— Czy być może? — zapytał Coconnas promieniejąc z radości.
— Czy być może! — szepnął La Mole z bolesnym osłupieniem.
— Tak, jak już miąłem honor panom powiedzieć — odrzekł gospodarz.
— W takim razie — rzekł La Mole — idę do Luwru nie tracąc ani chwili. Nie wiem tylko, czy znajdę tam króla Henryka.
— Bez wątpienia, wszakże tam mieszka.
— I ja idę do Luwru — powiedział Coconnas. — Czy zastanę tam księcia Gwizjusza?
— Zapewne, gdyż przed chwilą widziałem go przechodzącego tędy ze swoją szlachtą.
— A więc pójdźmy, panie Coconnas — rzekł La Mole.
— Służę panu — powiedział Coconnas.
— A kolacja, panowie? — zapytał La Huriśre.
— A!... ja może będę wieczerzał u króla Nawarry — powiedział La Mole. — A ja u księcia Gwizjusza — dodał Coconnas.
— Ja zaś — rzekł gospodarz odprowadzając wzrokiem swych gości, którzy udali się w stronę Luwru — pójdę wyczyścić szyszak, przygotować rusznicę i wyostrzyć halabardę. Nie wiadomo bowiem, co się może wydarzyć.
Rozdział V O Luwrze w szczególności i o cnocie w ogóle
Rozdział V
O Luwrze w szczególności i o cnocie w ogóle
Coconnas i La Mole, zapytawszy pierwszego spotkanego przechodnia o drogę do Luwru, udali się, według otrzymanego objaśnienia, ulicą d'Averon, a następnie ulicą Saint-Germain-l'Auxerrois i wkrótce znaleźli się przed zamkiem, którego wieże ledwo już były widoczne w zapadającym zmroku.
— Cóż się panu stało? — zapytał Coconnas La Mole'a, spostrzegłszy, iż ten zatrzymał się i z jakimś uszanowaniem patrzył na zwodzone mosty, wąskie okna i spiczaste wieżyczki, które się nagle przedstawiły jego oczom.
— Dalibóg, sam nie pojmuję — odpowiedział La Mole. — Tak mocno mi serce bije... Nie jestem tchórzem, lecz nie wiem dlaczego, ten pałac wydaje mi się ponury, nawet straszny.
— Ja zaś — powiedział Coconnas — nie mogę znowu pojąć, czemu jestem w tak wyśmienitym humorze. Wprawdzie strój mam cokolwiek niedbały — prawił rzucając oczyma na swoje podróżne ubranie — lecz to fraszka, zaniedbanie nadaje zuchwałą minę. Przy tym rozkazano mi nie tracić ani chwili. Będę więc mile widziany, bo rozkaz wykonywam akuratnie.
I obydwaj poszli dalej, miotani odmiennymi uczuciami.
Luwr był pilnie strzeżony; wszystkie warty podwojono. Te środki ostrożności zakłopotały nieco dwóch naszych młodzieńców. Lecz Coconnas, przypomniawszy sobie, że nazwisko księcia Gwizjuszą działa na paryżan jakby jaki talizman, przystąpił do placówki i odwołując się do tego wszechwładnego nazwiska, zapytał, czy może wejść do Luwru.
W samej rzeczy, zdawało się, że nazwisko księcia wywarło niejaki wpływ na żołnierza, lecz tenże po chwili, zapytał przybyłego o hasło.
Naturalnie Coconnas zmuszony był się przyznać, że hasła nie zna.
— To idź pan precz! — zawołał 'żołnierz.
W tym samym czasie jakiś człowiek rozmawiający z oficererri służbowym, usłyszawszy, że Coconnas prosi o pozwolenie wejścia do Luwru, przerwał rozmowę i zbliżył się ku niemu; zapytał go z wyraźnym niemieckim akcentem:
— Czego pan chcesz od księcia Gwizjuszą?
— Chciałbym z nim pomówić — odpowiedział Coconnas.
— Niepodobna, książę jest teraz u króla.
— Lecz ja otrzymałem rozkaz na piśmie, ażebym przybył do Paryża.
— A! pan masz rozkaz na piśmie?
— Tak jest, i przybyłem umyślnie z bardzo odległych stron.
— A! przybyłeś pan z daleka?
— Aż z Piemontu.
— Topsze! topsze! To co innego. Jak się pan nazywasz?
— Hrabia Annibal de Coconnas!
— Bardzo topsze! Daj mi pan list, panie Annibalu.
— Na honor, to jakiś grzeczny człowiek — pomyślał de La Mole — gdyby to i mnie udało się dostać podobnego przewodnika do króla Nawarry.
— Dajże mi pan list — mówił dalej Niemiec, wyciągając rękę do Annibala, który stał nie wiedząc, co ma uczynić.
— Lecz — odparł Piemontczyk z niedowierzaniem właściwym Włochom — nie wiem, czy mogę... nie mam honoru znać pana.
— Jestem Pesme, należę do dworu księcia Gwizjusza.
— Pesme... — powtórzył Coconnas — to nazwisko nie jest mi znane. — To jest pan de Besme — powiedział żołnierz stojący na warcie. — Jest cudzoziemcem, źle więc wymawia po francusku. Oddaj mu pan list i nic się nie obawiaj.
— A... pan de Besme! — zawołał Coconnas. — Proszę, proszę, oto mój list. Bądź pan łaskaw darować mi, żem tego nie uczynił od razu. Lecz pan zapewne wiesz, że wierny sługa inaczej nie może...
— Topsze, topsze — odpowiedział de Besme — nie farto się, panie, usprawiedliwiać.
— Ponieważ pan jesteś tak grzeczny — rzekł La Mole zbliżywszy się z kolei — ośmielam się więc prosić go, czybyś nie raczył przyjąć także mego listu?
— Jak pan się nazywasz?
— Hrabia Lerac de La Mole.
— Nie znam tego nazwiska.
— Nic dziwnego, że nie mam szczęścia być panu znanym, nie jestem tutejszy i również jak hrabia de Coconnas przybyłem z daleka.
— Skądże?
— Z Prowansji.
— Czy także z listem?
— Z listem.
— Czy do księcia Gwizjusza?
— Nie, do Jego Królewskiej Mości króla Nawarry.
— Nie jestem sługą króla Nawarry — odpowiedział de Besme stając się nagle oziębły — nie mogę fięc mu fręczyć pańskiego listu.
I Besme, obróciwszy się tyłem do La Mole'a, poszedł do Luwru, dając znak hrabiemu de Coconnas, ażeby udał się za nim. La Mole pozostał sam.
W tejże samej chwili z dalszych drzwi Luwru, nie opodal tych, w których znikli Besme i Coconnas, wyszło około stu ludzi.
— Patrz! — powiedział stojący na warcie żołnierz do swego towarzysza — otóż i de Mouy ze swymi hugonotami. Jak się też wszyscy radują. Bez wątpienia król przyrzekł im, że zginie morderca, który się targnął na życie admirała i który zabił ojca de Mouya. Tym sposobem syn za jednym zamachem odpłaci za dwóch.
— Słuchaj no, mój zuchu — zapytał La Mole zwracając się do żołnierza — zdaje mi się, żeś mówił, iż to jest pan de Mouy?
— Tak.
— I że ci panowie, co mu towarzyszą, są...
— Heretykami. W istocie, mówiłem to.
— Dziękuję — powiedział La Mole, nie zważając niby na ów