– W takim razie mają szamana. Chaghan miał rację, trzeba strzelać.
Wszyscy spojrzeli na Rin, czekali, by potwierdziła rozkaz. Dziewczyna otworzyła usta i w tej samej chwili powietrzem wstrząsnął huk. Pokład „Karakala” zakołysał się im pod stopami.
– Nadal uważacie, że to nie wrogowie? – zapytał Chaghan.
– Ognia – rzuciła Rin.
Ramsa zbiegł po drabince, by zapalić lont. Po kilku sekundach statkiem szarpnęły głuche eksplozje, działa na prawej burcie wypaliły jedno po drugim. Rozżarzone żelazne kule pomknęły nad wodą, ciągnąc za sobą jaskrawopomarańczowe smugi. Nie wybiły jednak dziur w kadłubie „Kormorana” – odbiły się nieszkodliwie od pokrywających statek stalowych płyt. Trafienia ledwie tylko zakołysały okrętem. „Karakal” tymczasem alarmująco chylił się na sterburtę. Rin zerknęła w dół – dostali bardzo poważnie i mimo że o żeglarstwie i statkach wiedziała tyle co nic, uszkodzenia wydały się jej groźne i nieodwracalne. Zaklęła pod nosem. Zanosiło się na to, że do brzegu będą musieli dopłynąć szalupą. Pod oczywistym warunkiem, że wcześniej nie rozprawi się z nimi „Kormoran”.
Spod pokładu dolatywał Rin tupot pospiesznych kroków Ramsy, starającego się jak najszybciej przeładować działa. Nad głową śmignęło jej kilka strzał – śmiała próba Qary – lecz i one tylko bezsilnie stuknęły o burty rywala. Qara nie miała do czego strzelać – brakowało wrogiej załogi. Ktokolwiek dowodził „Kormoranem”, nie potrzebował łuczników, dysponował przecież szeregiem armat tak potężnych, że zapewne mogłyby zdmuchnąć „Karakala” z powierzchni oceanu w kilka krótkich minut.
– Podpłyńmy bliżej! – wykrzyknęła Rin. Przeciwnik był lepiej uzbrojony i sprawniej manewrował. Jedyną szansę dla cike widziała w abordażu i podpaleniu wrogiej jednostki. – Aratsha, pomóż! Muszę się przesiąść!
Wtem jednak znieruchomieli. „Karakal” stanął i zakołysał się apatycznie na falach.
– Aratsha!
Żadnej odpowiedzi. Rin przewiesiła się przez reling i nachyliła, by spojrzeć jak najdalej. Zauważyła pod wodą dziwną czarną smugę, przypominającą nieco wstęgę dymu. Krew? Ale przecież Aratsha nie krwawił, nie w swojej wodnej postaci. Zresztą podwodny obłok był na krew stanowczo zbyt ciemny. Tak, bardziej przypominał atrament.
Tuż nad głową przemknął jej jakiś pocisk. Uchyliła się. Salwa plusnęła w wodę. Wokół miejsca uderzenia rozeszła się kolejna fala czerni.
To naprawdę był atrament.
Napastnicy strzelali wypełnionymi tuszem pociskami prosto do morza. Robili to celowo. Wiedzieli, że statkiem cike kieruje szaman. Z premedytacją oślepili Aratshę, doskonale rozumieli naturę jego daru. Rin poczuła w piersi nieprzyjemny ucisk. Atak nie był dziełem przypadku. „Kormoran” polował konkretnie na cike i był przygotowany do unieszkodliwiania ich mocy. Wpadli w starannie przemyślaną, z góry przygotowaną zasadzkę.
Moag. Sprzedała ich Moag.
W powietrzu świsnęła kolejna seria pocisków, tym razem wymierzonych w pokład. Rin kucnęła i skuliła się, czekając na huk. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Ładunek wybuchowy z zapalnikiem czasowym?
„Karakalem” nie zakołysała ognista eksplozja. Z pocisków podniosła się za to chmura czarnego dymu, pęczniejąca z przeraźliwą wręcz prędkością. Rin nawet nie próbowała uciekać. Ciemne kłęby w kilka sekund zasnuły cały pokład.
