Niepokorna. Madelina Sheehan. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Madelina Sheehan
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-495-2
Скачать книгу
w Portland trzypiętrowego domu, w którym mieścił się klub Demonów, rodzinne grillowanie w pełnym toku.

      Stałe kobiety motocyklistów, dziewczyny, dzieci, kuzyni, przyjaciele rodziny, partnerzy w interesach – wszyscy gwarzyli, śmiali się, tańczyli, pili, podczas gdy zapiekano coraz to nowe hot dogi i hamburgery, które w mig znikały.

      Frankie i ja siedzieliśmy ramię w ramię na stole, dzieląc się parą słuchawek. Mój discman był wciśnięty pomiędzy nas. Z głową przy głowie słuchaliśmy Led Zeppelin Dazed and Confused. Obejmowałam Frankiego przez szerokie plecy, a on oparł rękę na moim udzie i palcami wybijał na nim rytm piosenki.

      – Uwaga, bracia, nadchodzą Jeźdźcy!

      Spojrzałam w prawo.

      Nowy okrzyk:

      – Kryjcie swoje kobiety!

      Rozległy się piski i chichoty kobiet.

      Patrzyłam, jak ubrani w czarne skóry mężczyźni dołączają do zebranego na dachu tłumu. Mieli na sobie czarne kamizelki z insygniami Hell’s Horsemen na plecach.

      Takimi samymi jak na moim medalionie.

      Serce waliło mi jak młotem. Czy wśród nich jest Deuce? Lustrowałam wzrokiem tłum, ale Jeźdźcy już rozproszyli się wśród morza naszych.

      Frankie ścisnął moje udo, by zwrócić na siebie uwagę. Wyjęłam z ucha słuchawkę i spojrzałam na niego.

      – Chcesz, żebym schował na później coś mocniejszego? Jakąś trawkę?

      Grillowanie u Demonów cieszyło się złą sławą. Zazwyczaj jego uczestnicy zachowywali się jak nieokiełznane dzikusy i niemal zawsze wszyscy motocykliści upijali się do nieprzytomności jeszcze przed nadejściem północy. Wtedy to ich latorośle ucztowały, racząc się ich napitkami i trawką.

      – Pewnie – odparłam z uśmiechem.

      Frankie zeskoczył ze stołu, pogładził mnie po długich ciemnych włosach i przyciągnął moją głowę do swego umięśnionego i twardego brzucha.

      – Zaraz będę z powrotem – wyszeptał. – A ty, Evo…

      Spojrzałam na niego, zadzierając głowę.

      – Żebyś się stąd nie ruszała, póki nie wrócę.

      Wzniosłam oczy do nieba i wsunąwszy do uszu słuchawki, zajęłam się słuchaniem muzyki. Potrząsałam głową, przytupywałam nogami i wyśpiewywałam na cały głos, nic sobie nie robiąc z pełnych zdumienia spojrzeń, jakie zawsze budziły moje popisy wokalne.

      W szkole podstawowej miałam ciężkie życie, ale od tamtej pory wiele się zmieniło. Pogodziłam się z tym, że jestem odmieńcem, i polubiłam własne dziwactwa. Jestem, jaka jestem. I nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą inni. W liceum jak dotychczas czułam się dobrze. Byłam ładna i popularna. Miałam przyjaciółek na kopy. Podejrzewałam, że służyłam im za pretekst, by mogły zbliżyć się do Frankiego i go uwieść.

      Frankie był przystojnym chłopakiem, dużym i mocno zbudowanym, o ładnych rysach twarzy. Był czystej krwi Włochem z oczyma barwy ciemnej czekolady i z długimi, gęstymi brązowymi włosami. Dziewczyny tłumnie go oblegały, a on z tego skwapliwie korzystał.

      Poza tym, że musiałam wysłuchiwać, jak dziewczyny wzdychają i usychają z tęsknoty za Frankiem, życie było piękne. Wesołe i nieskomplikowane, a ja czułam się szczęśliwa.

      Na powierzchni czarnego smołowanego dachu obok mnie pojawił się jakiś cień, a potem w pole widzenia wkroczyła para skórzanych butów. Przyjrzałam się im. Czarna skóra i gumowe podeszwy. Ozdobione w kostkach metalowymi klamrami, wyglądały zawadiacko i seksownie.

