Niepokorna. Madelina Sheehan. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Madelina Sheehan
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-495-2
Скачать книгу
– powiedział Ripper, pożerając wzrokiem Kami. – Byłyście tu już przedtem?

      Pokręciłam głową.

      – Szukam Deuce’a.

      – Ja nie – powiedziała Kami. – Szukam ciebie.

      Zakryłam usta dłonią, tłumiąc śmiech.

      – Albo ciebie – dodała, zwracając się do Coxa. Wzruszyła ramionami. – Wszystko mi jedno.

      Cox i Ripper wymienili spojrzenia.

      – Nie chcę z tobą walczyć, bracie – powiedział Ripper. – Ale będę.

      – Przegrasz – warknął Cox.

      – Chłopcy? – Kami odrzuciła długie jasne włosy na plecy i wysunęła biodro do przodu. – To moje ostatnie lato wolności. Mój tata jest bogatym dupkiem i wydaje mnie za innego bogatego dupka. Mam trzy miesiące do czasu, gdy stanę się drugą Jackie O. i będę musiała zacząć pieprzyć się ze służącymi, żeby jakoś wytrzymać. To smutne, chłopcy, że nie umiecie się dzielić. Mam wiele do ofiarowania.

      – Ja nie mam nic przeciwko dzieleniu się z kolegą – szybko zapewnił ją Cox.

      – Ani ja – dodał Ripper.

      – Zachwycające. Macie jakieś napitki w tym waszym wielkim, przerażającym gmaszysku?

      Ripper ujął jej łokieć, a Cox otoczył ramieniem jej plecy, i poprowadzili Kami w stronę siedziby klubu.

      Kurczę. Jakbym była niewidzialna.

      Wznosząc oczy do nieba, pomaszerowałam za nimi.

      W środku tłoczyli się motocykliści w wieku od lat osiemnastu do osiemdziesięciu oraz wyderki, które ich kochały. Zorientowałam się, że członkowie Klubu Motocyklowego Hell’s Horsemen urządzili coś, co moi chłopcy w Nowym Jorku nazywali „futerkowym przyjęciem”, i tylko dzięki temu Kami i ja zostałyśmy wpuszczone do środka.

      Rozglądałam się, szukając wzrokiem Deuce’a.

      W środku magazyn prezentował się zupełnie inaczej niż od zewnątrz. Wyburzono wszystkie wewnętrzne ściany, a całe pomieszczenie zostało przebudowane i odnowione.

      Wzdłuż ściany frontowej ciągnęła się, przystosowana rozmiarami do wielkoluda, jaskinia ze stropem na wysokości pięciu metrów. Umieszczone w nim nowoczesne świetliki nadawały jej wygląd zbliżony do katedry.

      Doskonale zaopatrzony barek, przy którym stało kilka stolików barowych i stołków, zajmował całą ścianę z prawej strony pomieszczenia. Dużą jego część zajmowało pięć stołów bilardowych. Po przeciwnej stronie pyszniło się kryte ciemną skórą umeblowanie jak w luksusowym klubie dla mężczyzn oraz telewizory o płaskich ekranach i godnym kinoteatru zestawem stereo.

      Po obu stronach pomalowanej na czarno ściany w głębi znajdowały się dwa wejścia. A na samym jej środku były drzwi, wokół których wisiały fotografie członków klubu. Ponad drzwiami przybito do ściany drewnianą płytę z napisem „Gabinet Prezydenta Klubu”.

      Serce zabiło mi mocniej, a dłonie zwilgotniały.

      Zmusiłam się, by ruszyć z miejsca, i podeszłam do gabinetu Deuce’a.

      Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam dłoń w pięść i zastukałam do drzwi.

      – CZEGO?

      O Boże. Ten głos – mocny, szorstki, piękny.

      Z trudem przełknęłam ślinę i przekręciłam gałkę.

      Najpierw zobaczyłam kobietę. Wysoką blondynę, bardzo opaloną i o zaokrąglonych kształtach. Miała na sobie obcisłą dżinsową spódnicę z frędzelkami u dołu i wściekle różową bluzkę z dekoltem odsłaniającym obfity biust. Mam duże piersi, ale jeśli nie wychodzę na randkę, prawie nigdy nie wystawiam ich na pokaz. Po prostu nie widzę potrzeby.

