– Znowu ma oczy otwarte! – zawołał Sam, a Winnetou zwrócił się do mnie. Rzucił na mnie długie, przeciągłe spojrzenie i zapytał:
– Czy możesz mówić?
Potrząsnąłem głową.
– Czy coś cię boli?
Dałem taką samą odpowiedź.
– Bądź ze mną szczery! Jeśli się człowiek budzi ze snu śmierci, nie może mówić nieprawdy. Czy wy czterej chcieliście nas rzeczywiście ocalić?
Skinąłem głową dwukrotnie.
Na co machnął pogardliwie ręką i rzekł z widocznym oburzeniem w głosie:
– Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! Nawet nad otwartym grobem kłamstwo! Gdybyś powiedział prawdę, poprosiłbym ojca Inczu-czunę o darowanie ci życia. Ale ty nie jesteś godny mojego wstawiennictwa, musisz więc umrzeć.
Dłużej nie zdołałem utrzymać oczu otwartych i zamknąłem je znowu. O, gdybym mógł przemówić! Sam jak gdyby odgadł moje myśli, zaczął przekonywać młodego wodza Apaczów:
– Dowiedliśmy ci już jasno i niezbicie, że byliśmy po waszej stronie. Waszym wojownikom miano zadać straszne męki. Aby temu przeszkodzić, Old Shatterhand walczył z Nożem-Piorunem i zwyciężył go. Naraził więc swoje życie na niebezpieczeństwo i teraz w nagrodę ma ponieść męczeńską śmierć? Spytaj Tanguę, który jest w twoich rękach, jak to było naprawdę.
– Tangua powiedział, że Old Shatterhand nie walczył z Nożem-Piorunem, zabili go nasi wojownicy podczas napadu na was.
– To straszna nieuczciwość ze strony Tanguy. Chce się zemścić, bo staliśmy po stronie Apaczów.
– Przysiągł mi na Wielkiego Ducha, wierzę więc jemu, a nie wam. Nie pożądam krwi, a mój ojciec czyni zawsze to, o co go proszę. Dlatego nie zabiliśmy dotąd żadnego z Kiowów, których ciągle trzymamy w niewoli. Za wszystko, co nam złego wyrządzili, zapłacą końmi, bronią, namiotami i kocami. Nie zgodziliśmy się jeszcze z nimi co do wysokości wykupu, ale załatwimy to niebawem. Rattler jest mordercą Kleki-petry i musi dać głowę.
Było to przemówienie tak długie, jakie rzadko później słyszałem z ust milczącego na ogół Winnetou. Los nasz obchodził go zatem więcej, niż sam się do tego przyznawał.
– Przecież nie możemy potwierdzić, że jesteśmy waszymi wrogami, skoro jesteśmy przyjaciółmi – odparł Sam.
– Milcz! Widzę, że umrzesz z tym wielkim kłamstwem na ustach. Nie jesteście godni tych względów, jakie dotąd wam okazywaliśmy, teraz będziemy postępować ostrzej. Chory już was nie potrzebuje. Wskażę wam miejsce, którego nie wolno wam będzie opuścić.
– Jesteśmy w waszej mocy, musimy więc was słuchać. Kiedy wolno nam będzie zobaczyć Old Shatterhanda?
– W dzień jego i waszej śmierci.
Nie wiem, jak długo spałem. Był to sen ozdrowienia, który zwykle bywa głęboki i trwa bardzo długo. Zbudziwszy się, otworzyłem oczy już z łatwością. Mogłem do pewnego stopnia poruszać językiem i sięgnąć ręką do ust, by je oczyścić z nagromadzonej krwi i ropy.