Nie była to wyłącznie zasłona dymna, opary okazały się duszące – dziewczyna spróbowała odetchnąć, lecz powietrze nie dotarło do płuc; zupełnie jakby nagle zamknęła się jej krtań, jakby ktoś ścisnął Rin za szyję i przyparł do ściany. Zadławiła się i zatoczyła. Wyczuła słodkawy, mdlący, przeraźliwie znajomy aromat.
Opium.
Znają nasze moce, pomyślała spanikowana. Wiedzą, jak nas osłabić.
Suni i Baji padli na kolana, pokonani bez walki. Rin nie miała pojęcia, gdzie jest Qara, ale łuczniczka przestała już strzelać. W kłębach dymu wyraźne były jedynie zarysy bezwładnych sylwetek Ramsy i Chaghana. Tylko ona wciąż stała, wstrząsana gwałtownym kaszlem, z uniesionymi do gardła, słabnącymi rękoma.
Paliła opium tak często, że dokładnie znała kolejne fazy jego działania. Wiedziała, że to już tylko kwestia czasu. Najpierw oszałamiające doznanie szybowania, lotu, któremu towarzyszy irracjonalna euforia.
Później otępienie, niemal równie przyjemne.
A potem już nic.
Ręce piekły, jakby włożyła je do ula. W ustach czuła posmak węgla drzewnego. Spróbowała przełknąć, zwilżyć gardło śliną, lecz zdołała zebrać językiem jedynie obrzydliwą grudkę flegmy. Z wysiłkiem podniosła powieki. Brutalny atak jaskrawego światła wycisnął z oczu łzy; zanim się rozejrzała, musiała kilka razy zamrugać. Siedziała przywiązana do masztu, ramiona miała wyciągnięte wysoko nad głowę. Na próbę poruszyła palcami. Zdrętwiały. Spętano jej też nogi, sznur trzymał tak mocno, iż nie była nawet w stanie ugiąć kolan.
– Oho, budzi się. – Głos Bajiego.
Rin wykręciła szyję, lecz nie udało się jej zobaczyć cike. Ruch wywołał gwałtowną falę zawrotów głowy. Nawet skrępowana miała wrażenie, że szybuje w powietrzu, a patrząc w górę bądź w dół, czuła się, jakby spadała w bezdenną przepaść. Zacisnęła powieki.
– Baji? Gdzie jesteś?
– Za tobą – padła odpowiedź. – Po drugiej stronie… masztu. – Język mu się plątał, ledwie rozumiała pojedyncze słowa.
– A reszta? – zapytała.
– Wszyscy obecni – zameldował z drugiej strony Ramsa. – Aratsha jest w tej beczce.
– Zaraz, w beczce. – Rin usiadła prosto. – Czy on może nas…?
– Śnij dalej. Zamknęli go, a wieko zapieczętowali. Tyle dobrego, że nie musi oddychać. – Rin domyśliła się, że Ramsa naprężył ramiona, ponieważ więzy na jej nadgarstkach boleśnie się zacisnęły.
– Przestań się wiercić – syknęła.
– Przepraszam.
– Czyj to statek? – spytała.
– Nie chcą gadać – odezwał się Baji.
– Oni? Czyli kto?
– Trudno powiedzieć. Zakładam, że Nikaryjczycy, ale nawet się do nas nie odzywają. E! Ty tam! – zawołał Baji do wartownika, który musiał stać za plecami Rin. – Nikaryjczyk jesteś?
Cisza.
– Widzisz? Mówiłem – rzucił Baji.
– Może to niemowy? – zasugerował Ramsa.
– Nie bądź, kurwa, głupi – prychnął Baji.
– Przecież to możliwe! Skąd wiesz, że nie?
Nie było w tym zupełnie nic zabawnego, lecz nagle chłopak parsknął śmiechem, przy czym nachylił się tak, że liny boleśnie wgryzły się w ramiona wszystkich pozostałych.
– Moglibyście się zamknąć? – kilkanaście stóp dalej rozległ się głos Chaghana.
Rin uchyliła na moment powieki, akurat na tyle, by zobaczyć Chaghana, Qarę i Suniego przywiązanych do masztu naprzeciwko.
Chaghan opierał się o siostrę. Suni wciąż był