— Ponadto — powiedział król — książę Gwizjusz przyrzekł ci dziesięć tysięcy talarów za zabicie admirała.
Strwożony morderca czołem uderzył o podłogę.
— Co się tyczy pana de, Mouya, twojego dobrego ojca, pojechałeś z nim razu pewnego na rekonesans do Ćhevreux! Jadąc upuścił bicz, zszedł więc z konia, ażeby go podjąć. Byliście sami; wyjąłeś pistolet z olstrów i gdy on się schylił, zastrzeliłeś go. Skoro już wydał ostatnie tchnienie, uciekłeś na koniu, którego ci darował. Nieprawdaż, że tak było?
Ponieważ zaś Maurevel nie odpowiadał ani słowem na to oskarżenie, dokładne we wszystkich szczegółach, król zaczął znowu gwizdać piosenkę łowiecką na tę samą nutę co poprzednio.
— Czy wiesz, morderco — powiedział po chwili — że mam wielką ochotę kazać cię powiesić?
— O! Najjaśniejszy Panie! — zawołał Maurevel.
— Młody de Mouy prosił mnie o to jeszcze wczoraj i ja prawdziwie nie wiedziałem, co mu na to odpowiedzieć, gdyż jego prośbie nie mam nic do zarzucenia.
Maurevel złożył ręce.
— Tym bardziej zasługuje ona na uwagę, że jak sam mówisz, jestem ojcem swojego narodu i że teraz, kiedy się pogodziłem z hugonotami, są oni dla mnie takimi dziećmi jak i katolicy.
— Najjaśniejszy Panie — jęknął Maurevel zupełnie zgnębiony — życie moje w twoim ręku, rób z nim, co ci się podoba.
— Prawdę mówisz; nie dałbym za nie ani grosza.
— Nie ma więc już sposobu, by okupić zbrodnię? — zapytał morderca.
— Nie wiem... Z tym wszystkim, będąc na twoim miejscu, co dzięki Bogu nie jest...
— Cóż więc? Gdyby Wasza Królewska Mość był na moim miejscu?... — szepnął Maurevel nie spuszczając oczu z ust Karola.
— Sądzę, że wywinąłbym się z tego — odparł król.
Maurevel podniósł się na jedno kolano i oparłszy się jedną ręką o podłogę, bacznie spoglądał na Karola, chcąc się przekonać czy z niego nie żartuje.
— Wprawdzie miłuję młodego de Mouya — mówił dalej król — lecz również lubię mego brata Gwizjusza i gdyby jeden z nich prosił mnie o życie dla człowieka, którego śmierci domagałby się drugi, przyznaję, że byłbym w wielkim kłopocie. Jednak ze względu na politykę i na religię powinien bym przenieść żądanie mego brata Gwizjusza, gdyż de Mouy, chociaż waleczny oficer, w porównaniu z księciem Lotaryńskim jest mało znaczącą figurą.
Podczas tej mowy Maureyel z wolna wyprostował się, jak człowiek powracający do życia.
— Ważną więc dla ciebie byłoby rzeczą, iżbyś starał się pozyskać względy mego brata Gwizjusza. Przypominam sobie właśnie, co mi on wczoraj opowiadał.
Maurevel zbliżył się na krok.
— Wystaw sobie, Najjaśniejszy Panie — mówił mi książę Gwizjusz — że co rano o dziesiątej godzinie przechodzi ulicą Saint-Germain-l'Auxerrois, powracając z Luwru, mój śmiertelny wróg. Widzę go zawsze przez kratę w oknie dolnego piętra; okno to jest w pokoju dawnego rnego nauczyciela, kanonika Piotra Pille'a. Codziennie widzę przechodzącego obok mnie mego nieprzyjaciela i codziennie wzywam szatana, ażeby go wtrącił w otchłanie piekielne. Powiedz więc, panie Maurevel — mówił dalej Karol — czy czasem nie zechcesz być tym szatanem, może sprawisz tym przyjemność memu bratu Gwizjuszowi.
