Spojrzał na nią z wyrozumiałym uśmiechem, a potem zerwał się z łóżka i zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. Poczuła, że sztywnieje, nic nie mogła na to poradzić. Russell tylko wzmocnił uścisk i ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi, dokładnie między ramieniem a podbródkiem. Popołudniowy zarost zadrapał jej skórę i zaczęła się wiercić.
– Łaskoczę? – roześmiał się. – Tata zawsze mówił, że w końcu będę musiał się golić dwa razy dziennie, ale nie chciałem mu uwierzyć.
– Hmm. Mm.
– Przyniosę wodę, chcesz?
– Jasne – powiedziała Leigh, chociaż nie chciała. Znów skupiła uwagę na rękopisie i przeczytała pół strony, kiedy Russell zawołał do niej z kuchni:
– Gdzie trzymasz miód?!
– Co? – odkrzyknęła.
– Miód. Robię dla nas herbatę z ciepłym mlekiem i miodem. Masz miód?
Wzięła głęboki oddech.
– W szafce nad mikrofalówką.
Parę chwil później wrócił z kubkiem w każdej ręce i torebką ciastek z kawałkami czekolady w zębach.
– Zrób sobie przerwę, kochanie. Obiecuję, potem zostawię cię w spokoju, ale po przekąsce o północy.
O północy? – pomyślała Leigh. – Jest wpół do drugiej nad ranem i muszę wstać za pięć i pół godziny. Nie wspominając o tym, że nie każdy ma naturalnie szczupłe ciało sportowca i może sobie pozwolić na okrągło chrupać ciasteczka.
Ugryzła kęs i przypomniała sobie, że zaraz po dwudziestce całe lata marzyła o takiej sytuacji: troskliwy chłopak, romantyczny piknik w środku nocy, wygodne mieszkanie pełne ukochanych drobiazgów. Wtedy wydawało się to niemożliwe albo co najmniej bardzo odległe. Teraz miała to wszystko, ale rzeczywistość w niczym nie przypominała marzenia.
Russell ledwie przełknął ciasteczka i nawet nie kończąc herbaty, objął poduszkę i szybko zapadł w głęboki i krzepiący sen. Kto tak śpi? Nigdy nie przestało to zdumiewać Leigh. Twierdził, że to pozostałość z dzieciństwa pełnego chaosu, że nauczył się spać przy gadaninie rodziców, dwóch sióstr, mieszkającej z rodziną niani i trzech hałaśliwych beagli. Może. Leigh uznała jednak, że ma to raczej coś wspólnego z jego czystym sumieniem i zdrowym stylem życia. A jeśli miała być całkiem szczera, to z faktem, że tak naprawdę prowadzi życie niespecjalnie stresujące. Czy problemy ze snem może mieć ktoś, czyj codzienny plan dnia obejmuje dwie godziny ćwiczeń (godzina podnoszenia ciężarów i godzina ćwiczeń aerobowych), wyklucza kofeinę, cukier, konserwanty, białą mąkę i tłuszcze trans? Ktoś, kto co tydzień nagrywał trzydziestominutowy program na temat (sport) miły mężczyznom z racji ich garnituru genetycznego i to przy pomocy zespołu pisarzy oraz producentów, którzy wszystko składają w całość? Ktoś pozostający w zdrowym, produktywnym związku tak z rodziną, jak z przyjaciółmi, kogo wszyscy kochają i podziwiają tylko za to, że jest sobą? Niedobrze się od tego robiło, a przynajmniej bardzo przykro. W każdym razie, jeśli miałaby być całkiem szczera, tak to często działało na Leigh.
Tego wieczoru szczególnie rozpaczliwie zapragnęła papierosa. Chociaż rzuciła palenie prawie rok temu, kiedy zaczęła spotykać się z Russellem, nie było dnia, żeby dramatycznie nie tęskniła za długim miłym dymkiem. Palacze nieodmiennie snuli opowieści o samym rytuale, jak to znaczną część przyjemności stanowi wyciąganie pudełka, odwijanie folii i wydłubywanie pachnącej pałeczki. Twierdzili, że uwielbiają zapalanie, strząsanie popiołu, uczucie trzymania czegoś między palcami. Wszystko to bardzo pięknie, ale nie ma to jak samo palenie: Leigh uwielbiała się zaciągać. Przytknięcie ust do filtra i poczucie dymu snującego się po języku, w głąb gardła i wprost do płuc oznaczało natychmiastowe doświadczenie nirwany. Pamiętała – codziennie – jakie ma się uczucie po pierwszym zaciągnięciu, gdy nikotyna dostaje się do krwiobiegu. Kilka sekund jednocześnie spokoju i wzmożonej uwagi zarazem w idealnych proporcjach. Następnie powolny wydech – dość mocny, aby dym nie sączył się z ust, ale niezbyt energiczny, żeby nie zakłócić uroku chwili – zwieńczenie rozkosznego doświadczenia.
