– Byłem na długim spacerze. Poszedłem do Świętego Damiana i z powrotem, mając nadzieję, że wszystko będzie znowu takie jak dawniej...
– O czym ty mówisz? – zapytał zdumiony Bernar-done.
– Przyroda, ojcze. Słońce, drzewa i ptaki, tysiące rzeczy, które niegdyś kochałem. Tak za nimi tęskniłem, gdy byłem w... Perugii. Wyobrażałem sobie, że czuję zapach świeżej trawy i drzew cytrusowych; widziałem Apeniny jak łańcuch akwamarynów, słyszałem skowronki, kosy i słowiki. A teraz wszystkie te rzeczy są tutaj, rzeczywiste, i nie znaczą dla mnie nic... nic. Czy one się zmieniły, czy ja?
– Nie jesteś jeszcze w pełni zdrowy, synu – uśmiechnęła się Pika. – Stąd to wszystko.
– Ale jestem, mamo, jestem. Powróciłem do ćwiczeń z mieczem i kopią, w starej szopie...
– ...gdzie się urodziłeś – powiedziała Pika. Jej głos lekko drżał.
– Właśnie. Zapewniam cię, że czuję się zupełnie dobrze. Dziś byłem przekonany, że wszystko będzie takie jak dawniej. Ale było tak spokojnie i zdawało się, że w niczym nie ma prawdziwego życia… Może to tylko moja wyobraźnia.
– Oczywiście – odparł Bernardone. – A to nie ma żadnego znaczenia.
– Może masz rację, ojcze – zgodził się potulnie Franciszek. – Może to nie jest takie ważne.
– Teraz już lepiej. – Bernardone jowialnie skinął głową.
– Musiałem być głupcem, zwracając tyle uwagi na takie rzeczy – ciągnął Franciszek. – Stałem godzinami, słuchając śpiewu ptaków i chwilami myślałem zupełnie poważnie, że mógłbym się nauczyć rozumieć ich język. Byłem głupcem.
– Cieszę się, że się zmieniłeś – powiedział Bernardone. – Mój syn nie jest bezczynnym marzycielem, jak ten idiota pielgrzym.
– Może i jest szalony – przyznał Franciszek. – Ale to szkoda, ze względu na jego proroctwo. – Wstał. – Chcę coś zrobić, ojcze, coś wielkiego i prawdziwego. Ale co? Co?
Powrót ostatnich jeńców z Perugii zbiegł się z przybyciem bardzo sławnego człowieka: Pierre’a Vidala, króla trubadurów. Przez kilka dni Asyż słuchał jego pieśni.
– Jest mistrzem swojej sztuki – powiedział Franciszek do ojca. – Jego głos wypełnił plac przed katedrą tak swobodnie, jak gdyby śpiewał w małym pokoju. Nigdy nie słyszałem kogoś takiego jak on.
– Nie interesują mnie jego wielbiciele, tak z zasady – powiedział Bernardone z tłumionym chichotem – ale okazał się pożyteczny dla moich interesów. Sprzedałem połowę jedwabiu i aksamitu w sklepie. Każdy chce przyćmić innych na cześć tego śpiewającego szarlatana.
– Och, ale Pierre Vidal nie jest szarlatanem, ojcze – zaprotestował z oburzeniem Franciszek. – Jest wielkim człowiekiem. Sam Ojciec Święty posłał go do wszystkich miast Lombardii.
– A to po kiego licha?
– By zwołać ochotników w wielkiej sprawie.
– Jeżeli to krucjata, o której tyle słyszeliśmy, nie zgadzam się nazywać jej wielką sprawą – powiedział drwiąco Bernardone. – Nie z udziałem wenecjan. Z nimi można robić tylko interesy i nic więcej. Cóż, na tym się wzbogacili i wzbogacą jeszcze bardziej.
– To nie krucjata, ojcze. To rekonkwista Sycylii.
– A czemu asyżanie mają się przejmować Sycylią?
– Powiem ci, ojcze – rzekł z zapałem Franciszek. – Teraz wiem na ten temat wszystko. Zmarły cesarz Henryk VI...
– Ten okrutnik...