Maurevel odzyskał swój piekielny uśmiech, a jego blade jeszcze ze strachu usta wyszeptały:
— Lecz, Najjaśniejszy Panie, ja nie mam władzy nad piekłem.
— Jednakżeś wtrącił tam, jeśli się nie mylę, odważnego de Mouya. Gotów jesteś powiedzieć, że to za pomocą pistoletu... Ale, ale! masz jeszcze ten pistolet?
— Wybacz, Najjaśniejszy Panie — odparł zabójca prawie już uspokojony — z rusznicy strzelam jeszcze lepiej niż z pistoletu. — O!... — rzekł Karol IX — czy pistolet, czy rusznica,-wszystko to jedno, a mój brat Gwizjusz, przekonany jestem, nie będzie przemyśliwał nad wyborem środków.
— Lecz — powiedział Maurevel — ja potrzebuję broni, na której mógłbym polegać; może trzeba będzie strzelać z daleka.
— Mam tu dziesięć rusznic — odrzekł Karol — strzelam z każdej do złotego talara z odległości stu pięćdziesięciu kroków.
Spróbuj której.
— O!... z największą przyjemnością, Najjaśniejszy Panie — zawołał Maurevel idąc w stronę, gdzie stała rusznica przyniesiona Karolowi właśnie tegoż samego dnia.
— Nie, tej nie bierz — powiedział król — tę zatrzymuję sobie. Wyprawię w tych dniach wielkie polowanie na którym, spodziewam się, przyda mi się ta rusznica; wybierz więc inną.
Maurevel zdjął pierwszą lepszą rusznicę ze ściany.
— Teraz, Najjaśniejszy Panie, racz wskazać mi tego nieprzyjaciela — rzekł morderca.
— Alboż ja go znam? — odpowiedział Karol IX, gnębiąc Maurevela spojrzeniem pełnym wzgardy.
— A więc zapytam księcia Gwizjusza — wyjąkał Maurevel. Król wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Nie pytaj, Gwizjusz i tak nic ci nie powie. Czyż odpowiada się na podobne pytania?... Kto nie chce być powieszonym, powinien się sam domyślić.
— Lecz wreszcie, po czym go mogę poznać?
— Mówiłem ci, że co rano o godzinie dziesiątej przechodzi przed oknami kanonika.
— Przed tymi oknami przechodzi wielu. Niech Wasza Królewska Mość raczy mi wskazać Cokolwiek, po czym bym mógł go poznać.
— O!... to bardzo łatwo. Jutro na przykład będzie niósł pod pachą tekę z czerwonego safianu.
— Wskazówka ta jest dla mnie dostateczna, Najjaśniejszy Panie.
— Czy masz ciągle tego szybkiego konia, którego ci darował de Mouy?
— Mam nawet prawdziwego arabskiego, Najjaśniejszy Panie.
O!..., mnie nie zależy na twojej głowie, ale może ci nie zaszkodzi wiedząc, że w klasztorze od tyłu znajduje się brama.
— Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Racz teraz, panie, modlić się za mnie do Boga.
— Co?... do kroćset diabłów! Raczej do szatana, bo jego tylko pomoc może cię uratować od stryczka.
— Do widzenia, Najjaśniejszy Panie.
— Bądź zdrów. Ale!... ale... zaczekaj, panie Maurevel. Gdyby z jakichkolwiek powodów zaczęto o tobie mówić w dniu jutrzejszym przed godziną dziesiątą lub wspomniano później, pamiętaj, że w Luwrze są rozmaite kryjówki...
I Karol IX zaczął pogwizdywać ulubioną piosenkę spokojniej i donośniej niż zwykle.
Rozdział IV Wieczór 24 sierpnia 1572 roku
Rozdział IV
Wieczór 24 sierpnia 1572 roku
Bez wątpienia czytelnik przypomina sobie szlachcica de La Mole'a, o którym mowa była w poprzedzającym rozdziale i którego z niecierpliwością oczekiwał król Nawarry.