Leigh nie była głupia i oczywiście znała wszystkie paskudne konsekwencje swojego ulubionego nałogu. Rozedma płuc. Rak. Choroby serca. Nadciśnienie. Konieczność oglądania wyrazistych fotografii czarnych płuc w czasopismach i przerażających reklam z ludźmi po tracheotomii mówiącymi głosem jak zza grobu. Żółte zęby, zmarszczki, cuchnące dymem włosy i plama od tytoniu na pierwszej kostce palca wskazującego prawej ręki. Dogadywanie matki. Ponure przepowiednie lekarza. Doprowadzający do szaleństwa ton pod tytułem „na wypadek, gdyby pani nie wiedziała”, którego zupełnie obcy ludzie używali, kiedy podchodzili do niej, gdy stała przed biurem, by wyliczyć niebezpieczeństwa czyhające na palacza. A do tego Russell! Pan Moje Ciało Jest Świątynią nigdy w życiu nie spotykałby się z palaczką i od pierwszego dnia postawił sprawę jasno. W sumie dość, by poddał się nawet najbardziej zawzięty palacz. Po ośmiu latach rozkoszowania się paczką dziennie Leigh w końcu rzuciła. Wymagało to od niej nadludzkiego wysiłku i umiejętności przetrwania dręczącego pragnienia przez całe tygodnie, ale wytrwała. Na razie nie zdołała całkowicie wyrzec się nikotyny. Można powiedzieć, że udało się jej tylko przerzucić z papierosów na gumę z nikotyną – taki przystanek w pół drogi. Miała nadzieję, że guma nie zabije jej w najbliższej przyszłości, a jeśli tak, to trudno.
Dla równego rachunku wrzuciła do ust dodatkowy kawałek gumy i odłożyła maszynopis. Zwykle nietrudno było wciągnąć się w książkę, o którą dobijały się liczne wydawnictwa, ale przy tej miała uczucie, że ciężko haruje. Czy amerykańska opinia publiczna naprawdę chce czytać kolejną ośmiusetstronicową książkę z gatunku fikcji historycznej o prezydencie z poprzedniego stulecia? Co za dużo, to niezdrowo. Leigh miała ochotę zwinąć się w kłębek z jakimś dobrym czytadłem i pogrążyć się w czymś, co nie byłoby tak zabójczo nudne. Oddałaby wszystko za poniedziałkowy wieczór bez kontaktów międzyludzkich. Wydrenowana nie miała nastroju, żeby przeczytać choć jedno słowo więcej o kampanii, która odbyła się ponad sto lat temu. Rzuciła maszynopis i położyła sobie na kolanach maca.
Jedna z jej przyjaciółek często bywała na czacie o drugiej nad ranem, ale dziś wszystko trwało w milczeniu. Leigh szybko przejrzała ulubione strony. Na CNN.com atak aligatora na południu Florydy. Na Yahoo! wideo z demonstracją, jak zrobić koszyk z arbuza przy użyciu noża i nietoksycznego markera. Na gofugyourself.com zabawny kawałek o fryzurze Toma Cruise’a i Flowbee. Na neimanmarkus.com ogłoszenia o podwyżce kosztów wysyłki wszystkich towarów skórzanych. Klik, klik, klik, klik. Przejrzała najnowszą listę bestsellerów na „Publisher’s Weekly”, kliknęła, by wesprzeć darmowe badania mammograficzne na stronie poświęconej rakowi piersi, a na Chase sprawdziła, czy przyszedł przelew. Przez chwilę rozważała, czy nie sprawdzić symptomów zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych na webMD, ale oparła się pokusie. Wreszcie zmęczona, a właściwie zupełnie wyczerpana, starannie umyła twarz, poprawnie wykonując koliste ruchy w górę. Zamieniła spodnie od dresu na lekkie bawełniane szorty. Kładąc się do łóżka, obserwowała twarz Russella, centymetr po centymetrze powoli wsuwała się pod kołdrę, zdecydowana go nie budzić. Nie poruszył się. Zgasiła światło i zdołała przejść na swoją stronę łóżka, nie przeszkadzając mu, ale kiedy jej umysł zaczął zwalniać, a członki odprężać się pod chłodną kołdrą, poczuła, że przytula się do niej całym ciałem. Całym podnieconym ciałem. Objął ją i naparł miednicą na jej pupę.
– Cześć – wyszeptał jej prosto do ucha. Wciąż jeszcze pachniał ciasteczkami.
Leżała