— Jak więc pan sądzisz? — zawołał Coconnas.
— Ja sądzę, że oberżysta ma słuszność, tylko nie umie przyjmować podróżnych, a nade wszystko szlachty. Zamiast nam po grubiańsku gadać: .Nie przyjmę panów", należało powiedzieć grzecznie: „Raczcie panowie wejść", a na rachunku umieścić: „Za pokój dla panów tyle, za pokój dla lokajów tyle", gdyż powinien był spodziewać się, że jeśli nie mamy lokajów, możemy ich sobie wynająć.
To powiedziawszy, La Mole lekko odepchnął gospodarza wyciągającego rękę po rusznicę i wpuścił swego towarzysza do oberży, sam zaś wszedł za nim.
— Ja jednak — rzekł Coconnas — nie mam chęci włożyć szpady do Pochwy, nie spróbowawszy, czy lepiej kole niż rożen tego hultaja.
— Cierpliwości, kochany towarzyszu — powiedział La Mole — cierpliwości! Wszystkie oberże napełnione są szlachtą przybywającą do Paryża na wesele lub też z powodu bliskiej wojny z Flandrią; nie znajdziemy więc innego mieszkania. Wreszcie może to już taki zwyczaj w Paryżu, że w ten sposób przyjmuje się podróżnych.
— A! jakżeś cierpliwy, panie de La Mole — odrzekł Coconnas, podkręcając ze złości rude wąsy i piorunując gospodarza wzrokiem. — Jednakże słuchaj, łajdaku: strzeż się, bo jeśli jedzenie będzie złe, pościel twarda, wino mniej niż trzy lata mające, a usługa niezręczna...
— Dobrze, dobrze, mój panie — przerwał gospodarz ostrząc nóż na rzemieniu — bądź pan spokojny; przecież pan jest w Paryżu.
Potem, pochyliwszy głowę, mruknął:
— Musi to być hugonot, gdyż zdrajcy ci stali się bardzo zuchwałymi od czasu małżeństwa ich Bearneńczyka z panną Margot.
Po chwili, z uśmiechem, na którego widok zadrżeliby jego goście, dodał:
— E! e! ucieszne by to było, gdyby mi tu wpadli teraz w ręce hugonoci... i gdyby...
— Jakżeż! będzie tam kolacja? — kwaśno zapytał Coconnas, przerywając monolog swego gospodarza.
— Jak pan rozkażesz — odpowiedział tenże, uradowany bez. wątpienia swą ostatnią myślą.
— Niech więc wszystko będzie jak najprędzej — rozkazał Coconnas. Następnie, zwracając się do La Mole'a, rzekł:
— Dopóki nam nie przygotują pokoju, powiedz mi, panie hrabio, jak uważasz, czy Paryż to wesołe miasto?
— Na honor, nie — odpowiedział La Mole — zdaje mi się, że dotąd widziałem tu tylko twarze przestraszone i odrażające. Lecz może paryżanie boją się burzy. Patrz pan, jak niebo jest czarne, a przy tym, jak powietrze ciężkie.
— Czy to prawda, hrabio, że szukasz Luwru?
— I pan także, panie de Coconnas.
— A zatem, jeżeli pan chcesz, pójdziemy szukać go razem.
— Hm! czy to czasem nie będzie już za późno? — zapytał La Mole.
— Późno czy nie, muszę wyjść. Rozkazano mi przyjechać jak najprędzej do Paryża i bezzwłocznie po przybyciu przedstawić się księciu Gwizjuszowi.
Gospodarz, usłyszawszy nazwisko księcia Gwizjusza, zbliżył się i zaczął bacznie uważać.
— A!... patrz pan, ten łajdak nas podsłuchuje — rzekł Coconnas, który jako Piemontczyk, był bardzo zawzięty i nie mógł przebaczyć właścicielowi oberży jego niegrzecznego obejścia.
— Tak, przysłuchuję się — powiedział tenże, przykładając rękę do czapki — lecz po to, aby panom dopomóc. Słysząc bowiem wymówione nazwisko wielkiego księcia Gwizjusza, zaraz przybiegłem. Powiedzcie, panowie, czym wam mogę służyć?
