Anna pokręciła głową. Niepewnie, ale z wielką ochotą zamoczyła stopy w morskiej wodzie. Spieniona fala szybko sięgnęła jej kolan. Kobieta weszła głębiej. Poczuła przyjemny chłód. Obejrzała się jeszcze na dzieci i na Martę, a gdy ta z uśmiechem pokiwała głową, Polka raźnie ruszyła przed siebie. Chwilę później fale sięgały jej do ramion. Wtedy oderwała się od dna i spokojnie popłynęła w dal. Czuła, jak rozluźniają się jej wszystkie mięśnie. Im dalej była od brzegu, tym większy ogarniał ją spokój. Nagle problemy, których doświadczała, okazały się tak małe jak ludzie na plaży. Nabierała dystansu nie tylko dosłownie, ale i w przenośni. Dystansu do życia, które wiodła. Po raz pierwszy poczuła się wolna. To uczucie było tak niespodziewane, że aż się go przestraszyła. Mogłaby tak płynąć i płynąć, zostawiając za sobą wszystko. Gdy zdała sobie sprawę z pokusy, jej ciało przeszedł dreszcz i natychmiast ogarnęła ją panika. Odwróciła się i zobaczyła, jak daleko odpłynęła. Ledwo rozpoznawała z tej odległości synów.
Co by się z nimi stało, gdybym się utopiła? – pomyślała i poczuła, że zaczyna brakować jej sił. Nie była pewna, czy da radę wrócić do brzegu. Czy ktoś zauważy, jak znikam pod wodą? Panika odbierała jej jasność myślenia. Nie usłyszą mnie, jeśli zacznę krzyczeć! Musiała spokojnie oddychać. Powtarzała to sobie, by odzyskać równowagę. Wiedziała, że sama musi dać sobie radę. Miała dobrą kondycję, świetnie pływała, a morze było spokojne. To panika, pomyślała i zdała sobie sprawę, że ostatnio ataki zdarzają się coraz częściej. Zmieniła kierunek. Wracała. Im bliżej była brzegu, tym bardziej cieszyła się, że uściska synów. Nagle w jej głowie pojawiła się wyraźna myśl, że od teraz nie da się życiu, które do tej pory nią pomiatało. Doświadczyła zbyt wiele cierpienia, często spowodowanego własnymi decyzjami, ale teraz nareszcie zdawała sobie z tego sprawę. Jej dzieci miały tylko ją. To dla nich musi być silna i zdrowa. Z takim postanowieniem wyszła na brzeg.
Chłopcy nawet nie zauważyli, że przez chwilę nie było mamy. Nadal bawili się w piasku.
– I jak woda?
– Cudowna. Tego mi było trzeba!
Naprawdę tak czuła. Przez ten moment tam daleko doświadczyła tak wielu uczuć i zrozumiała więcej. Nie może żyć przeszłością, zamartwiać się o przyszłość. Tu i teraz musi stworzyć synom najwspanialsze życie, jakie tylko potrafi. Nie wiemy, co wydarzy się jutro, co przyniesie los. Wiemy natomiast, że dziś mamy siebie i tylko od nas zależy, czy zaświeci słońce.
Barcelona, choć cały rok pełna turystów, do tej pory dawała się lubić, ale to, co zaczęło się dziać wraz z pierwszymi dniami lipca, przechodziło ludzkie pojęcie. Każdego wieczoru spokojną do tej pory ulicą, przy której mieszkała Anna, przechadzały się tabuny ludzi, którzy bardzo głośno się zachowywali do późnych godzin nocnych i nie można było spać przy otwartym oknie. Wielu mieszkańców narzekało na turystów najeżdżających ich miasto, bo choć wydawali sporo pieniędzy, zwykle nie dbali o to, co po sobie zostawią. Na dłuższą metę to było bardzo męczące. Anna do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo wyczerpuje taka popularność miejsca, w którym się żyje. Przepełnione plaże, sklepy, ruch w restauracji jak w ulu i do tego okropny upał dawały jej się we znaki. Gdyby tylko mogła, wywiozłaby chłopców z miasta i wróciła, gdy sezon się skończy. Kochała Barcelonę, ale teraz miasto stało się obce. Właściciele restauracji i barów liczyli zyski, pracownicy chodzili przemęczeni i sfrustrowani. Przed lokalem zbierała się kolejka, a niezadowoleni klienci, którzy zmuszeni byli zbyt długo czekać, odbijali sobie na personelu.
