Na szczycie. K.N. Haner. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: K.N. Haner
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7942-511-2
Скачать книгу
mu ostrzegawcze spojrzenie.

      – Między nami na pewno wszystko okej? – zobaczyłam, że nadal ma wyrzuty. Podeszłam więc do niego.

      – Oczywiście, że tak – cmoknęłam go w policzek.

      – Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim, nie darowałbym sobie, gdyby stała ci się krzywda – założył mi kosmyk włosów za ucho.

      – A ja, gdyby stała się tobie.

      – Damy sobie radę w tej trasie?

      – Pewnie, że tak. Razem zawsze damy radę.

      Uśmiechnął się i mnie przytulił.

      – Idź się umyć. Zrobię coś do jedzenia – dodał.

      – Tosty?

      – Jeśli chcesz.

      – Z serem i szynką.

      – Będą z serem i szynką.

      Odwróciłam się i poszłam do łazienki. Z ciekawości rozkraczyłam się przed lusterkiem, by zobaczyć się tam na dole, już po kąpieli oczywiście. Nie ma różnicy, może jestem trochę opuchnięta i zaróżowiona, ale nic się nie zmieniło. Czego ja się niby spodziewałam? Sama nie wiem. Roześmiałam się sama z siebie.

      – Co ty robisz? – do łazienki wparował Trey i spojrzał na mnie jak na wariatkę.

      – Oglądam swoją nową cipkę.

      – Jesteś niemożliwa – roześmiał się w głos, widząc, co durnego robię. – I co, zmieniło się coś?

      – No nie.

      – A czego się niby spodziewałaś? Że wyrośnie ci tam kaktus?

      – Nie wiem właśnie.

      – Lepiej się ogarnij. Za pół godziny przyjedzie po nas samochód.

      – O cholera! – zerwałam się i szybko zjadłam tost. Trey robi najlepsze tosty na świecie. Tylko zaraz, zaraz. Skąd on wziął składniki na tosty? Pewnie był na zakupach. O rany, a to przecież moja kolej. – Ile mam ci oddać za to jedzenie? – zapytałam, upychając tosta do ust i wciskając się w dżinsy.

      – Daj spokój – machnął ręką, prasując swoją koszulę.

      – Nie, teraz moja kolej. Oddam ci, jak tylko będę miała, okej?

      – Oczywiście – uśmiechnął się szyderczo, wiedząc, że zawsze tak mówię, a mało kiedy oddaję. No cóż.

      ***

      Wysiadając pod klubem, w którym miał odbyć się koncert, poczułam dziwne uczucie w dole brzucha na myśl, że zaraz zobaczę Seda. Trey namówił mnie na bluzkę z głębokim dekoltem bez stanika, ale nie wiem, czy w tym tłumie to dobry pomysł. Miało być trzysta osób, a ja widzę znacznie więcej. W życiu nie wejdziemy do środka.

      – Nie mamy szans – skrzywiłam się.

      – Chodź, na pewno wpuszczą nas wejściem dla VIP-ów – pociągnął mnie za rękę.

      – Ta, jasne!

      – Chodź, marudo – muszę przyznać, że w koszuli, którą założył, i podartych dżinsach wygląda super. Zresztą, jak zawsze. Ja założyłam trampki. Nie dość, że bolą mnie stopy, to jeszcze krok. Zapowiada się „cudowny” wieczór. Skierowaliśmy się w stronę autobusów zespołu. O rany! To tym będziemy podróżować? Z ciekawości zajrzałam do środka przez przyciemniane okno, ale nic nie było widać.

      – Mogę cię oprowadzić, jeśli chcesz – z ciemności wyłoniła się postać, rzuciła niedopałek papierosa i przygniotła go butem.

      – Proszę? – zapytałam kulturalnie, jak na mnie. Gdyby nie Trey, już bym stąd uciekła.

      – Reb, to Simon Lewin! – odezwał się podekscytowany.

      – O, cześć, Simon – ucieszyłam się na jego widok.

      – Myślałem, że nie przyjdziesz. Jednak nie rezygnujesz? – wyszedł z cienia i ukazał się przed nami w całej okazałości. W scenicznym wydaniu, oczy pomalowane na czarno. Włosy wygolone na bokach, a góra postawiona w irokeza, kolczyki, tatuaże, no i te końcówki na platynowy blond. Uch! Aż mnie zatkało.

      – Nie. Jedziemy z wami w trasę. Sedrick wam nie przekazał? – zapytałam, a kiedy wymawiałam imię Seda, serce zabiło mi mocniej. Dziwne uczucie.

      – Nie wiemy, gdzie się podziewa, od rana go, kurwa, nie ma. Myśleliśmy, że jest z tobą – odparł i spojrzał na Treya. – Ty pewnie jesteś Trey – obleciał go wzrokiem.

      – Tak – odpowiedział jednym słowem, chyba nie może uwierzyć, z kim rozmawia.

      – Nieźle wyglądasz. Ćwiczysz? – dotknął jego bicepsa, a Trey aż podskoczył.

      – Tak – wydukał, a ja się roześmiałam.

      – Po koncercie jest impreza, oczywiście idziecie z nami – objął Treya i ruszyli w stronę bocznego wejścia. Simon Lewin lubi chłopców? Nie! Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę!

      Stwierdziłam jednak, że najpierw zapalę. Schowałam się między busami, aby nikt mnie nie przegonił. Wypaliłam papierosa, zgasiłam go o kosz na śmieci, wyszłam zza autobusu i na niego wpadłam.

      – Sed! – krzyknęłam.

      – Cześć, Rebeko – odpowiedział tym swoim mruczącym tonem.

      – Cześć. Wszyscy cię podobno od rana szukali.

      – Miałem ważne sprawy. Sama przyszłaś? – podszedł do mnie, zaganiając między dwa autobusy, jak w pułapkę.

      – Nie, Trey poszedł z Simonem.

      Nie wiem, dlaczego się roześmiał.

      – Idziemy do środka? – wyciągnął do mnie dłoń.

      – Muszę tylko do łazienki.

      – Skorzystaj w busie, w środku się nie dopchasz – otworzył drzwi do większego z nich i pokazał, abym weszła. Wahałam się chwilę, ale w sumie nie chcę stać godzinę w kolejce. Weszłam po trzech schodkach.

      – Boże, jaki tu syf – pisnęłam, widząc wszędzie brudne talerze, butelki po piwie, ciuchy czyste z brudami.

      – W drugim jest odrobinę lepiej – znowu się roześmiał.

      – Jak wy możecie tak żyć? – skrzywiłam się, widząc wielką plamę na dywanie.

      – Będziesz się musiała przyzwyczaić, tu nie ma prywatności, własnego pokoju i własnej łazienki.

      – Nie macie w zwyczaju po sobie sprzątać? – zrobiłam krok między stertą ubrań a rozlaną butelką pepsi.

      – Sprzątamy regularnie raz w tygodniu.

      – Patrząc na to, można by pomyśleć, że wasz tydzień jest zdecydowanie dłuższy niż mój.

      – Skoro się zdecydowałaś jechać, będziesz mogła sprzątać do woli. Chłopaki się ucieszą – posłał mi ten swój uśmieszek.

      – A żebyś wiedział, że będę sprzątać. Pierwsze, co zrobię, to wysprzątam autobus na błysk.

      – Świetnie, bo właśnie ja w nim śpię – znowu ten uśmiech.

      – W takim razie ja w tym drugim – mina mu zrzedła i tym razem to ja ledwo powstrzymałam uśmiech. – Tam jest łazienka? – pokazałam korytarz prowadzący na tył.

      – Tak.

      Jakimś cudem