Królowa Margot. Aleksander Dumas. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Aleksander Dumas
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-270-1874-8
Скачать книгу
Katarzyna skłoniła się po raz drugi i wyszła, dając znak księciu Gwizjuszowi, który wszedł pod koniec rozmowy, ażeby pozostał i po raz ostatni spróbował nakłonić króla.

      Karol IX odprowadził matkę wzrokiem, już jej jednak nie zatrzymując? teraz. Potem zaczął bawić się z psami, pogwizdując piosenkę łowiecką., Nagle przerwał.

      — Matka moja ma szczególny umysł; nigdy nad niczym nie pomyśli. Nic nie znaczy dla niej zabić kilkudziesięciu hugonotów za to, że przyszli prosić! o sprawiedliwość. Czyż nie mają oni do tego prawa?

      — Kilkudziesięciu? — powtórzył książę Gwizjusz.

      — A... książę tutaj — powiedział król udając, że go dopiero teraz spostrzegą. — Tak, kilkudziesięciu; niezły ubytek! O! gdyby kto do mnie przyszedł i odezwał się tymi słowy: „Najjaśniejszy Panie! uwolnię cię od razu j od wszystkich nieprzyjaciół, tak że nazajutrz nikt ci ich śmierci wyrzucać nie będzie", a! w takim razie, to co innego.

      — A więc, Najjaśniejszy Panie...

      — Tavannes — przerwał król — zamordujesz Margot. Posadź ją na miejsce. Że nosi imię mojej siostry, królowej Nawarry, to jeszcze nie powód, ażeby wszyscy mieli się z nią pieścić.

      Tavannes posadził srokę na pręcie i zaczął bawić się uszami charta.

      — Więc gdyby kto powiedział Waszej Królewskiej Mości: „Najjaśniejszy Panie! jutro będziesz uwolniony od wszystkich swoich nieprzyjaciół", to...

      — A za pośrednictwem jakiego świętego stałby się ów wielki cud?

      — Dzisiaj mamy 24 sierpnia, a zatem świętego Bartłomieja...

      — Ha! znakomity święty — mruknął król — dał się żywcem obedrzeć ze skóry.

      Książę złowieszczo się uśmiechnął.

      — I to ty, kochany braciszku — mówił dalej król — ty swoją małą szpadą ze złotą rękojeścią chcesz zamordować do jutrzejszego dnia dziesięć tysięcy hugonotów. Ha! ha! ha! No proszę! co to z ciebie za żartownisi I król parsknął śmiechem, lecz tak wymuszonym, że echo powtórzyło go jakimś ponurym dźwiękiem.

      — Najjaśniejszy Panie! tylko jedno słowo — odezwał się książę, mimo woli zadrżawszy na ten śmiech, w którym nie było nic ludzkiego — dość skinąć, a wszystko będzie gotowe. Mam Szwajcarów, przeszło tysiąc szlachty, lekką jazdę, mieszczan; Wasza Królewska Mość ma swoją gwardię, przyjaciół, szlachtę katolicką... Jest nas dwudziestu przeciwko jednemu.

      — Jeżeli książę jesteś tak silny, dlaczegóż, u diabla, brzęczysz mi o tym nad uszami... Rozporządź się bezę mnie.

      I król obrócił się do psów.

      Portiera podniosła się i znowu ukazała się Katarzyna.

      — Wszystko idzie dobrze, cel już bliski — szepnęła księciu — nalegaj na niego, a ustąpi.

      Portiera znów opadła.

      Karol IX nie widział tej sceny, a może udawał, że nie widzi.

      — Chciałbym jednak wiedzieć — rzekł książę Gwizjusz — w razie jeżeli sam zacznę działać, czy rozporządzenia moje podobają się Waszej Królewskiej Mości?

      — Doskonale, Henryku, przykładasz mi nóż do gardła; lecz nie sądź, że ci się poddam, czyż nie jestem królem?

      — Nie, jeszcze nie, Najjaśniejszy Panie, lecz jeśli zechcesz, jutro możesz nim zostać.

      — Tak... a więc — mówił Karol IX — mam pozwolić, żeby zamordowano króla Nawarry, księcia Kondeusza... u mnie w Luwrze... co?

