Niepokorna. Madelina Sheehan. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Madelina Sheehan
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-495-2
Скачать книгу
przewodniczącego, gdy w końcu – a to nie stanie się prędko – odwali kitę.

      – Kapitan trasy Preachera mnie ubiegł. Dorwał to gówno, zanim w ogóle o tym usłyszałem.

      Reaper przybrał lodowaty wyraz twarzy.

      – Ale z ciebie dupa wołowa. Powinienem był wziąć Casa na mojego wice. Trzeba było pozwolić, żeby ta cholerna cipa pozbyła się ciebie.

      Matka Deuce’a była dziwką – nie taką, co to wystaje na chodniku, ale dziwką klubową. Miała szesnaście lat, gdy jego ojciec ją posiadł. A miał wtedy prawie trzydziestkę. Po narodzinach Deuce’a stary wyrzucił ją na ulicę tylko z tym, co miała na sobie. Jedyną pamiątką, jaka zachowała się po matce, była niewyraźna fotografia bardzo młodej dziewczyny siedzącej na harleyu jego ojca. Z tyłu było napisane OLIVIA MARTIN. Deuce lubił sobie wyobrażać, że zaczęła gdzieś nowe życie z kimś innym, zupełnie niepodobnym do jego ojca. Że znalazła gdzieś spokój i rodzinę, która ją kocha.

      Młodszy brat Deuce’a, Cas, był latoroślą innej zapłodnionej przez starego kurewki. Ta sama historia. Chociaż zdarzyła się później. Od dwudziestu trzech lat Deuce cierpliwie znosił to gówno. Teraz miarka się przebrała. Zerwał się z krzesła i oparłszy dłonie na blacie stołu, pochylił się do przodu.

      – Nikogo, dosłownie nikogo nie obchodzi, co się z tobą dzieje, ty nędzny gnoju. W klubie szanuje się swego szefa, ale żadnego z twoich chłopaków nie obchodzi, czy żyjesz, czy umarłeś. Dostałeś dożywocie, stary, i to ja kieruję tym gównem pod twoją nieobecność. A ponieważ robię to sto razy lepiej od ciebie, nie muszę tutaj przychodzić. Musiałem ci okazywać szacunek, ale właśnie straciłem ostatnią resztkę szacunku, który dla ciebie miałem.

      – Ty zasrany gówniarzu – wysyczał Reaper. – Zapłacisz mi za…

      – Nie. To ty zapłacisz. Gdy tylko stąd wyjdę, zapłacę, komu trzeba, żeby zrobił, co trzeba.

      W oczach starego pojawił się strach. Deuce nigdy nie widział czegoś równie pięknego.

      – I pamiętaj, gdy się będziesz wykrwawiał na śmierć, że to się dzieje na mój cholerny rozkaz.

      Zanim stary zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Deuce obrócił się na pięcie i z walącym sercem, ciężko dysząc, przeszedł przez rozmównicę, zdecydowany wykończyć ojca.

      – Deuce! – rozległ się piskliwy głosik. Obejrzał się. Pędziła ku niemu Eva. Tuż przed nim zatrzymała się gwałtownie i zasapana, wyciągnęła ku niemu rączkę. – Nie poczęstowałam cię – powiedziała bez tchu.

      Pochylił się i wziął od niej torebkę z fistaszkami.

      Poczuł ucisk w gardle.

      Ten dzieciak, ten cholerny brzdąc, który go wcale nie znał, po prostu dał mu pierwszy w życiu prezent, nie oczekując nic w zamian. Żadnych przysług, żadnego poparcia. Całkowicie bezinteresownie. Okazało się, że jednak był w błędzie. Istniały piękniejsze rzeczy niż strach w oczach ojca. Eva była o wiele słodsza. Jeśli kiedykolwiek będzie miał dziecko, chce, aby było właśnie takie.

      – Dzięki, kochanie – powiedział ochryple.

      – Zobaczymy się jeszcze? – spytała, przechylając główkę na bok. Patrzyła na niego ogromnymi oczami i czekała na odpowiedź.

      Zajrzał w te oczy, zadziwiające oczy, które były zbyt duże na jej małej twarzyczce. Wielkie i zamglone, szare jak burzowe niebo. Cholernie piękne.

      Uśmiechnął się.

      – Mam nadzieję, kochanie.

      Posłała mu zabójczo uroczy uśmiech i potrząsając mysimi ogonkami, popędziła z powrotem do ojca i wujka, którzy przeszywali Deuce’a morderczym wzrokiem.

