Winnetou. Karol May. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Karol May
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 978-83-7791-739-8
Скачать книгу
wojownikami.

      – Musimy go stamtąd wywabić. Czy postaracie się o to, Samie?

      – Owszem, lecz w jaki sposób?

      – Oświadczcie po prostu, że chcę mu coś oznajmić, a nie mogę przerwać roboty – to przyjdzie.

      – A jeśli weźmie jeszcze innych ze sobą?

      – To ich pozostawię wam, Stone’owi i Parkerowi. Przygotujcie rzemienie, żeby ich związać. Cała sprawa musi się odbyć prędko, ale po cichu.

      – Well! Nie wiem, czy to, co zamierzacie, będzie dobre, ale ponieważ nic lepszego nie przychodzi mi na myśl, to niech się dzieje wasza wola, hi! hi! hi! – odszedł śmiejąc się jak zwykle do siebie.

      Pracowałem dalej spokojnie i nie oglądałem się za siebie. Po pewnym czasie Stone zawołał:

      – Przygotujcie się, sir, nadchodzą!

      Obróciłem się. Sam Hawkens zbliżał się z Tanguą i, niestety, z trzema jeszcze czerwonoskórymi.

      – Każdy z nas weźmie jednego – rzekłem. – Ja zajmę się wodzem, a wy chwyćcie tamtych za gardło, żeby nie mogli krzyczeć. Oczywiście zaczekacie, dopóki ja nie zacznę.

      Ruszyłem wolnym krokiem naprzeciw Tanguy, a Stone i Parker za mną. W miejscu spotkania stanęliśmy tak, że reszta Kiowów nie mogła nas widzieć spoza krzaków. Wódz miał posępną minę i rzekł niechętnie:

      – Blada twarz, zwana Old Shatterhand, kazała mnie zawołać. Czy zapomniałeś, że jestem wodzem Kiowów? Więc ty powinieneś był przyjść do mnie, a nie ja do ciebie. Co chciałeś mi powiedzieć? Mów krótko, bo nie mam czasu!

      – Jakież to ważne czynności naglą cię do pośpiechu?

      – Chcemy, żeby te psy Apacze zawyły. Chcieliśmy ich zabrać do naszych wigwamów, ale to by nam przeszkodziło w wyprawie wojennej. Dlatego muszą zginąć już dziś.

      – Proszę cię, żebyś tego nie czynił!

      – Nie przyjmuję od was żadnej prośby. Nie zmienię postanowienia dla żadnej bladej twarzy.

      – A może jednak! My i tak nie pozwolimy, żeby się to stało w naszej obecności! Życzymy sobie, żeby zostali przy życiu.

      – Życz sobie, czego chcesz, biały psie, ja kpię sobie z twoich słów!

      Splunął mi pod nogi i już chciał się odwrócić, ale w tejże chwili ugodziłem go pięścią tak, że runął na ziemię. Twardą jednak miał czaszkę i musiałem się schylić, aby mu zadać cios powtórnie, więc nie mogłem zważać na pozostałych. Gdy się podniosłem, Sam klęczał na jednym z czerwonoskórych i trzymał go za gardło, Dick i Will powalili drugiego, a trzeci umykał z krzykiem.

      – To źle – rzekłem – że pozwoliliście trzeciemu umknąć.

      – Nic nie szkodzi – pocieszał Sam Hawkens. – Taniec zacznie się trochę prędzej. Nie łammy sobie nad tym głowy. Za dwie lub trzy minuty Indianie będą już tutaj. Postarajmy się o wolne pole między nami a nimi.

      Skrępowaliśmy wodza czym prędzej. Surwejorzy patrzyli na nas z przerażeniem. Starszy inżynier przyskoczył i krzyknął z trwogą:

      – Co to ma znaczyć? Co wam Kiowowie zrobili? Zginiemy wszyscy!

      – Tak będzie, sir, jeśli nie połączycie się czym prędzej z nami – odrzekł Sam. – Zawołajcie tu swoich ludzi i chodźcie z nami! My was obronimy.

      Dźwignąwszy skrępowanych Indian z ziemi, odnieśliśmy ich czym prędzej na otwartą prerię. Bancroft poszedł za nami, a z nim trzej surwejorzy. Obraliśmy umyślnie to miejsce, ponieważ czuliśmy się bezpieczniejsi na otwartym polu.

