Dwie godziny później leżałem na brzuchu i wpatrywałem się w lunetkę karabinu. W budynku po przeciwnej stronie ulicy widziałem pięciu facetów nad neseserem. Jednym z nich był nasz gliniarz. Wszystko wskazywało na to, że innych czterech gości rozlokowało się w wieżowcu i pilnowało przebiegu transakcji. Nie musiałem przejmować się ich obecnością, bo zespół naziemny zdejmie ich, zanim wkroczymy do akcji.
Krótkofalówka zaskrzeczała.
‒ Wchodzimy. Cisza radiowa. ‒ Oznaczało to, że będziemy słyszeli wszystko, co się działo z nimi, ale oni nie będą słyszeli nas, dopóki sami się z nimi nie połączymy.Zerknąłem na Russella, który znajdował się około sześciu metrów ode mnie i leżał w takiej samej pozycji, celując w budynek.
‒ Kryję tych dwóch po prawej ‒ powiedziałem.
‒ W porządku, ja biorę tych z lewej.
Krótkofalówka ponownie zaskrzeczała.
‒ Wchodzę ‒ wysyczał Kurt, jeden z moich kumpli z drużyny, znany z brawury.
‒ Nie jesteśmy gotowi. Czekaj na sygnał ‒ odpowiedział Neil.
‒ Ktoś się zbliża, muszę zacząć.
‒ Nie. Wstrzymaj się. Zdejmij, kogo musisz, i czekaj. Mamy tam tajniaka ‒ rozkazał Neil surowym głosem.
Zmarszczyłem czoło. Kurt zawsze tak robił, głupi kutas, nie umiał słuchać rozkazów.
Przez lunetkę obserwowałem pokój. W słuchawkach rozległy się strzały. Wbrew rozkazowi Kurt samowolnie wdarł się do pokoju. Skupiłem się, wycelowałem w faceta, który był najbliżej Kurta, gotów zdjąć go, gdyby zaszła taka potrzeba. Trzech gości natychmiast zaczęło się rozglądać, byli w szoku. Nosili garnitury, od strzelania mieli ludzi, dlatego zamarli i unieśli ręce do góry. Tajniak przesunął się w bok, też miał uniesione ręce i czekał, aż zostanie aresztowany, co było w planie, na wypadek gdyby nasz atak się nie powiódł. Piąty facet błyskawicznie rzucił Kurta na ścianę i zmusił do wypuszczenia broni z rąk.
‒ Nate?! ‒ krzyknął Russell, bo czekał na mój rozkaz, żeby go zdjąć.
‒ Zaczekaj! ‒ odkrzyknąłem i wpatrywałem się w lunetkę, szukając możliwości strzału bez zranienia Kurta. Walczyli ze sobą, turlali się po podłodze i poruszali zbyt szybko. Miałem związane ręce.
Trzech garniaków wybiegło z pokoju, zabierając neseser. Tajniak deptał im po piętach. Usłyszałem, jak Neil wydał rozkaz zmiany pozycji, żeby zespół naziemny mógł ich zdjąć. Facet szamoczący się z Kurtem chwycił leżącą na podłodze broń, zerwał się na równe nogi jednocześnie z Kurtem i wycelował w niego. W słuchawkach słyszałem ich rozmowę.
‒ Skurwysyn ‒ rzucił.
‒ Uspokój się. Agenci są w całym budynku. Jeśli mnie zastrzelisz, nie wyjdziesz stąd żywy ‒ oświadczył Kurt, unosząc ręce do góry. Facet szybko omiótł pomieszczenie spojrzeniem, najwyraźniej szukając drogi ucieczki.
‒ Możesz go zdjąć?! ‒ krzyknąłem do Russella.
‒ Nie. Kurt mi zasłania.
Nacisnąłem guzik na krótkofalówce i połączyłem się z dwoma innymi snajperami, którzy znajdowali się trzy piętra niżej od nas.
‒ Steve, Cody, dacie radę go zdjąć? ‒ zapytałem z nadzieją w głosie. Sam mogłem zastrzelić faceta, ale nie chciałem tego robić, bo kula trafiłaby go prosto w czoło, a zasada była taka, żeby przede wszystkim strzelać w korpus. Zawsze lepiej zranić niż zabić.
‒ Bez szans ‒ odpowiedzieli obaj. Kurwa mać!
‒ A ty możesz coś zrobić? ‒ zapytał Steve.
Przełknąłem ślinę.
‒ Mam w zasięgu tylko jego głowę.
