Był jeszcze Sergiusz. Człowiek, o którym nie chciała myśleć, a jednak wciąż powracał jak bumerang we wspomnieniach. Często, gdy szła samotnie do lasu, by przeanalizować swoją przeszłość i przyszłość, łapała się na tym, że rozmawia z „Karym”. Tak jak niegdyś z Hanką. Teraz miała kolejnego przyjaciela, za którym tęskniła i który stawał jej się bliższy, niżby sobie tego życzyła. Bo był mężczyzną. Pociągającym, męskim i niekiedy szorstkim jak derka, którą jej wuj kładł na drewnianych ławach w ogrodzie. Stał się dla niej tak ważny, że nie chciała go już zwodzić, dopóki nie będzie pewna, że jest tym jedynym. Nie chciała zachowywać się jak Julian, przeskakujący z kwiatka na kwiatek w zależności od potrzeby serca. Tak było uczciwiej. Wobec Sergiusza, Juliana i wreszcie wobec siebie samej.
Niekiedy zastanawiała się nad tym, jak szybko przestała być nieobliczalną dziewczyną i stała się kobietą. Może ten moment nastąpił, gdy w jej życiu pojawił się ten najważniejszy mężczyzna – jej synek. Paradoksalnie to również on uświadomił jej, że mimo pewnej dojrzałości wciąż w niej drzemie jakaś część małej, psotnej dziewczynki, która lubi przygodę i ciągłe zmiany. Mieszkając u wuja, gdzie dzień był podobny do dnia, czuła, że musi sprawić, by coś się działo. Budowała wraz z Mateuszkiem szałasy w lesie, puszczała własnoręcznie wystrugane łódki w małym strumieniu i bawiła się w Indian. Z pomalowaną truskawkami twarzą, gęsimi piórami wetkniętymi w przepaskę na włosy, biegała wokół ogniska, wydając z siebie dźwięki, które jedynie jej synowi wydawały się jak najbardziej na miejscu. Zapewne ktoś dorosły pomyślałby, że postradała zmysły, ale ona chciała poczuć, że robi coś więcej oprócz sprzątania, obierania ziemniaków i prania na tarze w ogromnej balii. Gdzieś tam daleko była wojna, jej kompani walczyli z wrogiem, ktoś ratował życie innemu człowiekowi, czyli robił wszystko to, co przez ostatni czas było jej udziałem. Tymczasem ona siedziała w bezpiecznym miejscu i jedynie nasłuchiwała z trzeszczącego radia wieści o kolejnych sukcesach i porażkach Hitlera.
Powinna rozkoszować się tym spokojem, którego tak bardzo jej dotychczas brakowało, porankami, gdy mogła w spokoju wypić kubek mleka i zjeść pajdę świeżego chleba pieczonego przez babkę, i popołudniami, gdy robiła przetwory, bawiła się z synem albo zażarcie dyskutowała o Stalinie, rządzie londyńskim i śmierci Sikorskiego. Miała dużo czasu dla siebie, bo Mateuszek, mimo że nie był jej biologicznym dzieckiem, zjednał sobie każdego z mieszkańców leśniczówki, a najbardziej dziadka Bronka, który cieszył się, że w końcu pojawił się w jego rodzinie potomek płci męskiej, dzięki czemu łatwiej mu będzie okiełznać trzy niesforne kobiety. Chłopczyk również lgnął do dziadka, bo pewnie brakowało mu „Karego”, który godnie zastąpił mu nieżyjącego już ojca.
Kiedy zapadał wieczór, siadała na werandzie, owinięta pledem, i popijała herbatę z kory oraz tartej marchwi, której aromat poprawiała odrobiną cykorii i słodkich malin. Często towarzyszyła jej Alutka, ale mówiły o mało ważnych sprawach, jakby babka uznała, iż jest jeszcze za wcześnie na rozmowy o tym, co naprawdę dzieje się w sercu jej wnuczki.
– Ciekawe, jak sobie Lewinówna radzi. Ostatnie lata przed wojną żyła jak wielka dama, a teraz i inwentarz musi oporządzać, i pewnie kawałek pola ma. No i dwójka małych dzieci to też masa obowiązków. Mateuszek ma nas pięcioro, a i tak mi się zdaje, że ciągle coś jest przy nim do roboty – zagadnęła pewnego wieczoru Alutka.