Znajdowałem się w jakiejś czworokątnej komnacie o ścianach z kamienia. Łoże moje mieściło się w tylnym kącie pomieszczenia. Ułożono tu kilka skór szarych niedźwiedzi, a nakryto mnie bardzo pięknym kocem indiańskim. Tuż przy wejściu siedziały dwie Indianki – jedna stara, a druga młoda – zapewne po to, by mnie pielęgnować, a zarazem strzec. Stara była brzydka jak wszystkie prawie czerwone squaw21. To skutek przepracowania, gdyż kobiety indiańskie muszą wykonywać wszelkie prace, mężczyźni zaś zajmują się tylko wojną i polowaniem, a resztę czasu spędzają bezczynnie. Młodsza odznaczała się niezwykłą urodą. Ubrana po europejsku, budziłaby podziw w każdym salonie. Miała długą, jasnoniebieską szatę, w pasie spiętą rzemieniem ze skóry grzechotnika. Nie nosiła żadnych ozdób, jak perły szklane czy tanie monety, którymi tak chętnie obwieszają się Indianki. Jedyną jej ozdobę stanowiły wspaniałe włosy, spadające w dwu granatowoczarnych splotach poniżej bioder. Przypominały one włosy Winnetou, a rysy jej twarzy były także podobne do jego rysów. Miała ten sam aksamitny, czarny blask oczu ukrytych do połowy pod długimi, czarnymi rzęsami. Cera jej miała barwę jasnego brązu z lekkim odcieniem srebra. Dziewczyna mogła mieć lat osiemnaście. Mógłbym się założyć o każdą cenę, że była to siostra Winnetou.
Obie kobiety zajęte były ozdabianiem czerwonymi szwami i arabeskami garbowanego na biało, skórzanego pasa.
Podniosłem się, tak, podniosłem się, i to prawie bez trudu. Stara posłyszała szmer, zwróciła się ku mnie i zawołała:
– Uff! A-guan inta-hinta!
– On nie śpi – powtórzyła po angielsku dziewczyna.
– Tak, mam… nawet… kilka życzeń.
Jakżeż się ucieszyłem brzmieniem swego głosu! Wydał mi się jakiś obcy, słowa wychodziły zduszone i świszczące i sprawiały ból w przełyku, ale były to pierwsze słowa po tak długim milczeniu.
– Mów cicho albo znakami – rzekła. – Nszo-czi widzi, że mówienie sprawia ci ból.
– Nszo-czi jest ci na imię? – spytałem. – Nie mogłaś otrzymać odpowiedniejszego, gdyż jesteś jak piękny dzień wiosenny, kiedy po raz pierwszy unosi się woń świeżych kwiatów.
„Nszo-czi” znaczy „Piękny Dzień”. Dziewczyna pokraśniała lekko.
– Czy możesz mi dać trochę wody do picia?
– Zaraz ci przyniosę.
Po jakimś czasie przyniosła małe naczynie podobne do filiżanki, pełne zimnej wody. Uważała mnie jeszcze za zbyt słabego, żebym potrafił pić bez pomocy, toteż przytknęła mi naczynie do ust. Połykałem z wielkim trudem, czułem ból. Pijąc małymi łykami i w wielkich odstępach, wypróżniłem naczynko do dna.
Pokrzepiło mnie to nadzwyczajnie! Nszo-czi poznała to widocznie, gdyż rzekła:
– To ci dobrze zrobiło. Czy chcesz się umyć?
Stara przyniosła wydrążoną dynię, pełną wody. Nszo-czi podała coś w rodzaju ręcznika z delikatnej plecionki. Wziąłem się do mycia, ale mi się to nie udało, byłem jeszcze za słaby. Nszo-czi zamoczyła więc koniec plecionki w wodzie i zaczęła mi myć twarz – mnie, rzekomemu wrogowi.
Skończywszy zapytała z lekkim, lecz pełnym politowania uśmiechem:
– Czy zawsze byłeś taki chudy jak teraz?
Spojrzałem na wodę w dyni i cofnąłem głowę z przerażeniem – zobaczyłem tam widmo szkieletu.
– To cud, że jeszcze żyję! – zawołałem.
– Tak. Mój brat powiedział to także. Dobry Wielki Duch dał ci ciało nadzwyczaj silne, gdyż kto inny nie wytrzymałby takiej drogi.
– Gdzież my się znajdujemy?
– W naszym pueblu22 nad Rio Pecos.
– Czy wrócili tu wszyscy wasi wojownicy?
– Tak, wszyscy. Mieszkają w pobliżu puebla.
– A Kiowowie