      Potem głosem stłumionym dodał:

      — Poza Luwrem to co innego.

      — Najjaśniejszy Panie — odrzekł książę — dziś wieczorem pójdą oni na hulankę z księciem d'Alencon.

      — Tavannes — zawołał król, doskonale udając zagniewanego — czemu drażnisz psa? Pójdź tu, Akteon.

      I Karol IX, nie słuchając więcej, wyszedł z pokoju, pozostawiwszy w zadziwieniu księcia i Tavannesa.

      Tymczasem zupełnie inna scena miała miejsce w pokojach Katarzyny, która skinąwszy księciu Gwizjuszowi, ażeby nie ustępował, wróciła do siebie i zastała osoby zwykle zbierające się u niej.

      Katarzyna wyszła ponura, wróciła zaś z uśmiechem na ustach. Wkrótce pozwoliła odejść swoim damom i dworzanom; pozostała tylko Małgorzata, która siedząc na kufrze przy otwartym oknie, spoglądała na niebo, zatopiona w głębokiej zadumie.

      Królowa-matka, pozostawszy sam na sam z córką, po kilkakroć otwierała usta chcąc przemówić, lecz straszna myśl spychała jej słowa z ust w głąb piersi. W tejże chwili wszedł król Nawarry. Piesek leżący na krześle skoczył i pobiegł do niego.

      — A, to ty, mój synu? — zapytała Katarzyna zadrżawszy — pozostajesz na wieczerzy w Luwrze?

      — Nie, pani — odpowiedział Henryk — wychodzimy dziś na miasto z panami d'Alencon i Kondeuszem. Sądziłem nawet, że ich tu znajdę.

      Katarzyna uśmiechnęła się.

      — Idźcie, panowie, idźcie... — powiedziała. — Mężczyźni są szczęśliwi, że mogą zawsze wychodzić... Nieprawdaż, moja córko?

      — W istocie — odparła Małgorzata — swoboda jest rzeczą nieocenioną!

      — Czy nie chcesz, pani, przez to powiedzieć, że to ja ci ją wydzieram? — rzekł Henryk kłaniając się żonie.

      — Nie, panie, ubolewam nie nad sobą, lecz w ogóle nad kobietami.

      — Czy czasem, mój synu, nie odwiedzisz admirała? — zapytała Katarzyna.

      — Być może wstąpię do niego.

      — Uczyń to, a dasz dobry przykład. Jutro zaś powiadomisz mnie o jego zdrowiu.

      — Pójdę więc, jeżeli mój zamiar uważasz pani za dobry.

      — Ja? — odrzekła Katarzyna — ja nic nie śmiem radzić... Lecz kto tam? Odpraw, mój synu; nie przyjmuję nikogo.

      Henryk postąpił kilka kroków ku drzwiom, aby wypełnić rozkaz królowej-matki, lecz w tej chwili uchylono portierę i jasna główka pani de Sauve wsunęła się do pokoju.

      — Pani — powiedziała Karolina — przyszedł perfumiarz Renę, którego Wasza Królewska Mość raczyłaś zawołać.

      Katarzyna rzuciła na króla Nawarry spojrzenie szybkie jak błyskawica.

      Młody książę zaczerwienił się z lekka, a potem nagle straszną pokrył się bladością.

      Nazwisko, które wymówiono, nosił zabójca jego matki.

      Henryk, czując, że twarz jego zdradza wewnętrzne wzruszenie, oparł się na parapecie okna.

      Piesek zaszczekał.

      W tej chwili weszły dwie osoby: jedna, którą już oznajmiono, i druga, mająca zawsze wolny wstęp.

      Pierwszą był perfumiarz Rene. Zbliżył się on do królowej, pełen uniżonej grzeczności sług florenckich, trzymając w rękach otwartą mkatułkę, której wszystkie przegródki napełnione były proszkami i flakonikami.

      Drugą osobą była księżna Lotaryńska, starsza siostra Małgorzaty. Weszła ona tajemnymi drzwiczkami, prowadzącymi do gabinetu króla. Księżna " była blada i drżała; spodziewając się, że Katarzyna, zajęta z panią de Sauve oglądaniem szkatułki