No dalej, Kurt, przesuń się trochę na prawo. Rusz dupę. Wiesz, że cię obserwujemy. Przestań go zasłaniać, do kurwy nędzy! Kurt nadal starał się uspokoić faceta, ale widać było, że jest coraz bardziej zestresowany.
‒ Wyjdźmy razem. Oddaj mi broń i będziesz w o wiele lepszej sytuacji ‒ przekonywał Kurt.
‒ Nie pójdę, nie mogę! ‒ wrzasnął facet i uniósł broń.
Widziałem niezdecydowanie na jego twarzy, gdy układał broń do strzału. Rysy mu stężały, zacisnął szczęki. Nie wahając się, nacisnąłem spust. Kula przebiła okno w budynku naprzeciwko mnie. Szkło rozsypało się we wszystkie strony. Odłamki spadły na podłogę sekundę wcześniej przed ciałem martwego faceta.
Kurt obrócił się na pięcie i popatrzył z wdzięcznością w naszym kierunku. Kiedy przeczesywał ręką włosy, twarz miał bladą jak papier. Zagryzłem zęby, bo aż gotowałem się ze złości. Zawsze robił nam coś takiego. Z powodu jego głupoty zabiłem więcej ludzi, niż to było konieczne. Dobijała mnie myśl o tym, że jestem kimś, kto gasi ludzkie życie. Potem zawsze mnie to gryzło ‒ choć nikt o tym nie wiedział i z nikim nie rozmawiałem o swoich odczuciach, bo na tym właśnie polegała moja praca. I byłem w niej cholernie dobry. Byłem najlepszym strzelcem na odległość i dlatego właśnie powierzono mi dowodzenie zespołem snajperów i podejmowanie decyzji. Wiedziałem, że strzelając, postępuję słusznie, ale głęboko w środku byłem przekonany, że gdyby Kurt nie wyrwał się przed szereg, reszta drużyny zdołałaby go wesprzeć. I facet nie umarłby tego dnia, byłby co najwyżej ranny.
‒ Ładny strzał ‒ pogratulował Russell, klepiąc mnie po ramieniu, kiedy się podniosłem, bo dostaliśmy sygnał od zespołu naziemnego, że akcja jest zakończona.
‒ Dzięki ‒ odpowiedziałem, usiłując nie okazywać emocji. Musiałem się napić. Musiałem pieprzyć się z kimś do utraty przytomności i tak się zmachać, żeby przestać myśleć o tym, jak bezwolne ciało tamtego faceta upadło na podłogę.
Przewiesiłem karabin przez ramię i zszedłem wolno po schodach, w pełni świadomy, że będę przesłuchiwany na okoliczność tego, co się właśnie stało. Kiedy ktoś ginął, zawsze wszczynano śledztwo. Kurt stał trochę dalej z boku, palił papierosa i śmiał się z jednym z członków drużyny, jakby nic się nie stało. Może i była to odwaga z jego strony, ale we mnie krew się gotowała. Rzuciłem torbę i chwyciłem go za przód kamizelki taktycznej, a potem popchnąłem mocno na samochód.
‒ Pierdolony gnoju! Dlaczego nie możesz choć raz w życiu zrobić tego, co ci się każe? ‒ warknąłem. Chwycił mnie za nadgarstki i próbował się uwolnić.
‒ Wszystko dobrze się skończyło, więc w czym problem? ‒ zapytał, z trudem łapiąc oddech.
‒ Ty jesteś moim problemem! Zawsze wycinasz taki numer. Musisz, kurwa, wreszcie dorosnąć albo ktoś cię w końcu zabije ‒ rzuciłem, trzymając twarz o kilka centymetrów od jego twarzy. Miałem ochotę wbić mu pięść w gardło i wyrwać serce.
Uśmiechnął się niewyraźnie.
‒ Nikt mnie nie zabije, Nate. Jesteś za dobry w tym, co robisz.
Odsunąłem się i odepchnąłem go od siebie. Patrzyłem, jak się zachwiał i upadł na chodnik.
‒ Może następnym razem nie będę miał możliwości strzału i dostaniesz kulkę w łeb jak ten facet ‒ warknąłem, obróciłem się tyłem do niego i podniosłem torbę. Zmusiłem się do odejścia, zanim powiedziałbym coś głupiego.
Reszta dnia minęła powoli. Musiałem wypełnić tonę formularzy i sprawozdań, dowieść, że nie miałem innego wyjścia niż strzelić i zabić. Russella i Kurta