– Anne, Anne, wyglądasz dzisiaj jak bogini. Byłabyś w stanie oczarować nawet samego Zeusa – powiedział Horst.
Roześmiała się cicho.
– Widzi mi się, Horst, że masz coś pilnego do załatwienia.
– W rzeczy samej, piękna Anne. Jedną sprawę służbową i jedną prywatną – odpowiedział Horst.
– No to mówże, zamiast mnie czarować – z udawaną złością powiedziała Anne.
– Tutaj masz wykaz osób wysiedlonych, które powinny się zarejestrować w nowym miejscu pobytu. Sprawdź, czy to uczyniły, czy chowają się po lasach. I masz tu dane pewnej kobiety. Sprawdź, czy taka mieszka w naszym starostwie, a jeśli nie, wyślij zapytanie do innych dystryktów. – Puścił do niej oko.
Anne przesunęła wzrok po nazwisku Hanki, przełknęła ślinę i zapytała:
– A po cóż szukasz tej kobiety? Zakochałeś się? – zapytała, niby od niechcenia.
– To dla kumpla z SS. Jest porucznikiem, ale chodzimy razem na wódkę – powiedział dumnie Horst, chociaż to stwierdzenie było mocno naciągane.
– W takim razie przyjaciel się zakochał. – Roześmiała się.
– Ależ, Anne, czy zawracałbym ci głowę jakimiś romantycznymi historiami? Pewnie coś narozrabiała – odpowiedział zupełnie poważnie, aby jego rozmówczyni bardziej się postarała.
– Dobrze… – mruknęła.
– A tu mam dla ciebie prezencik. Prosto z Berlina. – Horst położył na biurku kobiety czekoladę Sucharda.
Anne już nic nie powiedziała, tylko machnęła dłonią, jakby chciała przepędzić intruza, który co prawda był bardzo miły, ale przeszkadzał jej w pracy.
Kiedy tylko młody oficer zniknął za drzwiami biura, kobieta zerwała się jak oparzona i wybiegła z pokoju. Rozejrzała się po holu gmachu, upewniając się, czy Horst już opuścił budynek, i szybko weszła schodami na pierwsze piętro, gdzie swój gabinet miał Hermann Ritz. Lubiła go, bo był szarmancki, życzliwy i zawsze dawał jej wolne, gdy o to poprosiła. Burknęła coś pod nosem w sekretariacie i nie czekając na reakcję otyłej kobiety w okularach, wtargnęła do pokoju Hermanna. Ten popatrzył na nią zdziwiony, ale nie był zły. Anne była w starostwie najlepszym pracownikiem i zaufaną powiernicą. To ona także wysyłała ze swojego działu listy do Hanki, opatrzone urzędowymi pieczęciami. Anne również dostarczała listy, które przychodziły do Hermanna i była przekonana, że tych dwoje łączy jakaś niezwykle romantyczna relacja. Chociaż sama podobnych przygód nie przeżywała, uwielbiała takie historie, zwłaszcza jeśli dotyczyły zakazanych związków. A ten musiał być wyjątkowo pikantny. On był żonaty, a ta kobieta najpewniej miała męża, dwa nazwiska i była Polką. Tymczasem ten układ mógł za chwilę się skończyć, bo kobietę intensywnie poszukiwał inny niemiecki oficer. Swoją drogą Hanna Lewin-Niechowska vel Stefania Koniuszko musiała mieć wielką słabość do niemieckich mężczyzn. Nie wierzyła, że ta kobieta mogła zrobić coś złego, wtedy bowiem na jej biurko trafiłoby pismo z biura gestapo, a nie zapisana ołówkiem kartka. Nie była jednak do końca pewna, w końcu zameldowana była pod innym nazwiskiem. Być może zadecydowały o tym względy bezpieczeństwa, a może było tak, jak twierdził Ritz i chodziło o ukrycie ich romansu.
– Przepraszam, że ośmieliłam się tak nagle wtargnąć do pana biura, ale mam bardzo ważną sprawę. Chodzi o tę kobietę, do której wysyła pan listy. Otóż okazuje się, że nie tylko pan się nią interesuje, ale również jakiś oficer SS. Szuka bardzo intensywnie Hanny Lewin-Niechowskiej – powiedziała szybko.