– ...poślubił królową Konstancję, dziedziczkę normańskich królów Sycylii, i mieli syna, Fryderyka Rogera. Kiedy cesarz umierał, dał swego syna pod opiekę papieżowi. Potem umarła Konstancja, a straszliwy, stary Markwald, jeden z cesarskich dowódców, oświadczył nagle, że jest w posiadaniu ostatniej woli swego pana i według niej jest balius regius et regni, regentem królestwa. Mały Fryderyk Roger miał wówczas tylko cztery lata, ale sześć miesięcy wcześniej został koronowany na króla...
– Wszyscy święci, dajcie mi cierpliwość – przerwał Bernardone, wznosząc swoje krótkie, grube ręce. – Czy myślisz, że nie wiem, co się dzieje na świecie? Dobry kupiec musi wiedzieć o takich sprawach, synu, jeśli nie chce szybko stracić swojego towaru. A skoro o tym mówimy, czy to nie Konstancja oddała Fryderyka pod opiekę papieżowi? Ten Markwald był wielkim generałem. Papież miał z nim utrapienie, szczególnie gdy wszyscy Niemcy we Włoszech i na Sycylii stanęli po stronie Markwalda.
– Mimo to – powiedział Franciszek – ofiarował Ojcu Świętemu olbrzymią sumę w złocie, jeżeli uzna go za władcę Sycylii.
– Dwadzieścia tysięcy uncji złota z góry i następne dwadzieścia tysięcy po zdobyciu Palermo – powiedział Bernardone z uśmiechem wyższości. – Czyż nie? I napisał papieżowi, że taka transakcja nie może w żaden sposób obciążać sumienia papieża, skoro posiada dokument dowodzący, że mały Fryderyk jest podrzutkiem i nie ma w żyłach nawet kropli cesarskiej krwi. Propozycja była atrakcyjna, ale papież odmówił.
– Z oburzeniem – dodał Franciszek. – I tak zaczęła się wojna.
– Nie wyszła papieżowi na dobre...
– Jego wojska wygrały w Apulii...
– ...i przegrały na samej Sycylii.
– Tak, ale wtedy papież wyznaczył na generała wielkiego hrabiego Waltera z Brienne i gdziekolwiek walczył, wygrywał, najpierw w Kapui, potem w dwóch innych miejscach, zapomniałem ich nazw. Później Markwald umarł, ale jego stronnik, hrabia Diepold z Acerry, kontynuował wojnę i wciąż walczy.
– Ten twój trubadur dał ci chyba lekcję historii najnowszej. – Bernardone zachichotał. – Wiem o tej sprawie wszystko, a przynajmniej prawie wszystko. Ale zaczekaj, powiedziałeś, że ten Vidal zwołuje ochotników. Przypuszczam, że chce, by walczyli...
– Pod rozkazami Waltera z Brienne, największego dowódcy naszych czasów – powiedział Franciszek. – Zamierzamy wyzwolić Sycylię dla Ojca Świętego jako opiekuna małego króla Fryderyka.
– My – powiedział Bernardone z niepokojem, a jednak z pewną dumą. – Czy to znaczy, że się zaciągnąłeś jako ochotnik?
– Jeszcze nie, ale myślę, że to zrobię, ojcze. Ojciec Święty mianował Waltera z Brienne księciem Taranto. Gdyby mi się udało wyróżnić w tej kampanii...
– Masz moją zgodę, synu – powiedział Bernardone z wielkopańskim gestem. – Przyszło twoje nowe ubranie od krawca. A ja pójdę zaraz do ser Olivariego, by zrobił ci najlepszą zbroję w mieście. Wróć jako rycerz, synu.
Pani Pika dużo płakała tamtego dnia.
– Bądź rozsądna, kobieto – powiedział Bernardone. – Nasz syn zajdzie wysoko. Może zostać baronem, hrabią. To dla niego wielka szansa.
– Ja tylko chcę, by był dzieckiem Bożym – łkała Pika.
Bernardone się zdenerwował.
– Do wszystkich diabłów! – wrzasnął. – Czy baron nie może być dzieckiem Bożym?
Ale pani Piki to nie pocieszyło.