      Uniosłam głowę.

      – Jak widzę, wciąż nosisz tenisówki i wyśpiewujesz na fałszywą nutę.

      Tak. Zawadiackie i seksowne. Jak obuty w nie mężczyzna.

      Deuce uśmiechnął się i na jego policzkach ukazały się dołeczki. Oczy barwy niebieskiego lodu idealnie pasowały do długich jasnych włosów, które związał w gruby kucyk. Był tak samo wysoki, mocny i barczysty, jakim go zapamiętałam. Górował nade mną i był o wiele szerszy ode mnie. Wyglądał piekielnie przystojnie w obcisłym białym T-shircie, skórzanej kamizelce i złachanych dżinsach.

      Tym razem uśmiechnęłam się do niego nie jak mała, pełna nabożnego podziwu dziewczynka, lecz jak seksualnie zafascynowana szesnastolatka.

      – A niech mnie. Toż to Eva Fox – powiedział, przeciągając głoski. – Wydoroślałaś.

      Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się niskim, dudniącym śmiechem, który sprawił, że mój brzuch się zacisnął, a brodawki piersi stężały. Nie byłam jedyną kobietą, na której jego śmiech robił piorunujące wrażenie; inne panie obecne na dachu nie kryły zachwytu.

      Deuce sięgnął do wewnętrznej kieszeni kamizelki i wyjął z niej paczkę papierosów. Nie spuszczając ze mnie wzroku, zapalił.

      – Ile masz teraz lat, kochanie? Osiemnaście? Dziewiętnaście?

      – Szesnaście – wysyczał Frankie, wyrastając obok mnie jak spod ziemi. – Szesnaście pieprzonych lat.

      Deuce przeniósł wzrok na Frankiego i dostrzegłam w jego oczach błysk rozpoznania. Najwyraźniej nie był zachwycony.

      – Pieprzony wariat Frankie – powiedział Deuce z pogardliwym uśmieszkiem. – Wcześnie zasłużyłeś na takie określenie.

      Mój przyszywany brat już od kilku lat był przezywany „Wariat Frankie”, ponieważ… cóż, był zwariowany.

      Frankie zacisnął pięści i zmierzył Deuce’a pełnym wściekłości wzrokiem.

      – Hej, ty, pieprzony Jeźdźcu. Lepiej się odwal od Evy.

      Pociągnęłam go za kamizelkę.

      – Uspokój się. To przyjaciel taty.

      Teraz Frankie łypnął na mnie złym okiem.

      – Nie, dziecinko. Wcale nie jest przyjacielem. Robią razem interesy. A to kurewska różnica. Powinnaś się od niego trzymać z daleka. Jest cholernie niebezpieczny. Gdyby Preacher mógł, już by go pogrzebał.

      Spojrzałam na niego zdumiona.

      Frankie wzruszył ramionami.

      – Jest tak, jak mówię, dziecinko.

      Nie przejmując się tym, że Frankie tak lekko napomknął o jego śmierci, Deuce zaciągnął się papierosem i wydmuchnął długą smugę prosto w jego twarz. Frankie poczerwieniał ze złości.

      – W zeszłym tygodniu ukatrupiłeś w Pittsburghu dwóch chłopaków Bannona, prawda, Frankie? Wie o tym cała okolica. Powiadają, że Bannon cię szuka, by ci odstrzelić łeb. A ty nie odstępujesz Evy na krok. Nie sądzisz, kurwa, że to ty jesteś dla niej niebezpieczny?

      Szczęka mi opadła.

      – Zabiłeś kogoś? – wyszeptałam, porażona myślą, że Frankie jest do tego zdolny.

      Wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają, gdy interesy klubu motocyklowego są w kiepskim stanie, ale nikt mi tego nigdy nie powiedział wprost. A już na pewno nie przyszło mi do głowy, że mój dziewiętnastoletni brat bierze udział w czymś takim.

      Nozdrza Frankiego zadrżały. Jego ciemne oczy łypnęły gniewnie na Deuce’a.

      – Pierdol się – wysyczał.

      Deuce wzruszył ramionami.

      – I nawzajem, bracie – odparł.

      – Frankie – wyszeptałam – Bannon