– Mówisz o „Migdałowych Oczach”, młody człowieku? – zapytał Salazar, bo zwyczajowo imię nic kompletnie mu nie mówiło w przeciwieństwie do określenia „córka Eduarda”. Jego imię wszak pamiętał, ponieważ znali się od dzieciństwa.
– A ile córek ma Eduardo? – zapytał Chełmicki.
– Jedną. To najmłodsze jego dziecko. Żona zmarła w połogu, straszna tragedia, byłem przy tym. Synów zaś wykończyli komuniści. Walczyli w szeregach generała Franco.
– A Esperanza? – zapytał niepewnie Julian.
– Eduardo za wszelką ceną chciał ją ochronić. Błagał, by w nic się nie wdawała, bo tylko ona mu została na świecie. Ale gdzie tam… Pewnego dnia opuściła dom i ojca i powiedziała, że będzie walczyć z Hitlerem. Eduardo obawiał się, że wyjedzie do Francji albo do Włoch, bo w Hiszpanii było spokojnie, ale nie. Od czasu do czasu widywałem ją w Granadzie, ojca także odwiedzała. Ale już od kilku miesięcy jej nie widuję.
– A dla kogo pracuje? Coś pan wie?
– Na pewno nie dla koleżków generała Franco z Abwehry. – Salazar uśmiechnął się, po czym dodał: – Jedźmy, jedźmy, może Eduardo coś nam powie.
Eduardo siedział na werandzie, palił fajkę, patrząc na rozciągające się przed jego oczami andaluzyjskie krajobrazy, i niemal bez zdziwienia powitał doktora. Domyślił się, że jego gość zechce zadać mu kilka pytań i usłyszeć na nie odpowiedzi, ale bez pomocy doktora nie dałby rady.
– Nie widziałem córki od tygodni… – jęknął starszy człowiek.
– A dla kogo pracuje? – zapytał Salazar.
– Na pewno nie dla Niemców… – mruknął Eduardo.
– Dla komunistów? – Doktor ciągnął gospodarza za język, bo ten zdawał się niezbyt chętny do dłuższych opowieści na temat swojej córki.
– Broń Boże! – Eduardo przeżegnał się. – Komuniści zabili mi synów, jej braci.
– Z pewnością nie przyjechałem tutaj, by spotykać się z komunistami czy niemieckimi wtyczkami. Myślę, że musiał być to ktoś z alianckiej strony. Może byłem w drodze na Gibraltar? Tylko po co? Jeśli miałbym się spotkać z kimś z naszego rządu, po diabła kazano by mi jechać tutaj, a nie do Londynu? – głośno zastanawiał się Julian.
– Nie wiem, kim są ci ludzie. Ale przez nich nie widuję mojej małej córeczki! – Eduardo zaczął łkać. – Nie wiem, w co oni ją wciągnęli, ale przestała mówić mi cokolwiek.
– Ale ty mnie znalazłeś, ugościłeś, a ja wcześniej spotkałem twoją Esperanzę, więc powiedz prawdę – niemal wykrzyknął Julian.
Salazar przetłumaczył owo zdanie znacznie spokojniejszym tonem, ale Eduardo musiał wyczuć złość Chełmickiego. Przez kilka chwil na werandzie zapanowała niemal grobowa cisza, przerywana jedynie odgłosami cykad.
– Przybiegła do mnie. Płakała. Powiedziała tylko, żebym z nią poszedł w góry. Błagała, żebym się tobą zaopiekował, a potem zniknęła. Uratowała ci życie, a teraz może sama jest w niebezpieczeństwie – Eduardo w końcu pękł.
– Muszę ją odnaleźć… – powiedział cicho Chełmicki.
– Nie wiem, gdzie ona jest. Nie wiem… Moja mała córeczka… Moja mała Esperanza. – Eduardo rozpłakał się na dobre, nie było więc sensu kontynuować tej rozmowy, zwłaszcza że najwyraźniej staruszek nic nie wiedział o losach swojej córki.
Chełmicki odwiózł doktora Salazara do Granady, a gdy powrócił, zamknął się w swoim pokoju. Położył się na łóżku i kierując wzrok na sufit, pytał siebie:
– Kim jesteś, dziewczyno? Gdzie się teraz podziewasz? Jesteś moim wrogiem, czy moim aniołem stróżem?