      Spojrzałam w dół na moją koszulkę z nadrukiem Led Zeppelin i na tenisówki. Koszulkę, która należała kiedyś do mojej matki, trochę przerobiłam, żeby była bardziej w moim stylu. Skróciłam ją na tyle, by odsłaniała pępek, dookoła którego miałam wytatuowany krąg z czarnych i różowych gwiazdek. Stare dżinsy miałam chyba od zawsze, ale nie pamiętam, komu je zabrałam. Możliwe że Frankiemu. Gdy byłam nastolatką, był to temat niekończących się rozmów. Wykradałam mu ubrania. Były wygodne i tak cudownie znoszone, że czułam się w nich jak w jedwabiach. A co najważniejsze, wlokły się za mną. Taki miałam gust; za wszelką cenę chciałam ukrywać stopy pod nogawkami spodni.

      Wiem. Dziwactwo. Ale byłam jedynym dzieckiem – a na dodatek dziewczynką – które dorastało w otoczeniu lidera klubu motocyklowego, jego członków oraz Wariata Frankiego. Mogłam wyrosnąć na jeszcze większego dziwoląga.

      Teraz, w obecności tej kobiety, poczułam się jak lump.

      Wobec tej pięknej kobiety w typie supermodelki, która najprawdopodobniej była jego żoną.

      Deuce siedział za biurkiem, odwrócony do mnie plecami, i klął przez telefon komórkowy.

      Ten, kto urządził gabinet, musiał być albo utajonym gejem, albo kobietą. Chociaż wykonane z ciemnego dębu biurko, kredens oraz duży stół konferencyjny były niewątpliwie w stylu męskim, żaden mężczyzna – poprawka, żaden motocyklista – nigdy by ich nie zestawił razem. Były zbyt idealne. Każda sztuka była inna, a jednak razem tworzyły modną całość. Kobieta – zakładałam, że prawdopodobnie ta kobieta – najwyraźniej miała smykałkę do urządzania wnętrz. Na tę myśl poczułam się niezręcznie.

      Blondyna zerknęła na mnie, zmierzyła mnie wzrokiem i pogardliwie wykrzywiła uszminkowane na różowo wargi.

      – Kimże jesteś, u diabła?

      – Ja… mmm… szukam Deuce’a.

      – Cóż. W takim razie… mmm… właśnie go znalazłaś.

      Do licha. Małpowała mnie. I ta jej teatralna poza.

      – Cholera, kpisz sobie ze mnie? – grzmiał Deuce do słuchawki. – Powiedz Streetowi, żeby wziął dupę w troki, poszedł do portu i zabrał stamtąd ładunek. Bo jak nie, to ja załatwię cały twój oddział! Kapujesz? Pogonię twoich chłopaków, a ciebie sprzątnę! Nie pozwolę, żebyś pokpił sprawę z rodziną Buonarroti. Zobowiązałem się, kurwa, i dotrzymam słowa. Takie są prawa męskiego świata. Wyobrażasz sobie, że to jest zabawa? Nie? To doskonale. A teraz bierz się do pracy, psia mać!

      Okręcił się z fotelem, zmrużył oczy, wyminął wzrokiem blondynę i wreszcie spojrzał na mnie. I zagapił się.

      Zapuścił brodę. Blond. Była lekko przyprószona siwizną. Wokół oczu pojawiło się kilka zmarszczek. Wstrzymałam oddech. Deuce z wiekiem wypiękniał jeszcze bardziej.

      – Muszę kończyć – powiedział do telefonu i cisnął go na blat biurka.

      Odchrząknęłam.

      – Byłam w pobliżu – powiedziałam głupawo. – Pomyślałam sobie, że wpadnę.

      – Byłaś w pobliżu – powtórzył.

      Skinęłam głową. Jezu. Ale ze mnie idiotka. Gdyby słyszała mnie Kami, skopałaby mi tyłek.

      – Kim jest ta dziewczyna, Cole? – wysyczała kobieta.

      Nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek zwracał się do Deuce’a inaczej niż per Deuce. Wiedziałam jednak, że naprawdę ma na imię Cole. Cole West. Ale to do niego zupełnie nie pasowało.

      Deuce, czyli Czort, zaś doskonale do niego pasowało.

      Deuce zamrugał i spojrzał na blondynę.

      – Wynoś