W pogoni za Harrym Winstonem. Лорен Вайсбергер. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Лорен Вайсбергер
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7885-196-7
Скачать книгу
za złe widocznego na jej twarzy entuzjazmu. To tylko Paryż – pomyślała. – Każdy był tam tysiące razy. Zużyła całą siłę woli, żeby nie przewrócić oczami, kiedy Leigh westchnęła:

      – Niesamowite.

      Emmy przez pomyłkę wypiła kawę z jej filiżanki i Adriana z trudem się powstrzymała, żeby nie wbić jej w rękę widelca.

      Czemu, do licha, jest taka zdenerwowana? Czy naprawdę okazała się zazdrosną małostkową osobą, która nie potrafi cieszyć się sukcesem swojej najlepszej przyjaciółki? Zmusiła się do uśmiechu i wydusiła coś w rodzaju gratulacji:

      – Cóż, wiesz, co to znaczy, prawda, querida? Wygląda na to, że pierwszy romans będziesz miała z Francuzem.

      – Tak, trochę o tym myślałam.

      – Już się wycofujesz? – zapytała Adriana z fałszywą słodyczą. Objęła filiżankę dłońmi i przycisnęła wargi do jej brzegu.

      Emmy odchrząknęła i udała, że wygładza brwi środkowym palcem.

      – Wycofuję? Wprost przeciwnie. Chciałam po prostu ustalić pewne reguły.

      – Strasznie dzisiaj jesteś zasadnicza, co? – syknęła Adriana.

      – Hej, nie wyżywaj się na mnie tylko dlatego, że tracisz wprawę. To nie moja wina, że Yani nie jest zainteresowany – odcięła się Emmy.

      – Dziewczyny, przestańcie. – Leigh westchnęła. Nieważne, ile lat minęło czy ile wzięły na siebie obowiązków, wciąż kłóciły się o głupstwa jak wściekłe nastolatki. W pewien sposób znajdowały w tym ukojenie: przypominało im to, jak bardzo są sobie bliskie. Znajomi zawsze zachowują się wobec siebie wzorowo, ale siostry kochają się tak bardzo, że mogą powiedzieć sobie wszystko.

      – Czy to moja wina, że nie mogę się doczekać, kiedy zacznę? Obie bez skrępowania mi to wytknęłyście: jestem daleko, daleko za wami – powiedziała Emmy.

      Adriana przypomniała sobie, że trzeba zachowywać się uprzejmie. Zacisnęła ręce i zapytała:

      – No dobrze, o ilu facetach myślisz w tym roku?

      Leigh, zdecydowana, by za żadne skarby nie przypominać dziewczynom, że sama nie zgłosiła propozycji zmian, wtrąciła niecierpliwie:

      – Moim zdaniem trzech brzmi nieźle, nie uważacie?

      Adriana wydała taki dźwięk, jakby krztusiła się kawą.

      – Trzech? Daj spokój, to dobre na miesiąc, a nie na rok.

      – Chociaż raz muszę się z tobą zgodzić – wtrąciła się Emmy. – Przy tylu podróżach nie sądzę, żeby trzech było realne.

      – Więc co, chcesz przelecieć faceta z każdego kraju, który odwiedzisz? – Leigh się roześmiała. – W stylu: „Tu jest mój paszport, a tu klucz do hotelu, wejdziesz?”.

      – Tak naprawdę myślałam raczej o jednym facecie na każdym kontynencie.

      – Nie żartuj! – jednocześnie wykrzyknęły Leigh i Adriana.

      – Co? Tak trudno wam to sobie wyobrazić?

      – Tak. – Leigh pokiwała głową.

      – To śmieszne – zgodziła się z nią Adriana.

      – Cóż, już postanowiłam. Jeden facet na każdy kontynent, który odwiedzę. Obcokrajowcy, seksowni. Im mniej amerykańscy, tym lepiej. I żadnych zobowiązań. Żadnych związków, żadnych emocjonalnych perturbacji, tylko czysty, bezgrzeszny seks.

      Adriana gwizdnęła.

      – Querida! Przez ciebie się rumienię!

      – A co z Antarktydą? – chciała wiedzieć Leigh. – Chyba nawet Adi nie zdołała się przespać z facetem z Antarktydy.