Po kilku minutach zasnął z nadzieją, że niebawem przypomni sobie dużo więcej niż tylko postać pięknej Esperanzy.
9. Zamość, 1943
Odkąd Igor Łyszkin dowiedział się, że kolejnym miejscem jego pobytu będzie Zamość, prześladowała go myśl o Hance. Zadania, które wykonywał, były niebezpieczne i ważne, ale odnalezienie ukochanej stanowiło w tej chwili priorytet. W mundurze oficera SS mógł sobie pozwolić na więcej i poszukać Hanki Lewin sposobem najprostszym. Oczywiście, pewna rozwaga i czujność były wskazane, ale nadmierne zdystansowanie mogło wzbudzić podejrzenia. Dlatego, gdy tylko zadomowił się w nowym miejscu i nawiązał stosowne kontakty, bez skrępowania udał się do siedziby gestapo.
Młody oficer oddał mu honory, zaproponował wypicie prawdziwej kawy, na co Łyszkin skwapliwie przystał, po czym zapytał życzliwie:
– To, co pana do nas sprowadza, Obersturmführer Kriege?
– Szukam pewnej kobiety, spotkałem ją jeszcze przed wojną i oczywiście widziałem się z nią, zanim trafiłem na wschód. Chciałbym wiedzieć, co teraz się z nią dzieje – powiedział spokojnie Igor.
– Najpierw sprawdzimy nasze rejestry, a jeśli nam nie podpadła, mogę wysłać zapytanie do biura Kreishauptmannschaftu – życzliwie odpowiedział oficer.
– Tylko jest mały problem… Ona nigdy nie mieszkała w tej okolicy. Pochodzi z Warszawy, ale teraz może mieszkać gdziekolwiek. Pojechałbym tam, ale, sam rozumiesz… – Łyszkin zerknął na tabliczkę stojącą na biurku, informującą, kto pełni dyżur. – …Horst, obowiązki… I zostawmy te stopnie, mam na imię Otton. – Łyszkin zmniejszył dystans, zwracając się do młodego oficera po imieniu.
– Któż ich nie ma. – Uśmiechnął się. – Oczywiście, puścimy telefonogram do Warszawy. Ale uprzedzam, to może potrwać, mają tam ręce pełne roboty, bo sabotażyści grają im na nosie. Władze mogły zrobić to, co tutaj. Za mordy wszystkich i wysiedlić. Od razu byłoby spokojniej.
– W rzeczy samej, ale Warszawa to ogromne miasto… – mruknął Igor, po czym zapisał na małej karteczce swój numer telefonu domowego. Miał świadomość, że popełnia nieostrożność, ale czuł się już na tyle pewnie w roli niemieckiego oficera, iż postanowił zaryzykować.
Po kilku dniach Łyszkin w istocie otrzymał telefon od swojego nowego znajomego.
– Poruczniku, o przepraszam, Ottonie, mam pewne informacje na temat pani Niechowskiej. Otóż jeszcze do niedawna rzeczywiście była w kręgu zainteresowań gestapo, ale obecnie została wykreślona z listy poszukiwanych – powiedział Horst, nieświadomy zapewne, że Hanka została z oficjalnej listy wykreślona celowo, by uśpić czujność Alicji Ross i innych poszukiwanych osób, na wypadek gdyby mieli kogoś zaufanego lub przekupionego w tym miejscu. Po chwili dodał: – Zaraz idę do biura Kreishauptmannschaftu, mam tam sprawę do załatwienia, więc zlecę im pogrzebanie w listach meldunkowych, rejestrach kenkart i takich tam biurokratycznych gównach.
– Horst, jestem ci niewymownie wdzięczny. Wiem, że mógłbym sam to zrobić, ale gestapo zawsze działa na urzędników motywująco. – Igor roześmiał się, po czym zaproponował młodemu oficerowi spotkanie przy wódce i dobrym jedzeniu. – Ja stawiam.
– Pewnie, że chętnie skorzystam – powiedział młody oficer i rozłączył się.
Horst pomyślał, że