– Okazało się, że Hanka potrafi sobie bardzo dobrze radzić – uśmiechnęła się Alicja. – To dzielna kobieta. I ma tę wielką Irkę do pomocy, a uwierz, babciu, to tur, nie baba. Bardzo tęsknię za Hanką, jesteśmy jak siostry, a ona teraz tak daleko i nawet listu wysłać do niej nie mogę, bo nie wiem, gdzie mieszka. Irena za nic mi tego powiedzieć nie chciała, a siłą bym raczej z niej nie wydusiła.
– A ten jej mężulek paniczyk? – zapytała babka.
– Kto go tam wie… Siedzi w Anglii i ani myśli wracać, póki Niemcy siedzą w Polsce. Zresztą od trzydziestego dziewiątego Hanka nie miała o nim żadnych wieści. Myślę, że gdy wojna się skończy i jakimś cudem się odnajdą, to chyba tylko po to, żeby wziąć rozwód – z westchnieniem powiedziała Alicja.
– Nie dziwota, jak sobie z innym dzieciaka zmajstrowała – burknęła babka.
– Ten inny naprawdę ją kocha, a ona jego… Piękna miłość, piękna para, tylko przez wojnę rozdzielona – rozmarzonym głosem dodała Alicja, bo tak jak niegdyś Hanka zazdrościła jej idealnej i bezgranicznej miłości do Juliana, tak teraz sytuacja odwróciła się i to ona chciałaby znaleźć się na miejscu przyjaciółki.
– Wiesz, moja droga, czasami wszystko wygląda inaczej, niż nam się wydaje. Namiętność lubi zakładać na nos różowe okulary, zniekształcać obrazy, okłamywać nasze serca, dopiero prawdziwa i głęboka miłość zrzuca maskę, by człowiek mógł odróżnić jedno od drugiego – spokojnym tonem powiedziała babka.
Alicja nie była głupia, poza tym nazbyt dobrze znała babcię, by w mig zorientować się, do czego zmierza Alutka. Zapewne chciała wiedzieć, co kryje się w sercu jej wnuczki. Problem tylko polegał na tym, że ona sama tego nie wiedziała. Kurczowo trzymała się marzeń, chcąc nagiąć do nich rzeczywistość, zamiast dostrzec to, że życie ofiarowało jej coś znacznie piękniejszego. Modlitwy niekiedy są wysłuchiwane w przedziwny sposób. Nie mogła wszystkiego zrzucać na wojnę, uważała bowiem, że to właśnie w tym tragicznym czasie miłość powinna być najsilniejsza i najpełniejsza, bo każdy dzień mógł okazać się tym ostatnim.
– Nie wiem, co czuję, babciu – powiedziała cicho Alicja, w głosie której pobrzmiewała bezradność.
– Rozumiem, chociaż wolałabym, żebyś jednak obdarowała uczuciem Sergiusza, bo kocha cię ten szaleniec bezgranicznie. Pamiętaj jednak, że najczęściej doceniamy pewne rzeczy dopiero, gdy je naprawdę utracimy. Czy myślałaś, jak cennym darem jest wolność, dopóki Niemcy nie zajęli naszego kraju? Albo o tym, jak smakuje prawdziwy wiejski chleb z czystej mąki na prawdziwym zakwasie, albo jak miło jest biegać po łące ze świadomością, że nie nadepniesz na minę? Teraz ci się wydaje, że Sergiusz jest w zasięgu twoich rąk, wystarczy je wyciągnąć, by był cały twój, ale czy tak będzie wiecznie? Czy warto, moja droga, dla kaprysu albo, że tak powiem, dla zgubnej namiętności drażnić tak piękne uczucie? – perorowała Alutka, rezygnując ze swojego zwyczajowego, nieco kpiarskiego tonu.
– Babciu, to nie jest takie proste. Julian nie jest kaprysem, a i okres namiętności mam już chyba za sobą. Ale czuję, jakby był częścią