      – Myślałam o tym. Antarktyda wydaje się mało realistyczna. Dlatego moim zdaniem można zamiast niej przyjąć Alaskę. – Emmy wyciągnęła ze swojej wielkiej torby zgniecioną kartkę i rozłożyła ją na stole.

      – To lista? Proszę, nie mów, że zrobiłaś listę. – Adriana się roześmiała.

      – Zrobiłam listę.

      Leigh wzniosła oczy do nieba.

      – Zrobiła listę!

      – Wszystko rozważyłam. Oczywiście zaliczyłam już Amerykę Północną, więc to oznacza jeszcze sześć i technicznie rzecz biorąc, Marc, tatuś Otisa, urodził się w Moskwie, więc naprawdę można go zaliczyć za Europę.

      – To jakaś bzdura – stwierdziła Leigh. – Masz ich zaliczyć w ciągu roku.

      Kelnerka, kładąc na stole rachunek, ściągnęła brwi.

      – Zgadzam się – rzekła Adriana. – Uznajemy ci Amerykę, ale tylko północną, Marc się nie liczy. Zresztą czemu chciałabyś go policzyć jako Europę? Za parę tygodni jedziesz do Paryża!

      Emmy skinęła głową.

      – Dla mnie w porządku. Jeden zaliczony, zostaje sześciu.

      – A co, jeżeli w Grecji spotkasz Japończyka albo Australijczyka w Tajlandii? – zapytała Adriana, sprawiając wrażenie zakłopotanej. – Liczą się za Azję i Australię, czy seks musi się odbyć na danym kontynencie?

      Emmy zmarszczyła czoło.

      – Nie wiem. O tym nie myślałam.

      – Dajmy dziewczynie spokój – powiedziała Leigh, patrząc na Adrianę. – Moim zdaniem powinna liczyć się albo narodowość, albo miejsce. Mój Boże, niesamowity jest już sam fakt, że w ogóle chce spróbować.

      – Moim zdaniem to w porządku – zgodziła się Adriana.

      – I aby zademonstrować dobrą wolę, dodam, że moim zdaniem powinnaś mieć prawo do jednego jokera.

      – To znaczy?

      – To znaczy, że powinnaś mieć możliwość ominięcia jednego kontynentu. Tylko w takiej sytuacji z góry nie narażasz się na niepowodzenie.

      – Którego? – zapytała Emmy. Na jej twarzy odmalowała się ulga.

      – A może Szwajcarzy liczyliby się jako joker? – podsunęła Leigh. – To neutralny kraj. Moim zdaniem, jeżeli prześpisz się ze Szwajcarem, możesz go zaliczyć dowolnie.

      Dziewczyny śmiały się i śmiały śmiechem, który zbyt rzadko zdarza się ludziom po studiach.

      Adriana wyjęła z kieszeni swojej sportowej torby niebieską metalową tubkę i wtarła w wargi nieco przezroczystego balsamu, świadoma, że obie jej przyjaciółki i niemal wszyscy goście przy pobliskich stolikach sprawiają wrażenie zahipnotyzowanych tym małym rytuałem. Dzięki temu poczuła się nieco lepiej. Miała kłopot z pozbyciem się dręczących ją ostatnio myśli, że uroda nie trwa wiecznie. Oczywiście zdawała sobie z tego sprawę – w ten sam sposób nastolatki wiedzą, że śmierć jest nieunikniona – ale zupełnie nie potrafiła tego pojąć. Matka przypominała jej o tym od dnia, kiedy czternastoletnia Adriana umówiła się na dwie randki z dwoma różnymi chłopcami tego samego wieczoru. Gdy matka zapytała, z którym z nich Adriana postanowiła się zobaczyć, ta podniosła na swą wciąż jeszcze piękną rodzicielkę nierozumiejące spojrzenie.

      – Czemu miałabym odwoływać spotkanie z którymś z nich, mamo? – zapytała. – Wystarczy czasu na obu.

      Matka uśmiechnęła się i dotknęła policzka Adriany chłodną dłonią.

      – Ciesz się, póki możesz, querida, nie zawsze tak będzie.

      Oczywiście