– Cholera, oszaleć można z tymi ludźmi! Normalnie, jakby nie było w Europie innego atrakcyjnego miejsca i wszyscy tu przyjechali – skarżyła się Pamela, a Anna tylko potakiwała głową, bo przecież rozumiała każdego, kto chciał odwiedzić przepiękną stolicę Katalonii. – Wiesz, że wczoraj nie dopchałam się do metra? Był taki tłok, że musiałam poczekać na następne, a i tak przyjechało prawie pełne. W sumie do domu wracałam dwa razy dłużej niż zwykle!
– To prawda, ciężko jest poruszać się po mieście. Dobrze, że mam blisko do pracy. Wczoraj poszłam z chłopakami do parku i nie było ani jednej wolnej ławki. Matki stały i patrzyły na bawiące się dzieci, a w cieniu odpoczywali turyści.
– Widziałaś, jak plaża wygląda pod wieczór? Mój znajomy z oczyszczania miasta mówił, że jest cztery razy więcej śmieci niż w zeszłym roku.
– Serio? Niesamowite.
Pogadałyby jeszcze, ale szef kiwnął na nie, żeby kończyły przerwę. Anna zerknęła w kierunku dzieci, które jeszcze chwilę wcześniej bawiły się przy brodziku. Kuba z jakimś nieznanym Annie chłopcem puszczał łódeczki na wodzie, Maciek natomiast leżał na leżaku. Obejrzała się na kolegów, czy może jeszcze na chwilę odejść od pracy, i zbliżyła się do syna. Spał. Dotknęła ręką jego czoła. Nie miał gorączki. Poruszył się pod wpływem jej gestu.
– Wszystko w porządku, synku?
– Nie mam siły się bawić.
– Może ci gorąco? Chcesz pić?
– Nie, ale zdrzemnąłbym się.
Nie było to zwyczajne zachowanie jej dziecka, ale nie mogła nic zaradzić. Do zakończenia dnia pracy pozostały cztery godziny, a o zwolnieniu się wcześniej nie było mowy. Martwiła się, bo Maciek coraz częściej sypiał w ciągu dnia, często narzekał, że nie ma siły, miewał przelotne gorączki i apetyt mu nie dopisywał. Najpierw tłumaczyła sobie, że wzięła go jakaś infekcja, potem, że upał daje mu się we znaki, ale przecież Kubusiowi to nie przeszkadzało. Obserwowała Maćka. Nic poważnego się nie działo. Mimo wszystko miała złe przeczucia, dlatego obiecała sobie, że umówi go do lekarza. Tymczasem pozwoliła mu pospać w cieniu, stawiając obok butelkę z wodą. Wróciła do pracy, wzdychając ciężko i planując, że wkrótce z niej zrezygnuje.
W kolejnej krótkiej przerwie zadzwoniła do ośrodka zdrowia i umówiła wizytę u pediatry. Niestety najbliższy wolny termin na ubezpieczenie zdrowotne przypadał za trzy dni. Postanowiła obserwować syna przez ten czas, by podać lekarzowi jak najwięcej wyjaśnień.
– Mamo, co tam jest napisane? – Kuba pokazał palcem płachtę materiału, na której nakreślono farbą kilka słów. Była rozciągnięta na jednym z balkonów kamienicy sąsiadującej z tą, w której mieszkali.
– Turyści, jedźcie do domu! – przeczytała Anna i zrobiło jej się przykro, choć zdawała sobie sprawę, że nie do nich skierowane są te słowa. Mimo wszystko niesympatyczne było to, jak miejscowi zaczynali traktować przyjezdnych. Miała nadzieję, że za chwilę nie przerodzi się to w niechęć również wobec obcokrajowców, którzy postanowili zamieszkać w Hiszpanii.
Stan Maćka przez kolejne dni był zastanawiający. Chłopiec nie miał gorączki, ale był słaby i blady. W środę, kiedy mieli umówioną wizytę lekarską, poczuł się znacznie lepiej. Anna nie potrafiła dokładnie powiedzieć, co mu dolega, lecz od pewnego czasu obserwowała powtarzalność objawów. Pediatra zajrzał do gardła, które było lekko zaczerwienione, ale bez oznak stanu zapalnego, osłuchał klatkę piersiową i plecy, nie znajdując tam nic niepokojącego. Dopiero przy badaniu węzłów chłonnych na szyi coś go zaniepokoiło.
– Od kiedy ma powiększone gruczoły?
– A ma? Nie wiem… – Matka nie sprawdzała, a syn się nie uskarżał.
– Znacznie. Zrobimy podstawowe badanie krwi. Prawdopodobnie to infekcja, stan zapalny organizmu.
– Ale jaka?
– Trudno