      Od razu usłyszeliśmy wściekłe wycie Indian, a w kilka chwil potem ujrzeliśmy ich wyskakujących z zarośli. Wypadali spoza nich i pędzili ku nam, ale nie utworzyli zwartej gromady, lecz dość długi szereg.

      Odważny Sam wyszedł nieco naprzeciw nich i dawał im obiema rękami znaki, żeby się zatrzymali. Wołał też coś do nich, ale nie rozumiałem słów. Nie poskutkowało to od razu, dopiero gdy powtórzył okrzyk kilkakrotnie, zobaczyłem, że pierwsi Kiowowie stanęli, a następni uczynili to samo. Sam przemówił do nich, wskazując przy tym kilkakrotnie na nas. Wezwałem Stone’a i Parkera, żeby postawili wodza na nogi, i zamierzyłem się nań nożem. Czerwonoskórzy wydali okrzyk zgrozy.

      Po czym jeden z nich, prawdopodobnie zastępca wodza, odłączył się od gromady i podszedł ku nam z Samem krokiem pełnym godności. Gdy się do nas zbliżyli, Sam rzekł:

      – Widzisz, że słyszałeś prawdę z moich ust. Są zupełnie w naszej mocy.

      Indianin, z którego twarzy przebijał wyraźnie z trudnością hamowany gniew, przypatrzył się trzem Kiowom i odpowiedział:

      – Ci dwaj czerwoni wojownicy żyją jeszcze, ale wódz już umarł, jak mi się zdaje.

      – Nie umarł. Powaliła go pięść Old Shatterhanda i opuściła go przytomność, ale powróci doń niebawem. Zaczekaj na to. Skoro wódz przyjdzie do siebie, odzyska mowę, a wtedy naradzimy się razem z wami. Ale gdyby który z was podniósł przeciwko nam broń, nóż Shatterhanda utonie w sercu Tanguy. Możesz być tego pewien!

      Tangua, którego Stone i Parker znowu położyli na ziemi, niebawem otworzył oczy, popatrzył na każdego z nas, i wreszcie odzyskał widocznie przytomność, bo zawołał:

      – Uff, uff! Old Shatterhand mnie powalił. Kto mnie skrępował?

      – Ja – odpowiedziałem.

      – Zdejm mi rzemienie! Rozkazuję!

      – Przedtem ty nie chciałeś posłuchać mej prośby, a teraz ja nie wykonam twego rozkazu.

      – Żądam uwolnienia! W przeciwnym razie zginiecie z rąk moich wojowników!

      – Wtedy ty pierwszy byłbyś zgubiony.

      – Czegóż chcesz ode mnie?

      – Tylko tego, żeby Apacze nie zginęli przy palu męczeńskim.

      Przypuszczałem, że utarczka słowna między nami się przedłuży. Zdziwiłem się więc niemało, kiedy po chwili namysłu odezwał się tymi słowami:

      – Niechaj się stanie według twojego życzenia, zrobię nawet więcej, jeśli się zgodzisz na to, czego ja chcę. Te psy Apacze nie zginą przy palach, przyrzekam ci nawet, że wcale ich nie zabijemy, jeśli zgodzisz się walczyć o nich na śmierć i życie z jednym z moich wojowników, wyznaczonym przeze mnie.

      – Jaką bronią?

      – Tylko nożem. Jeśli on ciebie zabije, to zginą także Apacze, jeśli ty jego, będą żyli i odzyskają wolność.

      Przypuszczałem, że ma w tym jakąś ukrytą myśl. Uważał mnie prawdopodobnie za najniebezpieczniejszego z białych i chciał mnie unieszkodliwić, należało bowiem być pewnym, że wybór jego padnie na mistrza w walce na noże. Mimo to odrzekłem, nie namyślając się długo:

      – Zgadzam się. Omówimy warunki i zapalimy fajkę pokoju, a potem walka będzie mogła się zacząć.

      – Co wy robicie, sir? – zawołał Sam Hawkens. – Czy walczyliście kiedykolwiek nożem na śmierć i życie?

      – Nie.

      – A więc macie! Dostaniecie oczywiście na przeciwnika mistrza w tej walce. A rozważcie też różne skutki zwycięstwa! Gdy was zabiją, zginą także Apacze, a jeśli wy zabijecie Kiowę, kto wówczas da głowę?

      Sprzeczał się jeszcze przez pewien czas, a Dick Stone i Will Parker byli po jego