      Wsunął orzeszki do kieszeni i wyszedł. Zadzwonił od razu z pierwszego automatu ulicznego. Po godzinie znalazł się chętny. Trzy dni później jego stary wykrwawił się pod prysznicem.

      Rozdział 2

      Nim nasze drogi znowu się przecięły, upłynęło siedem lat. W tym czasie wypuszczono mego ojca z więzienia, a ja zyskałam kłopotliwego niczym wrzód na dupie starszego brata o imieniu Frankie.

      Franklin Deluva senior pełnił u mego ojca funkcję kapitana trasy. Zginął kilka lat temu, zderzywszy się czołowo z ciężarówką mack. Wcześniej jego żona zmarła na raka. Frankie nie miał żadnej rodziny, która chciałaby go przygarnąć. Ponieważ mój ojciec nie miał syna, wziął go pod swoje skrzydła i widział dla niego przyszłość wśród Demonów. Mój ojciec stawiał sprawę jasno. Jeśli Frankie utrzyma się w tym kursie, pewnego dnia przejmie od niego młotek prezesa klubu. Co było fajne, a nawet wspaniałe, gdyby nie jeden wielki problem.

      Frankie nieustannie był gniewny.

      Przez cały czas był wkurzony.

      Tak bardzo, że wciąż wdawał się w bójki – w szkole, w klubie, w sklepie spożywczym, na chodniku. Walczyłby nawet z ceglanym murem, gdyby ten go wnerwił.

      Od bójek ulicznych jego nieszczęsne piętnastoletnie ciało było całe pokryte bliznami. Odkąd u nas zamieszkał, był szesnaście razy hospitalizowany z powodu rozmaitych połamanych kości, zadanych nożem ran oraz licznych wstrząśnień mózgu.

      Miał również poważne problemy psychiczne wynikające z utraty rodziców.

      Gdy zamieszkał z moim ojcem i ze mną, miewał okropne koszmary. Budził się przerażony, zlany potem, wrzeszcząc na całe gardło. Koszmary zmieniły się w nocne lęki, i Frankie zaczął przez sen okładać się pięściami po głowie i płakać. Mój ojciec musiał go z całych sił trzymać, aż się uspokoił lub całkiem oprzytomniał.

      Pewnej nocy, gdy mój ojciec był w trasie, Frankie zakradł się do mojego pokoju i wślizgnął mi się do łóżka. Po raz pierwszy, odkąd u nas zamieszkał, przespał spokojnie całą noc. Od tamtej pory już zawsze sypiał w moim łóżku.

      A życie płynęło dalej.

      Dwa tygodnie po moich dwunastych urodzinach ojciec uznał, że nadszedł czas, by Frankie wziął udział w wyprawie klubowej. Gdy chłopak się dowiedział, że ja nie pojadę, dostał straszliwego ataku i mój ojciec ustąpił. Jeśli chodziło o Frankiego, ojciec był bardzo miękki.

      Siedząc na tylnym siodełku motoru Frankiego, opuściłam Manhattan, zmierzając na północ stanu Illinois. Pierwszy przystanek mieliśmy na farmie, gdzie uprawiano dynie. Gdy się ma ojca, który wraz ze swoimi podwładnymi jest zamieszany w nielegalne interesy, i muszą się gdzieś spotkać prywatnie, takie przestępcze zebrania na farmach z dyniami odbywają się częściej, niż byście podejrzewali. Te zgromadzenia zazwyczaj trwały kilka dni; dorośli przebywali w domu, a dzieci na zewnątrz. Zawsze było mnóstwo wrzasków, bijatyk i popijania. Oraz liczne dziwki.

      Zaczęłam wcześnie dojrzewać i w wieku dwunastu lat wyglądałam raczej niezgrabnie – wysoka i koścista, z wystającymi łokciami i kolanami oraz biustem rozmiaru C. Kilku chłopaków, którzy towarzyszyli w wyprawie swoim ojcom, wszędzie za mną łaziło, strzelając ramiączkami mojego biustonosza i wołając, że sobie wypchałam stanik. Uciekając przed nimi, schroniłam się na drzewie, gdzie siedziałam ze słuchawkami na uszach. Słuchając Rolling Stonesów, machałam nogami i kołysząc głową do rytmu, głośno sobie podśpiewywałam. W pewnej chwili poczułam, że ktoś chwycił mnie za obutą w tenisówkę stopę, więc ją cofnęłam.

      – Odejdź, Frankie! – wrzasnęłam. On znów mnie chwycił za stopę, a ja zerwałam z uszu słuchawki i spojrzałam na niego gniewnym wzrokiem.

      To nie był Frankie.

      Z wyjątkiem