— Aha! a to jakieś czarodziejskie nazwisko, gdyż z grubianina stałeś się uniżonym sługą. Jakże się nazywasz?
— La Huriere — odpowiedział kłaniając się gospodarz.
— Cóż to, panie La Huriere, sądzisz, że moja ręka lżejsza od ręki księcia Gwizjusza, która ma wyłączne prawo robienia cię tak grzecznym?
— Nie, panie hrabio — odpowiedział La Huriere — lecz jest ona nieco krótsza. Wreszcie, muszę panu oświadczyć — dodał — że ten wielki Henryk jest bożyszczem dla nas, paryżan.
— Który Henryk? — zapytał La Mole.
— Zdaje mi się, że jest tylko jeden — odpowiedział oberżysta.
— Który więc?
— Henryk Gwizjusz.
— Wybacz, mój przyjacielu, lecz jest jeszcze i drugi, o którym nie radzę ci mówić nic złego. Jest to Henryk król Nawarry, nie licząc Henryka Kondeusza, również pełnego zalet.
— Tych nie znam — odpowiedział gospodarz.
— Lecz ja ich znam — rzekł La Mole — i ponieważ przyjechałem do Henryka króla Nawarry, proszę cię, ażebyś go w mojej obecności nie obrażał.
Gospodarz, nie odpowiedziawszy nic La Mole'owi, dotknął z lekka swojej czapki i uniżenie spoglądając na hrabiego de Coconnasa, powiedział:
— Więc będziesz pan mówił z wielkim księciem Gwizjusżem? Jesteś pan bardzo szczęśliwy. I pan przyjechałeś jedynie na...
— Na co? — zapytał Coconnas.
— Na uroczystość — odpowiedział gospodarz z dziwnym uśmiechem.
— Powiedz: na uroczystości, gdyż Paryż, jak słyszałem, opływa w nie. Przynajmniej o niczym nie mówią tylko o balach, biesiadach, karuzelach. Hę! hucznie się bawią w Paryżu?
— Dotąd jeszcze nie bardzo, lecz sądzę, że będą się bawili.
— Jednak zaślubiny Jego Królewskiej Mości króla Nawarry ściągają mnóstwo osób do Paryża — odpowiedział La Mole.
— Mnóstwo hugonotów — odburknął La Huriere, lecz nagle poprawiając się, dodał: — Ah! przebaczcie, panowie, jesteście może protestantami.
— Ja protestantem? — zawołał Coconnas — jestem katolikiem, równie dobrym jak nasz Ojciec Święty. La Huriere zwrócił się z kolei do hrabiego de La Mole jakby z zapytaniem. Lecz La Mole czy nie zrozumiał jego spojrzenia, czy też osądził, że lepiej będzie nie odpowiadać na nie — dość, że milczał.
— Jeżeli, panie La Huriere, nie znasz Jego Królewskiej Mości króla Nawarry, może znasz pana admirała. Słyszałem, że on w łaskach jest u dworu, i ponieważ wspomniano mu już o mnie, chciałbym dowiedzieć się, gdzie też mieszka.
— Mieszkał przy ulicy deBethisy, ot, tutaj, na prawo — odpowiedział gospodarz z wewnętrzną radością, która jednak odbiła się na jego twarzy.
— Jak to, mieszkał! — zapytał La Mole — czy się przeprowadził?
— Tak, na tamten świat.
— Co to znaczy? — wrzasnęli razem La Mole i Coconnas — admirał wyprowadził się na tamten świat? — Jak to, panie de Coconnas — mówił gospodarz ze złośliwym uśmiechem — pań należysz do stronnictwa księcia Gwizjusza i nic o tym nie Wiesz?
— Czego nie wiem?
— Że onegdaj, gdy admirał przechodził ulicą Saint-Germain-l'Auxerrois, koło domu kanonika Piotra Pille'a postrzelono go z rusznicy.
— I zabito! — krzyknął La Mole.
—