytryny. – Widzicie? Kiedy skończę osiemnaście lat, zrobię sobie prawdziwy tatuaż, który będzie mi przypominał, by żyć tak mocno, szybko, intensywnie, jak tylko zdołam, i by nie brać niczego za pewnik, a zaproszenie tu dziś przyjaciół stanowi element tego postanowienia.
Przeskakuję wzrokiem pomiędzy nimi. Tommy mięknie – czuję to. Logan to jednak nadal nieprzenikniona ściana.
– Impreza będzie mała. Cicha, przyrzekam. Wszystko będzie pod kontrolą. A poza tym, cały czas tu będziecie. Co może pójść nie tak?
Wszystko.
Cholera, wszystko idzie nie tak.
O wpół do jedenastej wieczorem kawiarnia wypełniona jest osobami stojącymi ramię w ramię. I nie znam żadnej z nich. Na stolikach stoją puste butelki po piwie i mocniejszych trunkach, w kuchni śmierdzi marychą. Jakim cudem się w to wpakowałam? Dlaczego mnie to spotkało? I gdzie, u licha, jest Marlow?
Przepycha się obok mnie marynarz.
Tak, prawdziwy pieprzony marynarz – jak Popeye – cały ubrany na biało. A nie ma nawet święta floty!
– Też go widzisz? – mamroczę do Logana, który tak mocno się złości, że ten grymas na twarzy może mu zostać na zawsze. A i tak byłby cholernie seksowny.
– Mówiłem, że to zły pomysł – warczy.
Tupię. Ponieważ jestem dorosła. Prawie.
– Nie powinieneś tego mówić! Nie powinieneś rzucać: „A nie mówiłem?”, to niegrzeczne!
– Mam w dupie grzeczność, musisz mnie słuchać. Od tej chwili będziesz robić, co ci powiem, rozumiesz?
Na końcu języka mam pytanie, co się stanie, jeśli tego nie zrobię. Da mi klapsa? Zwiąże mnie? Przykuje do siebie kajdankami? Jeśli takie mają być konsekwencje nieposłuszeństwa Agentowi Specjalnemu Seksowna Buźka, stanę się bardzo, bardzo niegrzeczną dziewczynką.
Zanim jednak mam okazję zapytać go o to, z mojej wspaniałej, seksownej fantazji wyrywa mnie hałas dobiegający z kuchni i wrzuca bezpośrednio do beznadziejnej rzeczywistości.
Muzyka jest głośna, drewniane krzesła aż podskakują, kwestią czasu pozostaje, zanim sąsiedzi wezwą gliny. Jestem zmęczona i, ja pierdzielę, zjadają mi ciasta! Widzę troje, nie, czworo ludzi, którzy rozmawiają, jednocześnie wkładając do ust kawałki moich wypieków. Głupole!
– Masz rację. Dosyć tego. Wyjmijmy wtyczkę.
Logan przewraca brązowymi oczami.
– W końcu.
Wykręcam sobie dłonie, przerabiając to w myślach.
– Może mógłbyś gwizdnąć na palcach, by zwrócić uwagę wszystkich? A ja stanę na krześle i podziękuję im za przybycie. Byłoby świetnie. Mam nadzieję…
W tej właśnie chwili uświadamiam sobie, że Logan nie słucha, bo nie stoi już przy mnie. Znajduje się przy sprzęcie grającym i wyłącza muzykę. Układa dłonie przy ustach.
– Wypierdalać!
Subtelność nie jest mocną stroną Logana St. Jamesa.
– Wiesz, mógłbyś pomóc.
Po wyjściu wszystkich osób Logan posłał Tommy’ego do domu, mówiąc, że weźmie nocną wartę, a któryś z chłopaków zmieni go rano. Chciał mieć pewność, że wszystko „wróci na swoje miejsce”.
Mam wrażenie, że Logan nie jest zbyt dobry w pozostawianiu spraw w rękach innych.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – pyta, opierając się o ścianę, przesuwając palcem po ekranie telefonu. – Mówiłem, byś nie urządzała tej przeklętej imprezy.
Dzięki Zeusowi, że odrobiłam zadanie domowe zaraz po szkole, w przerwach od przygotowywania zamówień w kuchni. Mam jutro na czwartej lekcji egzamin, ale mogę pouczyć się podczas lunchu. Znajduję się w tej chwili na czworakach, zdrapując i myjąc lepiące się, wdeptane w podłogę ciasta. Śmietniki pękają w szwach, ale kuchnia jest czysta, stoliki wytarte. Została mi tylko podłoga.
– Dżentelmen by pomógł.
– Nie jestem dżentelmenem i nie szoruję pieprzonych podłóg.
– Miło.
Przechyla głowę na bok, jakby chciał powiedzieć coś innego, ale nim ma szansę, wchodzi mój tata.
Pojawia się po dwóch dniach nieobecności.
Zatacza się – nie jest zalany w trupa, ale nie potrafi ustać na nogach i patrzeć przed siebie. Tata, podobnie jak Logan, jest wysoki, dobrze zbudowany i mimo pewnej surowości w wyglądzie i widocznego przepracowania również jest przystojny. Jest człowiekiem, który bierze prysznic po pracy, a nie przed nią. A przynajmniej kiedyś tak było.
Teraz, zwłaszcza kiedy przychodzi zawiany, garbi się, przez co wygląda na starszego. Flanelową koszulę ma pogniecioną i brudną, a szpakowate włosy opadają mu na oczy.
– Co to, Ellie? – bełkocze.
Najdziwniejsze jest to, że chciałabym, by na mnie nakrzyczał. Dał mi szlaban. Odebrał komórkę, jak zrobiłby każdy normalny rodzic, prawdziwy ojciec… który by się troszczył.
– Zaprosiłam tu, eee, kilka osób. Impreza wymknęła się trochę spod kontroli. Do jutra wszystko uprzątnę.
Nawet na mnie nie patrzy. Kiwa tylko głową, co zauważam jedynie dlatego, że mu się przyglądam.
– Idę spać. Wstanę, by pomóc Marty’emu, kiedy pójdziesz do szkoły.
Zatacza się pomiędzy stolikami i wchodzi przez wahadłowe drzwi do kuchni, po czym kieruje się na schody, żeby trafić do mieszkania na górze.
Zwieszam głowę i wracam do mycia podłogi.
Chwilę później, nie patrząc na Logana, mówię:
– Nie musisz tego robić, wiesz?
– Czego nie muszę?
– Martwić się. Jesteś spięty, jakbyś sądził, że tata mnie skrzywdzi, a on przecież ledwo ma energię, by cokolwiek do mnie powiedzieć. Nigdy mnie nie uderzył.
Mężczyzna przygląda mi się uważnie, jakby potrafił przejrzeć mnie na wskroś i czytać mi w myślach.
– Nie muszą być to