Twarz Hermanna zbladła. Nie miał pojęcia, o co może chodzić. Nazwisko Hanki zniknęło z rejestru poszukiwanych, a teraz nagle dopytywał o nią jakiś oficer SS. Co dziwniejsze, robił to w urzędzie, w którym on pełnił służbę.
– Czy powiedziała mu pani o nowej tożsamości pani Niechowskiej i o moich listach? – zapytał zatrwożony.
– Nie, skądże. Najpierw chciałam porozmawiać z panem, bo nie wiem, co robić. Owa prośba była taka… powiem szczerze, prywatna. Mogę odmówić albo zwlekać, ale wolałam, żeby pan o tym wiedział – powiedziała Anne.
– Jestem ci ogromnie wdzięczny. Sama rozumiesz… A kim był ten oficer, który poprosił cię o te dane? – zapytał.
– To młody oficer z gestapo, Horst Wolf, ale podobno wyświadcza przysługę niejakiemu Obersturmführerowi Ottonowi Kriegemu, oficerowi SS z Einsatzgruppen, który dotychczas służył na froncie wschodnim – wyrecytowała dumnie Anne, ciesząc się, że tak dokładnie wypytała o szczegóły młodego Horsta.
– Hm… To dziwne – mruknął jakby do siebie Hermann Ritz. – Jeszcze raz dziękuję, Anne, za czujność. Jeśli nie proszę o nazbyt wiele, powiedz temu młodzieńcowi, że zajmiesz się sprawą, ale potrwa to około dwóch tygodni. Obawiam się, że jeśli odmówisz, ów zasłużony na froncie wschodnim oficer zechce poprosić o przysługę kogoś ważniejszego. Ja tymczasem napiszę do pani Niechowskiej. Może w istocie to jakaś stara, niewinna znajomość sprzed wojny.
– Dobrze, szefie, i… dzisiaj zabierają pocztę o piętnastej. Proszę nie zwlekać. – Anne uśmiechnęła się porozumiewawczo i opuściła biuro. Miała także nadzieję, że gdy poprosi o podwyżkę, Ritz nie odmówi jej poparcia.
Hermann po wyjściu Anne zamyślił się. Właściwie powinien spać spokojnie, bo i tak Hanki Lewin nie znaleziono by pod adresem, pod którym ostatnio była zameldowana, a zapewne nikt nie wpadnie na to, by powiązać jej osobę ze Stefanią Koniuszko. Jednak Hanka mieszkała tak blisko Magnuszewa, że pojawienie się w nim osoby, która bardzo chciała ją odnaleźć, mogło stanowić dla niej zagrożenie. Jeśli zaś w istocie ów Kriege był jedynie dobrym znajomym, zatroskanym o jej los, nie będzie musiała uciekać.
Kim, u licha, był Otton Kriege? Może jej dawnym kochankiem? A może jakimś podejrzliwym oficerem, który chciał dzięki niej schwytać jej przyjaciółkę albo tego szemranego komunistę? Miał nadzieję, że rychło uzyska na to odpowiedź.
10. Magnuszew, 1943
Jak zwykle Hanka ogromnie się ucieszyła, gdy zobaczyła w skrzynce na listy kopertę z Kreishauptmannschaftu w Zamościu. Rozerwała ją niecierpliwie, uśmiechnęła się, gdy zaczęła czytać pierwsze zdania, lecz kilka chwil potem jej twarz zrobiła się kredowobiała. Patrzyła w jeden punkt na ścianie i nie miała pojęcia, co dalej robić. Jedno było pewne. Musiała opuścić te okolice i miała na to zaledwie dwa albo trzy tygodnie. Tylko gdzie, do diabła, miała uciec? Alicja była Bóg wie gdzie, jej rodzina także opuściła Chełmice, a ona oprócz brata nie miała nikogo. Kiedyś mogłaby poszukać azylu u dobrotliwego profesora Litwina, ale on nie żył. Chyba jednak nie miała wyjścia i jedyną drogą ucieczki była Warszawa i dom jej brata.
– Kim, do diabła, jest Otton Kriege? – zapytała na głos Hanka.
Nie poznała nikogo takiego, ani przed wojną, ani w jej trakcie. Była o tym przekonana. I zapewne ów człowiek nie miał dobrych zamiarów. Być może był kolejnym niemieckim oficerem chcącym z niej zrobić